[ Pobierz całość w formacie PDF ]
telefon. Mam dwie linie. Jeden numer jest zastrzeżony i służy do prywatnych rozmów. Korzystają z
niego moi nieliczni przyjaciele i krewni. Drugi telefon to bezpieczna linia do kontaktów z Wydziałem
Trzecim.
Ponieważ niewiele osób zna mój numer domowy, mogę się założyć, że nie dzwoni telemarketer, tylko
ktoś, z kim chciałbym pogadać. Wpadam z powrotem do domu i odbieram telefon w kuchni, która
jest na parterze obok drzwi frontowych.
- Fisher - zgłaszam się.
- Cześć, tato!
Uśmiecham się szeroko. Warto było wrócić, żeby porozmawiać z moją córką, Sarą.
- Jak się masz, skarbie?
- Dobrze. Zimno tutaj. Jest u ciebie śnieg? - Widzę ją oczami wyobrazni w wieku pięciu czy sześciu lat.
To już przeszłość. Trudno mi się pogodzić z faktem, że nie jest już małą dziewczynką.
- Nie, stopniał, ale na dworze jest zimno. Właśnie wychodziłem na trening. Co na uczelni?
- W porządku. Chyba się domyślasz, dlaczego dzwonię? Zastanawiam się przez chwilę.
- Bo kochasz swojego tatę i chciałaś po prostu usłyszeć jego głos? Zmieje się. Jej dziewczęcy chichot
chwyta mnie za serce.
- Nie, głuptasie. To znaczy, tak, jasne, to też, ale chciałam ci złożyć życzenia urodzinowe!
Cholera. Prawie zapomniałem. Jutro są moje pieprzone urodziny. Chichoczę i kręcę głową. Jakoś" mi
to umknęło.
- To może jutro też zadzwonisz?
- Jestem cały dzień na uczelni, a wieczorem mam próbę sztuki.
- Rozumiem.
- Więc słuchaj! - Zaczyna mi śpiewać głupią piosenkę. Zmieję się. Kiedy kończy, dziękuję jej
serdecznie.
- Powinieneś coś dostać pocztą - mówi. - Muszę lecieć. Będziesz przez jakiś czas na miejscu?
- Mam nadzieję. Przynajmniej do następnej zagranicznej konferencji
handlowej.
- Jasne, wiadomo. - Parska. - Przecież nie możesz nie pojechać.
Sara wie, co robię. Udawało mi się to przed nią ukrywać przez długi czas, do zeszłego roku, gdy
została porwana przez Sklep. Kiedy kończy się nieświadomość, zaczyna się odpowiedzialność
związana z tym, że jest się dzieckiem penetratora.
Gawędzimy jeszcze chwilę, mówimy sobie, że się kochamy i się rozłączamy. Po rozmowie całuję palec
wskazujący i dotykam jej zdjęcia przyczepionego magnesem do drzwi lodówki. Potem wychodzę.
Co za szczęście, że nie mam przydziału na stałe do jednej placówki. Większość penetratorów
stacjonuje w częściach świata, gdzie na pewno nie chciałbym mieszkać dłużej niż minut. Chyba
zajmuję wyjątkową pozycję w Wydziale Trzecim. Byłem pierwszym penetratorem, potrafię się
przystosować do otoczenia wszędzie, gdzie mnie wysyłają, jestem więc bardziej przydatny jako
kontrahent". Kiedyś szpiedzy byli dyplomatami lub oficerami wywiadu w ambasadach. Ale
penetratorzy Wydziału Trzeciego nie są w żaden sposób powiązani z rządem Stanów Zjednoczonych,
przynajmniej oficjalnie. W terenie używam różnych tożsamości i czasami muszę się nauczyć jakiegoś
zawodu lub zdobyć nowe umiejętności, żeby moja przykrywka była wiarygodna. W każdym razie
przyjemnie jest móc wrócić do domu między zadaniami, żeby zobaczyć się z Sarą.
Wydział Trzeci na pewno bije na głowę CIA. Pracowałem tam, dopóki nie zwerbował mnie pułkownik
Lambert. W CIA musiałem szpiegować w tradycyjny sposób - zwykle udawałem dyplomatę lub jakąś
urzędową osobę. Pózniej przeniosłem się do pracy w Stanach. Zajmowałem się rozwojem broni.
Uważałem, że jestem całkiem dobrym teoretykiem wojny informacyjnej, ale machina biurokratyczna
stale ograniczała moją kreatywność. Zawsze byłem, jestem i będę człowiekiem czynu. Chyba że wiek
lub stan zdrowia uniemożliwią mi wykonywanie tego, co robię. Teraz zbliżam się do pięćdziesiątki.
Nie wiem, jak długo jeszcze będę pracował w Wydziale Trzecim, zanim zmuszą mnie do przejścia na
emeryturę, ale chcę zostać tam jak najdłużej. Nie mam pojęcia, co ze sobą zrobię bez tej pracy.
Uważam, że to dzięki niej czuję się młodo. To dreszcz emocji, ryzyko, bardzo niebezpieczna gra. Kiedy
chodzi o twoje życie, nie mówiąc o życiu twoich rodaków, masz zapewniony stały przypływ
adrenaliny. Uzależniłem się od tego.
Docieram do centrum handlowego i wchodzę do małego studia tańca, które Katia wynajmuje na
zajęcia. Jest już na miejscu i się gimnastykuje. Nie jestem zaskoczony, że poza nami jeszcze nikogo nie
ma. Zwykle zjawiam się pierwszy.
- Sam! - Pochyla tułów nad lewą nogą i ciągnie za stopę. Jak zawsze ma na sobie trykotowy strój bez
rękawów. Podziwiam jej zgrabne długie nogi. - Cieszę się, że już wróciłeś. Jak podróż?
- Nie nudziłem się - odpowiadam i stawiam torbę na podłodze obok wielkiego lustra na ścianie. -
Gdzie reszta?
Uśmiecha się zalotnie.
- Pewnie się spóznią. Zrób rozgrzewkę, a potem zaczniemy we dwoje.
Rozciągam się i obserwuję ją. Jak już wspomniałem, Katia to Amerykanka pochodzenia izraelskiego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]