[ Pobierz całość w formacie PDF ]
magiem. Był przekonany, że tamten ma czarny tatuaż Kręgu i bardzo niską rangę.
Zresztą, czy kogoś wartościowego wysłano by do tak niewdzięcznego zadania jak
tropienie kmiotka po miejskich zaułkach?
113
Gdybym ja był egzaminatorem, tobyś u mnie nie zdał, szanowny panie
pomyślał Koniec z pogardą. %7ładen z jego czytających w myślach przyjaciół nie
dałby się nabrać na tak prymitywną sztuczkę, jak utrwalenie obrazu w umyśle
i działanie pod tą nakładką. Fortel był na poziomie szkolnych zabaw w chowanego
i Koniec usprawiedliwiał swój brak pomysłowości jedynie stresem.
Przedostał się wąziutkim przejściem między skrzyniami do kolejnych drzwi
(magazyny były tu zbudowane szeregowo), a z następnej hali już bez przeszkód
wyszedł na nadbrzeże i spokojnym krokiem udał się do domu nie zaczepiany
przez nikogo. Nim zdyscyplinowany gwardzista zdecyduje się zejść z posterunku
i znajdzie nieprzytomnego Obserwatora, minie trochę czasu. O jednym Koniec
był przeświadczony jeszcze tego samego dnia rozpętać się miała tutaj nieli-
cha magiczna nawałnica i jutro nie powinno być w mieście nikogo z członków
Drugiego Kręgu.
* * *
Opowieść Końca wywołała zrazu reakcję podobna do tej, jaką uzyskuje się
chlusnąwszy wrzątkiem w mysie gniazdo. Takie przynajmniej skojarzenie miał
Winograd, który był kiedyś świadkiem (pierwszy i ostatni raz) takiej operacji.
W domu Kowala zakotłowało się. Przestraszeni ludzie biegali po pokojach, zbie-
rając swoje rzeczy, wymieniając zniżonym, pełnym napięcia głosem złowieszcze
proroctwa, lamenty i wzajemne oskarżenia w rodzaju to był twój pomysł . Nie-
pokojono się również o Pożeracza Chmur, który po bójce na targowisku przepadł
jak kamień w wodę. Nie powrócił razem z Mówcą, więc obawiano się, że mogło
mu się stać coś złego. Najspokojniej podchodził do tego Kamyk, oglądający wła-
śnie palec młodego maga, a zaraz po nim sam pacjent za bardzo go bolało, aby
miał zajmować myśli jeszcze czymś innym.
Spuchł, ale nie jest złamany zawyrokował Kamyk, który już niejedno zła-
manie i zwichnięcie oglądał, gdy pomagał przybranemu ojcu w praktyce medycz-
nej. Nie bawiąc się w żadne ceregiele i nie uprzedzając Końca, szarpnął, ustawia-
jąc staw we właściwej pozycji.
Mówca wrzasnął i odruchowo przycisnął rękę do brzucha.
Następnym razem nie wal pięściami, bo połamiesz palce pouczył go
Wiatr Na Szczycie, przyglądający się z boku. Bije się łokciem albo kantem
dłoni.
Wiem. Aobuz był za wysoki i stał w niekorzystnej pozycji stęknął Ko-
niec. Ja się chyba po prostu do tego nie nadaję.
Akurat. Przeciwnie, masz talent. Znakomicie sobie poradziłeś. Przymknij-
114
cie się choć na chwilę! zawołał jednym ciągiem Wiatr Na Szczycie, odwraca-
jąc się ku reszcie obecnych. Stalowy, co tak się miotasz, ogon ci kto podpalił?
Zpiewak, siądz i zacznij używać rozumu. Nogami nic nie wymyślisz! Jeszcze nikt
nie chce nas aresztować i myślę, że nic się nie stanie co najmniej do jutra.
Nikt mnie nie śledził. Nie będę już pokazywał się na ulicy, a reszta jest
w miarę bezpieczna dodał Koniec.
Tego im właśnie było trzeba sprowadzenia problemu do przeciętnych roz-
miarów. Niemal natychmiast odzyskali zdolność logicznego rozumowania i za-
częli metodycznie przygotowywać się do opuszczenia gościnnego domu Kowala.
Sam gospodarz opierał się o ścianę, skrzyżowawszy ramiona na piersi i smut-
nym wzrokiem patrzał na tę krzątaninę. Ledwo los zwrócił mu cudem ocalonych
uczniów, a znów ich tracił. Tym razem jednak spoglądał w przyszłość z większym
optymizmem.
Pusto znów tu będzie westchnął.
Ale luzniej odparł Wiatr Na Szczycie. I tak nie moglibyśmy zostać
na zawsze. Przynajmniej teraz masz w domu większy ład.
Podobnie jak Kowal ścianę podpierał także Diament. Kiedy zwrócono mu
uwagę, że mógłby się w końcu na coś przydać, zaczerpnął głęboko tchu i rzekł
ze straceńczą odwagą:
Ja zostaję.
Równie wielkie wrażenie zrobiłby, podcinając sobie na przykład publicznie
gardło. Po jego słowach umilkli i znieruchomieli wszyscy obecni. Srebrzanka z Ja-
godą zaintrygowane nagłą ciszą wyjrzały z sąsiedniego pomieszczenia.
Co się stało?
Diament oszalał mruknął Gryf.
Nie oszalałem zaperzył się Wiatromistrz. Bitewny powiedział. . .
Aha, to jakiś Bitewny teraz jest ważniejszy od nas przerwał mu Obser-
wator.
Diament zaczerwienił się aż do granicy włosów, po czym gwałtownie pobladł.
A do czego ja jestem wam potrzebny? Kiedy chcesz wiedzieć, jaka pogoda,
to wyglądasz przez okno! A Bitewny. . . Bitewny. . . on. . . no. . .
Biedny Diament zaczął się jąkać, nie wiedząc, jak najlepiej wytłumaczyć de-
likatny układ, jaki zaistniał między nim a przywódcą rozbitego kryształu.
Bitewny cię docenia dokończył Wężownik.
No. . . potwierdził Diament tonem, w którym zabrzmiała nieco żałosna
nuta. Ja tam jestem potrzebny. Bardziej niż wam. O wiele bardziej. Przecież
jestem magiem, powinienem pracować talentem, no nie?
Naga prawda. Każdy z członków Drugiego Kręgu powinien pracować ta-
lentem. Do tego stworzyła ich natura do magii. Tymczasem okazało się, że
ucieczką od sztywnych norm Kręgu równocześnie zamknęli sobie drogę legalne-
go sprzedawania własnych umiejętności. Nie mogli pracować dla innych i zostało
115
im tylko zaspokajanie własnych potrzeb.
Koniec, jak zwykle gdy nie było Pożeracza Chmur, równolegle przekazywał
tok rozmowy Kamykowi.
Ma rację nagle rozwinęła się w powietrzu wstęga Kamykowego pisma.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]