[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na myśli pan Gladwin, kiedy mówił, że markiz jest jakiś
dziwny. Skąd się brał u niego taki cynizm, jeśli posiadał
wszystko, czego można sobie w życiu wymarzyć: urodę,
zdrowie, bogactwo, pozycję i jeden z najwspanialszych
domów w Anglii? Miał też wielu krewnych, którzy zapewne
przyklaskiwali wszystkiemu, co robił.
Jednak czuła intuicyjnie, że nie jest ani zadowolony, ani
szczęśliwy, ani też dumny ze swego bogactwa. Działo się coś
bardzo niedobrego. Musiała koniecznie dowiedzieć się, jaka
jest przyczyna jego dziwnego zachowania.
Rozdział 3
Kiedy doszła do końca galerii, Imeldra postanowiła
poszukać Williama Gladwina. Spodziewała się, że po nią
przyjdzie, lecz gdy pojawiła się na placu budowy, okazało się,
że dopiero zamyka na noc swój drewniany domek.
- Przepraszam - powiedział, kiedy się do niego zbliżyła. -
Przykro mi, że nie mogłem towarzyszyć pani, jak obiecałem.
- Ktoś inny mi towarzyszył - odrzekła Imeldra. - William
Gladwin spojrzał na nią pytająco. - Markiz wrócił do domu i
zaproponował mi wspólną kolację.
- Bardzo chciałem uniknąć tego spotkania - odrzekł pan
Gladwin marszcząc brwi. - Nie wiem, co pani ojciec
powiedziałby na to zaproszenie.
- Jestem pewna, że nie miałby nic przeciwko temu, żebym
zjadła kolację w towarzystwie markiza, choć zapewne
uważałby, że i pan powinien zostać zaproszony.
William Gladwin roześmiał się.
- Zapewniam panią, lady Imeldro, że nie dążę do takich
zaszczytów. Moi pracodawcy są wobec mnie bardzo uprzejmi,
lecz nie siadam z nimi do stołu.
- Gdybym była rzeczywiście pańską wnuczką - rzekła
Imeldra - powinnam odmówić naszemu gospodarzowi i dać
mu do zrozumienia, że albo przyjdziemy razem, albo zjem
kolację u siebie na górze.
William Gladwin zawahał się z odpowiedzią, lecz wkrótce
znalazł rozwiązanie sytuacji.
- Proszę zostawić to mnie. Chodzmy do domu! Poszli w
stronę pałacu, a ponieważ Imeldra czuła, że powziął jakieś
postanowienie, nie zadawała mu zbędnych pytań, kiedy szli
długim korytarzem w stronę holu.
Po powrocie, w holu dyżurowało czterech lokajów wraz z
kamerdynerem.
- Czy byłby pan tak dobry i przekazał wiadomość jego
lordowskiej mości - zwrócił się architekt do tego ostatniego.
- Ależ, oczywiście, panie Gladwin.
- Proszę mu przekazać, że bardzo dziękuję za zaproszenie
na dzisiejszy wieczór, jednak jestem zbyt zmęczony po całym
dniu pracy, żeby je przyjąć. Mam nadzieję, że jego lordowska
mość to zrozumie. Natomiast moja wnuczka, Imeldra, będzie
bardzo zaszczycona mogąc zjeść kolację w jego towarzystwie.
Nie czekając na odpowiedz kamerdynera pan Gladwin
zaczął wchodzić na górę paradnymi schodami, a Imeldra
podążyła za nim. Kiedy odeszli już wystarczająco daleko, że
służba nie mogła ich słyszeć, Imeldra powiedziała:
- Bardzo sprytnie pan to wymyślił.
- Nie jestem przekonany, czy dobrze zrobiłem - odparł
cicho - lecz przynajmniej służba nie będzie szeptać po kątach,
że spędziła pani wieczór z jego lordowska mością sam na sam.
Może pani być pewna, że nie otrzymałaby pani takiego
zaproszenia, gdyby markiz wiedział, kim pani jest w istocie.
- To wydaje mi się bardzo zabawne! - rzekła.
- A ja jestem jednak tym zaniepokojony - powiedział pan
Gladwin, gdy szli długim korytarzem w stronę wschodniego
skrzydła.
- Nie ma powodu do obaw - odrzekła Imeldra. - Sama
potrafię zadbać o siebie. Z zainteresowaniem będę
obserwować, jak zachowuje się dobrze urodzony markiz
wobec osoby, która nie jest damą z wielkiego świata.
Jej odpowiedz jeszcze bardziej zaniepokoiła pana
Gladwina. Był tak przestraszony, że gotów odwołać swoje
pozwolenie. Gdy tylko znalezli się we wschodnim skrzydle,
Imeldra usprawiedliwiając się zmęczeniem weszła zaraz do
swego pokoju, usiadła na krześle i zaczęła zastanawiać się, co
sprawia, że markiz jest taki cyniczny i zgorzkniały.
