[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pory działo będzie strzelało dokładnie tak, jak mu każe, wydostał się z nadbudówki na zewnątrz,
gdzie powietrze nie było ani trochę przyjemniejsze do oddychania, ale przynajmniej nie czuło się tu
ciężkiego odoru krwi.
Pierwszy z trzech metalowych pocisków trafił do zamka działa. Ogłuszający skowyt
dowodził, że liniowy akcelerator jest wypełniony energią do granic możliwości. Z przyspieszeniem,
które wstrząsnęło gruntem, metalowa kula poszybowała w powietrze, jarząc się czerwono z powodu
tarcia o cząsteczki atmosfery. Uczeń sprawdził, czy ogromny pocisk leci prawidłowym kursem. Jak
zahipnotyzowany obserwował, jak kula maleje, zmienia się w kropkę i wreszcie znika. Chociaż
Starkiller już jej nie widział, wiedział, dokąd powinna lecieć.
Jaskrawo płonący dysk gwiezdnej stoczni odcinał się wyraznie na tle nieba. Uczeń
wpatrywał się w niego bez mrugnięcia. Kiedy w spodziewanym miejscu zobaczył ognisty kwiat
pierwszej eksplozji, przeżył lekki wstrząs, bo nie spodziewał się aż tak jaskrawego błysku.
Tymczasem działo wprowadziło do zamka drugi pocisk, który przeciął z wyciem warstwy
atmosfery. Uczeń prowadził go spojrzeniem, dopóki i ta kula nie zniknęła mu z oczu. Zauważył, że
wśród gwiezdnych stoczni rozprzestrzeniają się pożary. Po eksplozji drugiego pocisku powinny się
szerzyć jeszcze szybciej. Nie musiał dłużej obserwować, co się dzieje na niebie, bo wiedział, że
jego plan się powiódł. Postanowił się stąd wynieść. Nie zamierzał kontemplować widoku
opadających szczątków.
Kiedy w drogę ruszył trzeci pocisk, uczeń dotarł już do krateru po kryjówce i skarbcu bandy
Drexla. W ruinach pieczary zobaczył roje robotów, krzątających się jak padlinożercy. Kilka z nich
go zaatakowało, więc musiał się z nimi rozprawić, zanim ruszy w dalszą drogę. Dopiero po
pokonaniu ostatniego odwrócił się i spojrzał w niebo.
To, co zobaczył, zmroziło go do szpiku kości.
- Juno! - zawołał przez komunikator. - Juno, zgłoś się! Musisz jak najszybciej startować!
Nieoczekiwanie zgłosił się Kota.
- Co się dzieje, chłopcze? - zapytał.
Niech pan sam zobaczy, chciał powiedzieć Starkiller, ale w porę przypomniał sobie, z kim
rozmawia. Opisał scenerię najszybciej, jak potrafił, niezdolny oderwać spojrzenia od rozpadającej
się stoczni. Ogromne, na wpół stopione bryły metalu odrywały się od niej i koziołkując w locie,
kierowały się w stronę otwartych przestworzy albo opadały na niższe orbity, żeby tam
eksplodować. Rusztowania wokół niemal całkowicie ukończonego gwiezdnego niszczyciela runęły
zdruzgotane, a sam okręt opadał w głąb atmosfery Raxus Prime. Było go widać gołym okiem, bo
wyglądał jak szybko powiększający się klin, a jego przód i wieżyczka jarzyły się pomarańczowym
blaskiem. Uczeń uświadomił sobie, że okręt opada prosto na niego.
Zupełnie jakby ktoś wycelował.
- Juno w tej chwili nie może pilotować statku - odezwał się stanowczym tonem Kota. -
PROXY też nie. Musimy znalezć inne rozwiązanie.
- Co się stało z Juno? - zapytał Starkiller.
- Skup uwagę na tym, co istotne, chłopcze - skarcił go generał. - Ten gwiezdny niszczyciel
opada bardzo szybko. Nie zdążysz uciec w porę. Musisz go wciągnąć w głąb lufy działa.
Kiedy do ucznia dotarło, co Kota mu proponuje, na chwilę stracił mowę.
Starkiller miał to zrobić, korzystając wyłącznie z potęgi Mocy!
- Chyba oszalałeś! - wykrzyknął. - Przecież to kolos!
- Czymże są rozmiary? - zapytał Kota. - Różnica kryje się tylko w twoim umyśle, chłopcze.
Przecież jesteś Jedi. Wielkość nie ma dla ciebie żadnego znaczenia.
Uczeń zauważył, że głos Koty bardzo się zmienił. Generał nie bełkotał jak nałogowy
alkoholik. Mówił ze stanowczością i siłą zaprawionego w bojach weterana, z którym Starkiller
stoczył kiedyś pojedynek.
- Słyszysz mnie, chłopcze? - dopytywał Kota. - Uwolnij myśli i chwyć nimi ten okręt, bo
inaczej stracisz życie na tym śmietnisku!
Gwiezdny niszczyciel na niebie stawał się z każdą chwilą większy. Wisiał nisko nad
horyzontem Raxus Prime niczym płonący trójkątny księżyc.
- Jesteś Jedi! Wielkość nic dla ciebie nie znaczy!
Starkiller nie był Jedi, ale rozumiał, co Kota chce mu przekazać. Moc nie przejmowała się
tym, czy coś jest małe, czy duże, lekkie czy ciężkie, trudne czy łatwe. Prądy życia galaktyki
omywały obiekty o wszystkich możliwych rozmiarach, począwszy od bardzo małych, a
skończywszy na gigantycznych. Gwiezdny niszczyciel na niebie był, podobnie zresztą jak sam
uczeń, cząstką Mocy. Moc omywała ich równie pewnie jak grawitacja. Starkiller zrozumiał, że
jeżeli tylko ma dość odwagi, może napiąć niewidzialne mięśnie.
Zastanowił się, czyjego mistrz kiedykolwiek dokonał podobnej sztuki. Mistrz albo
Imperator. Uczeń wątpił zresztą, czy na coś podobnego poważył się którykolwiek Sith albo Jedi w
historii galaktyki.
Wątpił, żeby w ciągu kilku następnych minut ktokolwiek się dowiedział, czy odniósł sukces,
czy też poniósł klęskę.
- Pospiesz się, chłopcze!
Dla Mocy nie miało wprawdzie znaczenia, czy coś dzieje się szybko, czy powoli, ale uczeń
zrozumiał, co Kota chce mu powiedzieć. Wiedział, że im szybciej zacznie, tym szybciej wykona to
prawie niewykonalne zadanie.
Wyłączył klingę świetlnego miecza, przyczepił rękojeść do pasa i stanął w pozycji otwarcia
stylu soresu. Wyciągnął prawą rękę w stronę niszczyciela i rozsunął palce, a lewą dłoń położył na
sercu. Rozstawił nogi, wyprostował się i sięgnął tak głęboko do zasobów Mocy, jak jeszcze nigdy
dotąd. Po chwili dotarł jeszcze głębiej i odniósł wrażenie, że pod jego stopami otworzyła się
bezdenna otchłań. Bez wahania posłał tam swoje myśli i poczuł, że otchłań się wypełnia. Jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]