[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dobrze jej zrobi solidna, oczyszczająca dawka rześkiego
powietrza.
Poło\yła dłoń na klamce i zawahała się. Spacerowanie
środkiem wsi, ze sztucznie przyklejonym uśmiechem, nie ma
sensu. Potrzebowała otwartej przestrzeni i oddalenia od ludzi.
Jeśli jednak zamierza wypuścić się poza skupisko chat,
tworzących tę wioskę, lepiej wziąć ze sobą broń. Z tego co
słyszała, nie mo\na było wykluczyć spotkania z bandami
renegatów. Trafiały się te\ wilki, a nawet niedzwiedzie. Nie
mówiąc ju\ o legendarnych dzikich kotach - i Bóg wie czym
jeszcze.
Przezorny zawsze ubezpieczony. Wyjęła pistolet z plecaka,
załadowała go, wsunęła do kabury pod pachą i dopiero wtedy
wło\yła kurtkę i wyszła za próg.
Na dworze było zimno. Pomacała w kieszeni i znalazła
torebkę dra\etek, którą otworzyła, nim wypełzła z roztrza-
skanego samolotu. Wyjęła jedną - czerwoną - i wsunęła ją do
ust. Pycha! Mo\e będzie miała ochotę na więcej. Mo\e nawet
zje je wszystkie w trakcie spaceru? Urządzi sobie
czekoladowo-orzechową ucztę, by uspokoić rozedrgane nerwy
i zebrać myśli. Przesypała cukierki do kieszeni kurtki, a pustą
torebkę zmięła i wsunęła do kieszeni d\insów, by ją pózniej
wrzucić do ognia.
Sprawdziła kolejne kieszenie i znalazła wełnianą opaskę oraz
parę czerwonych wełnianych rękawiczek. Zało\yła je, i ssąc
słodką dra\etkę, skręciła na tyły domu. Uprzytomniła sobie, \e
ju\ zaczyna jej być l\ej na duchu.
Za chatą i jakieś dziesięć metrów za spi\arnią, odkryła małą
stodołę. Po jej obu stronach, na ogrodzonym terenie, pasło się
kilka koni. Jeden z nich - zrebak z szarym znamieniem
pomiędzy ciemnymi oczyma - odwrócił się, by na nią
popatrzeć, gdy wspięła się na płot i zeskoczyła po drugiej
stronie. A potem parsknął, wypuszczając obłoczek pary,
potrząsnął śnie\nobiałą grzywą i znów zabrał się za skubanie
trawy. Pozostałe konie nie zwróciły na nią najmniejszej
uwagi.
Pomyślała, \e to dobrze, i\ znów jest na dworze, i to sama.
Złocisty rąbek słońca wysuwał się zza krawędzi wzgórz,
brunatna, zmarznięta trawa skrzypiała pod butami, mrozne
powietrze wypełniało płuca, a rozciągający się przed nią
bezkres zieleni, zdawał się zapraszać ją do wędrówki.
Podeszła do tylnego ogrodzenia i wspięła się na nie. Poczuła
lekki ból, bo lewe ramię wcią\ miała nieco zesztywniałe i
mniej sprawne. Kiedy zeskoczyła na drugą stronę, od gęstego
lasu otaczającego wioskę i porastającego okoliczne wzgórza
dzieliło ją najwy\ej dziesięć metrów.
Przystanęła i wcisnęła guzik kompasu w zegarku. Za
rosnącymi przed nią drzewami była północ, natomiast do
domu Asty trzeba było iść w kierunku południowym.
Pomyślała, \e mo\e się bez obawy przejść po lesie, musi tylko
pilnować stron świata i uwa\ać na napastników - ludzkich czy
innych. Zanurzyła się w cień strzelistych drzew. Pod jej
stopami rozpościerał się mięsisty dywan brunatnych igieł.
Natychmiast odczuła spadek temperatury. Oddech jej zamienił
się w biały obłoczek. Otuliła się szczelniej kurtką i
przyspieszyła kroku, \eby się rozgrzać.
Ponad jej głową zdziwiona wiewiórka zamachała puszystym
ogonem, a potem przeskoczyła na sąsiednie drzewo i po
brązowym pniu pobiegła w górę, a\ zniknęła jej z oczu.
Brit czuła się ju\ znacznie lepiej. Jak przyjemnie było pobyć
przez chwilę samej, na świe\ym powietrzu, mając za całe
towarzystwo szumiące drzewa i skrzeczące, ruchliwe
wiewiórki.