Interesowało ją szczególnie, czemu tak bardzo go
zdenerwowało, kiedy mu powiedziała, że muszą być jakieś
przyczyny, dla których pozostawił w galerii kiczowaty obraz.
Im więcej o tym myślała, tym dziwaczniejsze jej się to
wszystko wydawało. W każdej innej części domu - jeśli mogła
wyrobić sobie o tym zdanie zważywszy ogrom pałacu -
wszystko było w doskonałym guście. Obrazy, meble,
porcelana - wszystko było wspaniałe, jak mogła się tego
spodziewać. A więc dlaczego markiz rozmyślnie pozostawił
kicz w najbardziej reprezentacyjnym pomieszczeniu? Nie
potrafiła na to znalezć odpowiedzi. Ten problem nurtował ją,
kiedy przebierała się do kolacji.
Ponieważ chciała zrobić na markizie jeszcze większe
wrażenie, wybrała na ten wieczór uszytą w Londynie suknię
bardziej strojną od pozostałych.
Gdy weszła do salonu, gdzie markiz już na nią czekał,
wyglądała bardzo młodo i wiosennie. Zwiatło żyrandoli
zapalało złote iskierki w jej włosach i połyskiwało w
drobniutkich diamencikach, którymi była ozdobiona jej
suknia.
Szła powoli w jego stronę z gracją, która była
przedmiotem dumy jej nauczycielki tańca, a jednocześnie w
sposób swobodny i naturalny. Gdy zbliżyła się, złożyła przed
nim wdzięczny dyg, a unosząc się w górę i spoglądając w jego
oczy przekonała się, że dostrzega w nich wyraz podziwu.
- Dobry wieczór, milordzie - rzekła. - Mam nadzieję, że
otrzymał pan wiadomość od mojego dziadka, który
przeprasza, że nie może dziś przyjąć pańskiego zaproszenia.
- Otrzymałem - powiedział markiz z uśmieszkiem.
- Przykro mi, że musiałam zostawić dziadka samego -
rzekła - lecz był w istocie bardzo zmęczony pracą, jaką
wykonuje dla pana, więc chyba dobrze się stało, że mógł sobie
odpocząć.
- Jak widzę, panno Gladwin - powiedział markiz oschle -
ma pani zastrzeżenia co do moich dobrych manier i usiłuje
pani wzbudzić we mnie poczucie winy.
Ponieważ zaimponowała jej jego domyślność i sposób, w
jaki odpowiedział na jej wyzwanie, Imeldra roześmiała się i
zdawało jej się, że dostrzegła iskierki rozbawienia w ciemnych
oczach markiza.
- Może napije się pani szampana? - zapytał.
- Z przyjemnością, ale tylko troszeczkę - odrzekła.
- Oczywiście - powiedział markiz. - Jest pani zbyt młoda,
żeby pić alkohol.
Imeldra westchnęła.
- Znów wracamy do kontrowersji odnośnie do wieku -
odezwała się. - Nie zdziwi się pan zatem, jeśli powiem, że
wcześnie chodzę spać.
Teraz z kolei markiz roześmiał się.
- Jest pani rozbrajająco szczera, panno Gladwin -
powiedział. - Pierwszy raz w życiu zdarza mi się jeść kolację z
damą, która już w pierwszych minutach spotkania ostrzega
mnie, że może się poczuć znudzona moim towarzystwem.
- Lubię być oryginalna - oświadczyła Imeldra biorąc z
jego rąk kieliszek szampana. - Choć niełatwo za taką uchodzić
w pana oczach zważywszy szeroki krąg pańskich znajomych,
milordzie.
Usiadła na sobie pokrytej błękitnym adamaszkiem i
stwierdziła z radością, że ten ulubiony przez Bouchera kolor
stanowi wspaniałe tło dla jej białej sukni i rudozłotych
włosów. Markiz usiadł obok niej w pewnej odległości, żeby
móc się jej przyglądać.
- Jak pani już wspomniała, wciąż wracamy do rozmowy o
wieku - zauważył markiz. - Lecz chciałbym naprawdę
wiedzieć, chyba że zaprzedała pani duszę diabłu w zamian za
piękną twarzyczkę, skąd się bierze u pani taka pewność siebie
i tak błyskotliwa inteligencja, jakiej nie powstydziłaby się
kobieta, która w wielkim świecie spędziła co najmniej
trzydzieści lat.
- Tym razem obdarzył mnie pan komplementem -
wykrzyknęła Imeldra. - A tego bardzo mi brakowało w całej
naszej dotychczasowej rozmowie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •