[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niebieskich oczach otoczonych siatką zmarszczek.
- Jak... jak to możliwe, panie Qwilleran, jest pan niesamowity!
Dziennikarz przyjął komplement, nie odkrywając prawdziwego zródła swojej
domniemanej mądrości. Nauczył się tego słowa, grając z Koko w grę słownikową kilka
miesięcy temu.
- Wejdzie pani? - zapytał.
Zaczęła się wycofywać.
- Ach, jest pan pewnie zajęty pisaniem jednego z pańskich wspaniałych artykułów. -
Ale jej oczy zdawały się wyrażać ochotę.
- Najwyższa pora, żebym zrobił sobie przerwę. Proszę wejść.
- Jest pan pewien? - rozejrzała się po holu na obie strony, a potem szybko
przekroczyła próg mieszkania, kuląc ramiona w poczuciu winy.
Qwilleran zamknął zaraz za nią drzwi, a kiedy spojrzała na niego nieufnie, wyjaśnił,
że to z powodu kotów, które mogłyby uciec na zewnątrz. Koko i Yum Yum wygrzewały się
w słonecznym świetle na niebieskiej poduszce, ułożonej na kuchennym stole. Panna Roop
spojrzała na nie i wyraznie zamarła.
Koko całkowicie się wyciągnął, a Yum Yum bawiła się jego ogonem. Prowokował ją,
uderzając ogonem raz w jedną, raz w drugą stronę, a ona chwytała go, jak tylko znalazł się w
jej zasięgu. Poruszane powietrzem futerko kotów lśniło w promieniach słońca, wpadających
do pokoju przez duże okno studia.
Nieubłagane słoneczne światło podkreśliło dwa rzędy zmarszczek na czole panny
Roop, efekt ciągłego podnoszenia brwi.
Koko dostrzegł jej pełne dezaprobaty spojrzenie i przerwał zabawę. Przekręcił się,
podniósł jedną tylną łapkę i kontynuował mycie nasady ogona. Gość szybko się odwrócił.
- Zechce pani usiąść? - Qwilleran zaproponował jej jedno z krzeseł z jadalni, zgadując,
że woli siedzieć prosto. Zaproponował też, że zrobi rozpuszczalną kawę, ale odmówiła
pospiesznie, jakby poczyniono jej nieprzyzwoitą propozycję. Ze zbójeckim tonem w głosie
zapytał: - Coś mocniejszego?
- Panie Qwilleran - oznajmiła stanowczo - powiem panu od razu, że nie akceptuję
picia alkoholu.
- Ja także nie piję - przyznał najbardziej poufałym tonem, na jaki było go stać, nie
podając jednocześnie przyczyny.
Ponownie spojrzała na niego z takim ciepłem, że sama się zawstydziła, i zaczęła
mówić pewnym tonem, zbyt głośno, zbyt dużo, za szybko.
- Kocham moją pracę. Pan Hashman był wspaniałym człowiekiem, niech spoczywa w
pokoju. Nauczył mnie wszystkiego, co wiem o zarządzaniu restauracją. Odsprzedał swoje
udziały dawno temu i teraz Heavenly Hash House są dużą siecią fast foodów. Pewnie pan o
tym wie. Są własnością trzech wspaniałych biznesmenów.
- Może powinienem napisać artykuł o historii Hash Houseów od momentu ich
założenia w tym mieście. - Qwilleran pomyślał, że będzie to sprytny sposób na nieporuszanie
kwestii jakości jedzenia. - Czy chciałaby pani ze mną o tym porozmawiać?
- Och, nie! Proszę mnie nie wymieniać. Proszę lepiej na pisać o trzech genialnych
biznesmenach, którzy poszerzyli sieć z trzech do osiemdziesięciu dziewięciu restauracji.
Wszystkie są równie przeciętne, pomyślał Qwilleran. Sięgnął po fajkę i wtedy zmienił
zdanie, przekonany, że jego gość nie pochwala również palenia. Ostrożnie próbował uzyskać
od niej informacje.
- Mam zamiar napisać kilka artykułów o znawcach kuchni, którzy mieszkają w Maus
Haus. Miałaby pani jakieś sugestie, od kogo powinienem zacząć?
- Och, wszyscy tu to interesujące osobowości, daję panu słowo! - wykrzyknęła z
entuzjazmem.
- Niewątpliwie to barwna kompania, dobrze ze sobą żyją?
- Och, to wszystko uroczy ludzie, bardzo zgodni.