Czekolada na dra\etce rozpuściła się i został orzeszek Brit
rozgryzła go i prze\uła na miazgę, którą powoli przełknęła.
Pomyślała, \e jej sytuacja przedstawia się niezbyt ciekawie.
Jest Eric, zbyt seksowny i kuszący z tym swoim prze-
konaniem, \e są sobie przeznaczeni. Jest te\ Asta oraz jej
synowe, rzucające jej wymowne spojrzenia, ilekroć padało
imię Erica. A co najgorsze, jest ojciec, który ją oszukał, uda-
jąc, \e rozumie i popiera cel wyprawy. Choć nie, jeszcze gor-
sza była sama wyprawa - poszukiwanie zaginionego brata i
świadomość, \e utknęła w martwym punkcie, gdy przecie\
była przekonana, \e cel jest tu\-tu\.
- Zciągaj to, kotku!
Brit stanęła bez ruchu na cienistej ście\ce. Dochodzący z góry
głos niewątpliwie nale\ał do młodego mę\czyzny.
- Nie jestem twoim kotkiem, prostaku. To mówiła dumna
kobieta.
Rozległ się głośny śmiech, a potem inny męski głos, młody
jak ten pierwszy, ale bardziej nosowy, powiedział:
- Mamy cię. Poddaj się.
- Nigdy w \yciu.
Cisza. A potem nieprzyjemny odgłos pięści uderzającej w
ciało, stęknięcie i odgłosy bójki.
- Trzymaj ją, Trigg!
- Niech ją diabli. Jest śliska jak rozzłoszczona wydra. Kolejna
seria ciosów i głuchych stęknięć. Brit nie lubiła
strzelać w rękawiczkach, ale tym razem nie było czasu na to,
by je zdjąć. Błyskawicznie sięgnęła po broń, odbezpieczyła i
trzymając ją w pogotowiu, zaczęła się czołgać w kierunku, z
którego dochodziły odgłosy walki. Za kolejnym zakrętem
ście\ki natknęła się na dwóch chłopaków - niewątpliwie re-
negatów.
Atakowali młodą kobietę, ubraną podobnie jak oni, w skóry i
wysokie sznurowane buty. Kobieta próbowała wyrwać się z
uścisku większego chłopaka, podczas gdy ten drugi szarpał jej
ubranie.
Gwałt? Najwyrazniej tak!
Z sercem w gardle, Brit wkroczyła do akcji. Co innego mogła
zrobić? Wyszła na otwartą przestrzeń, trzymając oburącz
wycelowaną broń.
- Stać! I to ju\!
Zaskoczeni napastnicy zastygli, a potem się odwrócili.
- A ty kim jesteś? - zapytał ten z nosowym głosem. Brit dała
im znak lufą.
- Ręce do góry! Jazda!
Napastnikom zrzedły miny. Potulnie, choć z ociąganiem
zrobili, co kazała.
- Na ziemię! - rozkazała. - Twarzą w dół. - Poło\yli się na
płask. - Rozło\yć szeroko ręce. Nogi te\. - Bez protestu
posłuchali.
Kobieta z potarganym jasnym warkoczem i zasłoniętą do
połowy twarzą nawet nie spojrzała na Brit. Stała niewzru-
szona, jakby to, co ją spotkało, nie zrobiło na niej najmniej-
szego wra\enia.
- Zwią\ę ich - rzuciła. Brit nie oponowała.
- To dobry pomysł.
Kobieta, mniej więcej jej wzrostu, sięgnęła po le\ący na ziemi
plecak. Przyklękła i, podczas gdy Brit trzymała młodych
mę\czyzn na muszce, wyjęła skórzaną linkę i zręcznie
związała im ręce i nogi.
Kiedy skończyła, wstała i splunęła pogardliwie na ziemię,
pomiędzy obu niedoszłych gwałcicieli.
- Dobrze im tak. Będą mieli nauczkę. - Odgarnęła włosy z
twarzy i po raz pierwszy spojrzała na Brit.
- O mój Bo\e! - wykrzyknęła Brit.
Kobieta miała rozciętą dolną wargę, podrapany policzek i
siniec na brodzie. Lecz to nie jej obra\enia sprawiły, \e Brit
przyglądała się jej, zdumiona.
Kobieta wyglądała zupełnie jak Ingrid Freyasdahl Thorson na
zdjęciach w starych rodzinnych albumach. Wykapana matka
Brit sprzed dwudziestu kilku lat.
Jak to mo\liwe?
- Księ\niczka Brit? - Kobieta uśmiechnęła się do Brit, a w jej
oczach o barwie morskiego błękitu pojawił się błysk.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]