[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Julina.
Renard utracił swój pręt i niemal zderzył się ze ścianą, unikając pierwszej
salwy. Naładowany elektrycznością, zawirował i skoczył w kierunku pomarań-
czowego kształtu. Dostrzegła to Yaxa i splunęła gęstą, brunatną mazią, trafiając
go w pół skoku. Było to jak przypalanie żywym ogniem. Renard bezradnie zwalił
się na podłogę.
Torshind opuścił nieprzytomne ciało centaura i ruszył na Ghiskinda. Wówczas
do akcji wkroczył Trelig. Był jak oszalały. Mógł susem pokonać dziesięć metrów
i więcej. Mógł oddać strzał, zatrzymując się na byle powierzchni, nawet na suficie
czy ścianie. Raptem spadł wprost na Yaxę. Krystaliczna postać Ghiskinda skoczy-
ła do przodu, aby oderwać ich od siebie.
Vistaru latała wokoło, obawiając się zbliżyć, by nie ugodzić kogoś z przyja-
ciół. Rozglądając się rozpaczliwie, krzyknęła:
Gdzie jest ten przeklęty Torshind?
Wooley wykrzyknęła coś i Julin czmychnął drzwiami. Plując i broniąc się
przednimi czułkami jak biczem, Yaxa także wycofała się za drzwi, które zamknęły
się za nimi z głośnym hukiem.
Vistaru rozglądała się dookoła ze strachem. Dillianie byli albo nieprzytomni,
albo nieżywi, Burodir leżała sztywna, jakby zamrożona, Renard znieruchomiał
porażony lepką substancją Yaxy.
167
Spojrzała na dwóch ocalałych towarzyszy.
Nie pozostaje nic innego, jak dobrać się do nich, zanim spróbują ponow-
nie! wrzasnęła.
Zgadzam się! zawołał Trelig, z trzaskiem wsuwając nowy energetyzer
do pistoletu. Chodzmy!
Pozwólcie, że ja wyjdę najpierw! powiedział Ghiskind. Mnie trudniej
zabić.
Nie sprzeciwili się. Wypadł pierwszy, a pozostali ruszyli za nim sekundę póz-
niej, kiedy nie usłyszeli żadnych odgłosów walki.
Na podłodze opustoszałego korytarza zobaczyli cienki, jasnozielony ślad po-
soki, prowadzący do drugiego pomieszczenia. Jeden z przeciwników, sądząc po
substancji była to Yaxa, został raniony.
Spokojnie ostrzegł Ghiskind. Gra na ich warunkach nie ma sensu.
Zraniliśmy jednego, to prawda, ale ich drużyna wciąż jest cała, a nas zostało troje.
Teraz zapanowała równowaga. Jeśli zaatakujemy na oślep, po prostu nas zetrą.
Zbierzmy myśli przez chwilę.
* * *
Chociaż Mavra i Joshi znali plan, nic nie mogli począć, byli bezradni. To nie
była ich wojna, chcieli tylko przetrwać.
Kiedy Wooley i Julin wrócili przy wtórze trzaskających drzwi, konie domy-
śliły się, że plan udał się tylko częściowo. Na mackach Wooley było kilka ran,
które bardzo spowalniały jej ruchy, a Julin miał na karku brzydko wyglądające
pręgi. Torshind powrócił inną drogą i wśliznął się na powrót w swoją krystaliczną
skorupę.
Bądzcie czujni ostrzegł ich Yugash. Garstka ocalałych zaatakuje nas,
gdy tylko trafi się okazja. Upłyną godziny, zanim będą mogli liczyć na pomoc
któregokolwiek z ocalałych. Nie będą czekali tak długo.
Wooley skinęła trupią główką.
Gdybym była na ich miejscu, weszłabym przez te drzwi w tej chwili.
Sprawdzcie broń i przygotujcie się. Julin! Przygaś światło, abyśmy byli pewni,
że Ghiskind nie wykona naszej własnej sztuczki! Mavra i Joshi, usuńcie się i trzy-
majcie się z dala!
Czekali w napięciu na kontratak. Nie trwało to długo.
Drzwi otworzyły się powoli. Wszyscy wycelowali broń w tym kierunku, go-
towi wystrzelić, gdy tylko jakieś stworzenie się pojawi.
To był ptir Ghiskinda. Mogli mu przeciwstawić jedynie pistolety energetycz-
ne. Gdy wystrzelili, ułatwili mu tylko zadanie. Strzały spowodowały wybuch gra-
natów dymnych i ogłuszających, przyczepionych do stworzenia. Eksplodowały z
168
ogłuszającym hukiem, który niemal rozerwał drzwi na kawałki. Całe pomieszcze-
nie wypełniło się gęstym, duszącym, żółtym dymem.
Wszyscy zostali oślepieni, Julin zakrztusił się i zaczął kaszleć. Wtedy coś ude-
rzyło go mocno w tył głowy, powalając na ziemię i na poły pozbawiając przytom-
ności. Jego pistolet zniknął w żółtej mgle.
Utraciwszy w wyniku wybuchów swoją skorupę, Ghiskind poszybował przez
pokój do dwóch podobnych do koni stworzeń, które stały przytulone bezradnie do
ściany. Wtopił się w stworzenie najbliżej stojące i przejął nad nim kontrolę. Czu-
jąc raptowny napływ animuszu Mavra ruszyła na kryształową skorupę Torshinda.
Uderzyła całym ciałem, powodując, że rozłożył się jak długi na podłodze. Koń
cofnął się i przednimi kopytami stratował subtelną formę, krusząc ją jak szkło.
Dym zaczął rzednąć, co pozwoliło wkroczyć do akcji Treligowi i Vistaru, od-
dychającym przez odłączone od skafandrów maski.
Torshind porzucił swojego ptira, by opanować najbliższe mu ciało, Wooley.
Yaxa została zaskoczona, ale Torshind znał dobrze jej budowę i niemal natych-
miast objął nad nią kontrolę. Obrócił się szybko do Treliga, spluwając brunatną
substancją. Płaz nie został tym zraniony tak bardzo jak Agitarianin, ale maz ośle-
piła go na minutę. Wtedy Wooley zaatakowała konia, który kończył wdeptywać
w ziemię skorupę Torshinda, i podniosła pistolet.
Joshi, wciąż zdumiony przystąpieniem Mavry do walki, spostrzegł niebezpie-
czeństwo zagrażające ze strony Wooley, co uszło uwagi wszystkich pozostałych.
Bez namysłu wyskoczył na środek pokoju, odgradzając Yaxę od odwracającej się
właśnie Mavry. Pistolet wypalił z pełną siłą, zamykając Joshiego w strumieniu
elektrycznego światła. Zajaśniał naraz jak fotograficzny negatyw, by po chwili
rozpłynąć się w nicość.
Na ten widok umysł Mavry nagle eksplodował. Odrzuciła Ghiskinda z nie-
oczekiwaną siłą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]