[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się z Paulem od przeszło dwóch lat.
W środku dnia Bowery była wyludniona, jeśli nie liczyć grupek pijaków
przemyśliwujących, skąd by tu wytrzasnąć kolejną butelczynę. W bramie wiodącej do
wnętrza budynku, w którym mieszkał Paul, natknęłam się na zaaferowaną parę zliczającą
drobniaki. Na mój widok twarze im się rozjaśniły, w oczach zamigotała nadzieja. Jednakże
nim zdążyli mnie zaczepić, potrząsnęłam energicznie głową, dostrzegając przy tym kątem oka
mężczyznę w eleganckim garniturze i kapeluszu, który zapewne czekał na swą żonę czy
dziewczynę, bojąc się wejść do środka. I słusznie, bo Paul miał niezły układ z prokuratorem
rejonowym (znali się jeszcze z college u), tak że uchodziło mu na sucho wszystko, co działo
się w jego mieszkaniu, poza nim zaś stanowił zwierzynę łowną. Zrozumiałe więc, że
wychodził tylko wtedy, kiedy naprawdę musiał, a gogusie tacy jak ten, gdy ich przypiliło,
wysyłali po działkę swoje kobiety.
Minęłam trzęsącą się i mamroczącą coś do siebie parę pijaczków i weszłam na
obszerną klatkę schodową. W czasach swojej świetności była zapewne rzęsiście oświetlona i
bez wątpienia nie śmierdziała sikami jak teraz, no ale to było dawno temu. Z mozołem
wspinałam się na trzecie piętro, gdzie jak się okazało, nawet nie musiałam pukać
mieszkanie Paula stało otworem. Nie zdziwiłam się, kiedy od razu znalazłam się w kuchni;
dobrze pamiętałam ten śmieszny układ w amfiladzie prowadzący z pokoju do pokoju bez
jednych drzwi. W nozdrza uderzył mnie zaduch, w uszach zadzwoniła cisza. W pierwszym
pomieszczeniu kuchni, jak już mówiłam było puściuteńko, jeśli nie liczyć osamotnionego
zlewu. Wszystko inne: obła w kształtach lodówka, drewniany stół, krzesła, nawet talerze i
sztućce, zniknęło. Taki sam los spotkałby armaturę i żeliwną nieckę, gdyby dały się wynieść
bez kombinowania, jak je odkręcić od ściany...
Kiedyś mieszkałam u Paula przez parę dni, parę tygodni albo parę miesięcy. Po tym
jak odeszłam od męża, miałam szczery zamiar wyjść na prostą, ale nie udało mi się.
Przynajmniej nie tak od razu. Paul o nic nie pytał, wymagał jeszcze mniej ot, żeby wyglądać
jak człowiek, być zawsze pod ręką i się nie skarżyć. Chętnie widziałby także moje
przyjaciółki, gdybym jeszcze jakieś miała. Dosyć szybko zaczął mnie wkurzać, więc olałam
go i przeprowadziłam się do Steve a, którego poznałam na miejscu. yle zrobiłam powinnam
była jednak trzymać się Paula.
Z pustej kuchni przeszłam do następnego pomieszczenia. Ono również świeciło
pustkami, chyba że za meble wziąć dwie dziewczyny siedzące na podłodze w kącie i oparte o
siebie jak szmaciane lalki. Oczy miały przymknięte i najwyrazniej właśnie odjeżdżały.
Podeszłam do nich i ukucnęłam. Blondynka musiała usłyszeć moje kroki, bo z wielkim
wysiłkiem rozwarła powieki i usiłowała skupić na mnie wzrok. Próbowała dla towarzystwa
dobudzić koleżankę, ale nawet sójka w bok nie podziałała. Ta z włosami blond była całkiem
ładna, bardzo młoda i szczupła, ubrana w wełnianą suknię i dobrane pod kolor brązowe buty z
krokodylej skóry; czarnula z wysoko upiętymi włosami, wystrojona w czarną długą spódnicę
(teraz zadartą do pół uda) i różowy sweterek, nie wyglądała już tak świeżo.
Gdzie jest Paul? spytałam ledwie przytomną blondynkę. Zciągnęła usta w ciup,
zapewne w próbie uśmiechu, choć bardziej przypominało to grymas, i nic nie powiedziała.
Powtórzyłam więc cierpliwie: Paul. Gdzie jest Paul?
Wykonała nieokreślony ruch, jakby wzruszenie ramion urwane w połowie, z wciąż
przyklejonym do twarzy dziwnym uśmiechem.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, wstałam i ruszyłam dalej. Następny pokój był
mniejszy od dwóch poprzednich i równie jak one pusty. Stąd wchodziło się do łazienki
prowadziły tam jedyne w całym mieszkaniu drzwi, oczywiście z wyjątkiem tych
wejściowych, niezbyt często wszakże używane. Teraz też nikt ich nie zamknął, mimo że w
środku przy umywalce stał facet, na oko mój rówieśnik, i szykował sobie szprycę. Kiedy
zorientował się, że na niego patrzę, ze złością trzasnął drzwiami. Zostało mi więc ostatnie
pomieszczenie. Dwójka siedzących tam na podłodze ludzi zwrócona była w stronę okna,
mimo to w mężczyznie bez trudu rozpoznałam Paula. Gdy przekroczyłam próg, właśnie
wyciągał igłę z ramienia dziewczyny, kolejnej blondynki nawiasem mówiąc. Syknęła, kiedy
igła opuściła jej ciało, i powiodła wzrokiem dokoła, zahaczając o mnie, ale zaraz na powrót
wgapiła się w okno. Może myślała, że jeśli nie będzie na mnie patrzeć, ja także jej nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]