- A Max Sorrel, odnosi sukcesy jako restaurator?
- Ach, to wspaniały biznesmen. Ogromnie go podziwiam.
- Zdaje się, że ma upodobanie do kobiet?
- To przystojny mężczyzna o czarującej osobowości, bardzo zadbany.
Qwiłleranowi zdawało się, że rozmawia z komputerem. Odchrząknął i spróbował
zagadnąć z innej strony.
- Nie było pani na kolacji we wtorek wieczorem, a zaszło tam coś interesującego.
William został skarcony za niekompetencję w sprawach sztuki.
- Powinniśmy być wyrozumiali wobec młodych - powiedziała stanowczo panna Roop.
- To bardzo sympatyczny chłopiec, bardzo przyjacielski. Jestem starą siwą kobietą, ale on
zwraca się do mnie jak do kogoś w swoim wieku.
Qwilleran miał zawsze umiejętność zjednywania sobie ludzi. Umiał sprawić, że
mówili otwarcie. Wyraz troski w jego oczach i podwinięte ku dołowi ciężkie wąsy sprawiały,
że robił wrażenie osoby współczującej i szczerej, nawet kiedy chodziło mu wyłącznie o
uzyskanie informacji. W tym jednak przypadku jego technika zawiodła. Od Charlotte Roop
Qwilleran dowiedział się tylko tyle, że Rosemary jest atrakcyjna, Hixie zabawna, Robert
Maus genialny, absolutnie genialny.
- Przypuszczam, że pani wie - powiedział, atakując obiekt przesłuchań z mniejszą
delikatnością - że straciliśmy jednego z naszych współbiesiadników. Pani Graham opuściła
swojego męża w raczej nagły i tajemniczy sposób.
Panna Roop uniosła dumnie brodę.
- Nigdy nie słucham plotek, panie Qwilleran.
- Mam nadzieję, że nic niefortunnego jej się nie przydarzyło - nalegał. - Słyszałem
krzyk w nocy, kiedy zniknęła, i to mnie martwi.
- Jestem pewna, że pani Graham nic nie jest - powiedziała panna Roop. - Powinniśmy
zawsze mieć pozytywny stosunek do rzeczywistości i myśleć w sposób konstruktywny.
- Czy zna ją pani dobrze?
- Odbyłyśmy wiele przyjacielskich rozmów i wiele nauczyła mnie o swojej sztuce.
Okropnie ją podziwiam. Mądra kobieta! A jej mąż jest takim słodkim człowiekiem. Są uroczą
parą.
Koko wydał z siebie szczególny dzwięk, zeskoczył ze stołu i zaczął szukać pustego
buta. Qwilieran złapał go i pobiegł z nim do łazienki.
- Proszę mi wybaczyć - powiedział do gościa, kiedy kryzys był już zażegnany. - Koko
zwrócił swoje śniadanie, musi mieć w żołądku kulkę z sierści.
Panna Roop spojrzała na Koko z pewnym zniesmaczeniem.
- Zastanawiam się, co się stało z kotem pani Graham - rzucił Qwilleran. - Była
szczerze załamana jego zniknięciem.
- Jakoś to przeboleje. Jest wrażliwą kobietą o niesłychanie silnym charakterze.
- Czy rzeczywiście? Mówiono mi, że jest kapryśna i roztrzepana.
- Nie mogę się z tym zgodzić! Widziałam ją przy pracy. Wie, czego chce, i gotowa
jest wiele znieść, żeby to osiągnąć. Pewnego dnia siedziała przy kole, snując naczynie, jak to
mówią... Czy powinnam raczej powiedzieć  odlewając" naczynie?
- Tocząc naczynie - poprawił ją Qwilleran.
- Tak, tocząc naczynie na kole garncarskim. Wprawiała maszynę w ruch swoją
delikatną, małą stopą, więc zapytałam ją, dlaczego nie używa koła elektrycznego. Byłoby to o
wiele prostsze i bardziej efektywne. Powiedziała:  Wolę pracować ciężej i zrobić przedmiot,
który nosi w glinie ślad mojej osobowości". To była piękna myśl. Ona jest prawdziwą
artystką. - Panna Roop podniosła się do wyjścia. - Zasiedziałam się. Nie pozwalam panu
pracować. - Kiedy Qwilleran zaprotestował, dodała: - Nie, muszę zejść do kuchni i wziąć coś
na ząb.
Gdy Charlotte Roop poszła, Qwilleran zwrócił się do Koko:
- Słyszałeś, co mówiła o kole? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •