[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podjechali samochodem pod bed & breakfast.
Pan Bloom siedział w słońcu i czytał gazetę przy filiżance kawy.
- Dzień dobry - pozdrowił ich.
Kędzierzawy i blondyn wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Dzień dobry - odpowiedzieli. Potem zaś pomalutku podeszli z
nieodgadnionymi uśmiechami na twarzach.
-Może pomyliliśmy się, ale widzieliśmy, jak stąd pomknęła na rowerze
dziewczynka.
...................war ........arm
"
Z ?
_BRACIA NO%7Å‚YCE_
Mężczyzna uśmiechnął się. - Nie pomylili się panowie. To moja córka.
- Możemy usiąść? - zapytał kędzierzawy.
- Naturalnie - odparł pan Bloom. Wskazał im talerzyk z cukierkami
w cukrze. - Może zechcecie się poczęstować? Zostawiła mi je córka
przed odjazdem.
Bracia Nożyce sięgnęli po cukierki przez uprzejmość, ale ich nie jedli.
-Wyglądała, jakby się bardzo śpieszyła - zauważył kędzierzawy.
- Pewnie chciała jechać nad morze?
Pan Bloom złożył gazetę. - Może to i tak wyglądało, ale ona chce
dojechać do miasteczka nad morzem kilka kilometrów stąd. Chyba była
tam już wczoraj.
- Miasteczko?
- Nic o nim nie wiem, z wyjątkiem tego, że musi tam być szkoła.
Bracia znowu wymienili spojrzenia.
- A jak się nazywa to miasteczko? - spytał kędzierzawy.
Droga wzdłuż wybrzeża biegła prosto, po równinie, i była bezludna.
Biegła między urwiskiem z maleńkimi plażami i rozległymi łąkami
rozdzielonymi kamiennymi murkami.
Anita dojechała do zjazdu, który prowadził do dębu z haczykami i
jechała dalej, między wielkimi kępami
^- - %WMgrp- ---------iT-l
i^^ailli&aA_iii_jbsSiMuililii
trawy. Tu droga zaczynała się wznosić i dziewczynka stanęła na
pedałach, by jechać w tej pozycji.
Po kwadransie dojechała do skrzyżowania czterech dróg i zatrzymała
się, by odczytać znaki drogowe. W powietrzu rozlegało się cykanie
świerszczy.
Droga wzdłuż wybrzeża, którą dotychczas jechała, odchodziła teraz od
morza i prowadziła do ZENNOR, a dalej biegła przez ST. IVES,
miasteczko, w którym była szkoła dla dzieci z Kilmore Cove. Z
przeciwnej strony tablica wskazywała MORZE. Czwarta droga,
najmniejsza
i z asfaltem, który pamiętał lepsze czasy, nie była ozna-
i
czona żadną tablicą.
Anita sprawdziła, czy nikogo nie ma.
I skręciła w nią.
-Jadę! - krzyknęła, radując się pierwszym odcinkiem zjazdu.
Gdy wiatr owiewał jej twarz, przejechała obok nowoczesnej betonowej
willi, wyglądającej na opuszczoną, która owalnym kształtem
przypominała odwrócony tort. Furtka była otwarta. Wiele okien miało
powybijane szyby.
Dom należący dawniej do Obliwii Newton, był teraz domem widmem.
Anita minęła go, przejeżdżając polną drogę do Owi Clock i pochylona
nad kierownicą zjeżdżała w stronę morza.
226
¡I
^Jzr
BRACIA NO%7Å‚YCE
Potem nagle... oto i ono: Kilmore Cove ze swoją małą zatoką i domem
nad urwiskiem.
Anita roześmiała się na widok miasteczka, które ukazało się zza
ostatniego zakrętu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Zmiała się radośnie.
Ponieważ, jeśli tu naprawdę chodziło o czary, stanowiła ona teraz ich
czÄ…stkÄ™.
/
I!
%
/ »
-
Rozdział 19
PRZEWODNIK
Anita przemknęła szybciutko przez miasteczko, wymijając o włos troje
dzieci, które zdążały właśnie na przystanek szkolnego autobusu.
Odwróciła się, żeby je przeprosić, ale nie zatrzymała się. Musiała
włożyć maksimum wysiłku, żeby jadąc ostro pod górę, pokonać
serpentyny wzniesienia Salton Cliff.
Był to wielki trud, ale kiedy dziewczynka wjechała przez furtkę Willi
Argo i znalazła się w parku wokół starego domu, poczuła się w pełni
wynagrodzona.
Była po prostu szczęśliwa.
Nie znajdowała innego słowa na określenie tego uczucia: cienie
stuletnich drzew, cudowny blask morza,
lekka bryza, migotliwe promienie światła przenikające przez listowie,
wszystko to otoczyło ją magicznym płaszczem dającym poczucie
szczęścia.
- Anita! - powitał ją Rick z progu kuchni.
Uśmiechnęła się do niego promiennie. Brakło jej
jeszcze tchu w piersiach i głos wiązł w gardle. Ustawiła rower obok
roweru chłopca o rudych włosach. Właśnie miała założyć kłódkę, kiedy
Rick powiedział:
- Nie potrzebujesz kłódki. Tu nikt ci go nie ukradnie!
Anita usłuchała rady, zwracając jednocześnie uwagę
na zegarek zawieszony na kierownicy roweru Ricka. Zegarek jego ojca,
który zapamiętała z książek Ulyssesa Moore'a.
Jason wybiegł pędem z kuchni.
- Nareszcie! - zawołał na widok Anity. Oczy mu błyszczały. - Już
zaczęliśmy się obawiać, że nie przyjedziesz. -I nie dając jej nawet chwili
na odpowiedz, pociągnął ją do środka domu i oznajmił: -
Przetłumaczyliśmy prawie całą książkę! Moi wychodzą zaraz do pracy -
dodał. - Spotkamy się w domu.
Willa Argo była prawie taka, jak ją sobie Anita wyobrażała. Ale też
znacznie bogatsza. Z dużej kuchni o ceglanej posadzce, ze stołem
nakrytym obrusem w biało-czerwoną kratkę, wchodziło się do pełnego
ozdób salonu: statuy, wazy, wykopaliska, maski z różnych stron świata,
ustawione na starych meblach, sprawiały wrażenie nadmiaru.
PRZEWODNIK_t
Posadzkę pokrywały różnokolorowe dywany, niektóre miejscami mocno
już podniszczone. Za tym salonem był drugi, mniejszy, w którym stał
okrągły stolik z jedynym w całym domu telefonem.
Anita poczuła jakiś lekki przeciąg od strony schodów.
Obejrzała się w prawo i ujrzała mały pokój, do którego growadziły trzy
schodki. Najstarszy pokój w domu, ze sklepieniem z cegieł i ścianami z
dużych kamieni.
I osadzone w ścianie czarne, nadpalone i porysowane Wrota Czasu.
Były częściowo ukryte za szafą, ale przez ciemną szparę między
meblem a ścianą dało się rozróżnić cztery otwory z zamkiem, każdy na
inny klucz.
-Jest też moja siostra... - szepnął Jason, wyrywając Anitę z jej myśli i
prowadzÄ…c jÄ… w stronÄ™ werandy.
Rick, idący za jej plecami, dorzucił: - Jeśli mogę ci coś radzić, spróbuj
nie zwracać uwagi na jej napady kaszlu.
Przed nimi pojawił się Nestor z termometrem i szklanką, w której
pływały drobne listki jakichś ziółek.
- Cześć Anito - mruknął. A po chwili dodał: - Mała Covenant jest
bardziej uparta niż muł.
- Dzień dobry, Nestorze.
Utykający ogrodnik przekazał termometr Jasonowi.
- Spróbuj pamiętać, żeby za dwie godziny zmierzyć jej gorączkę i
koniecznie dać do wypicia szklankę naparu z podbiału.
- Ani mi się śni! - zawołała Julia z werandy. - Nie mam zamiaru pić
takiego świństwa!
- Masz już trochę lepszy kaszel, więc wypijesz - uciął Nestor,
znikajÄ…c w zakamarkach domu.
Anita weszła na werandę zalaną słońcem. Julia leżała na jednej z białych
kanap stojących na wprost wygaszonego kominka. Na nogi miała
narzucony koc ze szkockiej wełny. Stroiła głupie miny.
Anita roześmiała się.
Julia także.
- Cześć.
- Cześć. '
- Czujesz siÄ™ trochÄ™ lepiej?
- Ten człowiek to prawdziwe utrapienie.
Anita usiadła na kanapie. Na podłodze i na dywanie, wszędzie leżały
rozrzucone książki z poprzedniego dnia, stosy kartek, rysunki, połamane
ołówki, dwie ekierki, cyrkiel, żółty mazak do zaznaczania tekstu i z
dziesięć bloczków notesów.
- Porządnie pracowaliście - zauważyła, rozżalona, że nie brała w
tym udziału.
Jason usiadł na podłodze, wśród papierów.
- Wydarzyło się coś głupiego - powiedział z pewną siebie miną. -
Czyż nie, Rick?
Chłopiec o rudych włosach uśmiechnął się.
- To znaczy? Co takiego?
'i
PRZEWODNIK_
- Problem leży dokładnie w tym. - Jason kazał Rickowi usiąść za
sobą, potem wsunął rękę pod kanapę i wyciągnął książeczkę Morice'a
Moreau.
Anita zsunęła się wolno na skraj poduszki kanapy, cała drżąca z emocji.
Spojrzała na Julię, potem na Ricka, w końcu na Jasona. I czekała.
-Twoja książeczka składa się z dwudziestu stron, w tym tej z dedykacją -
zaczął Jason. - Na każdej stronie są rysunki i wiele zdań
[ Pobierz całość w formacie PDF ]