[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bulwa nie zawracał sobie głowy wymyślnymi kopnięciami z półobrotu - po prostu
całym ciałem wgniótł wartownika w tytanowe drzwi.
- No proszę - sapnęła Holly. - O dwóch mniej. Nie takie to trudne.
Niestety, cieszyła się przedwcześnie. Reszta dwustuosobowego oddziału B wa Kell
wybrała ten moment, by z łomotem ruszyć na nich.
-  Nie takie to trudne - szyderczo powtórzył komendant i zacisnął pięści.
Artemis tracił zdolność koncentracji. Wydawało mu się, że coraz częściej przeszywają
go iskry i każdy wstrząs zakłóca jego ostrość widzenia. Dwukrotnie pomylił się w rachubie.
Czy podciągnął się pięćdziesiąt cztery, czy pięćdziesiąt sześć razy? Oto różnica między życiem
a śmiercią.
Płynął przez wzburzone morze galarety, wyciągając przed siebie to jedno ramię, to
drugie. Wzrok nie na wiele mu się przydawał. Wszystko i tak wydawało się pomarańczowe.
Wiedział, że istotnie posuwa się do przodu tylko dzięki temu, że jego kolana raz po raz
zapadały się w otwory odprowadzające plazmę do dział.
Po raz ostatni zanurzył ramię w żelu i napełnił płuca zatęchłym powietrzem.
Sześćdziesiąt trzy podciągnięcia. To już. Wkrótce filtry powietrza w jego kasku całkiem
przestaną działać, on zaś zacznie oddychać dwutlenkiem węgla.
Przeciągnął palcami po wewnętrznej stronie rury, szukając dziurki. I tym razem wzrok
okazał się bezużyteczny. Nie mógł nawet włączyć reflektorów z obawy przed zapłonem
plazmowej rzeki.
Nic. Nie wyczuwał żadnego wgłębienia. Umrze w samotności, nigdy nie wyrośnie na
wielkiego człowieka. Poczuł, że umysł odmawia mu posłuszeństwa i oddala się po spirali w
głąb czarnego tunelu. Skup się, powiedział sobie. Skoncentruj. Zbliżała się iskra. Srebrzysta
gwiazdka o zachodzie słońca, która, leniwie polatując wzdłuż rury, oświetlała po kolei
wszystkie jej fragmenty.
Tam! Dziurka! Ta dziurka! Dzięki iskrze dostrzegł wreszcie maleńki otwór. Ruchem
pijanego pływaka sięgnął do kieszeni i wyjął krasnalowy włos. Czy zadziała? Chyba ten otwór
konserwacyjny ma taki sam mechanizm zamykający jak poprzedni?
Artemis delikatnie wsunął włos do zamka, usiłując dostrzec coś przez pomarańczową
maz. Wchodzi czy nie? Na sześćdziesiąt procent - tak. To musiało wystarczyć.
Przekręcił wytrych i klapka się otworzyła. Przed oczyma stanął mu uśmiechnięty
Mierzwa.  Po prostu talent, mój mały .
Choćby wszyscy wrogowie, jakich Artemis miał w podziemnym świecie, czekali nań
pod klapą, mierząc w jego głowę z wielkich, paskudnych karabinów, w tej chwili niewiele by
go to obeszło. Nie zniósłby więcej ani jednego dławiącego oddechu, ani jednego elektrycznego
wstrząsu.
Wystawił głowę na zewnątrz i, otworzywszy przyłbicę, rozejrzał się, smakując
tchnienie świeżego powietrza, które mogło być jego ostatnim. Miał szczęście. Osoby w
pomieszczeniu gapiły się w ekran, patrząc, jak jego, Artemisa, przyjaciele walczą o życie. Jego
przyjaciele, którzy nie mieli tyle szczęścia co on.
Jest ich zbyt wielu, pomyślał Butler, skręcając za róg i widząc, jak armia B wa Kell
ładuje broń świeżymi bateriami.
Na widok Butlera niejeden goblin pomyślał: O bogowie, przecież to troll w ubraniu!
Albo: Czemu nie posłuchałem mamusi i przyłączyłem się do tego gangu?
Lecz Butler już był przy nich. Uderzył niczym przysłowiowy grom, lecz o wiele
dokładniej. Trzy gobliny straciły przytomność, zanim w ogóle się zorientowały, co je spotkało.
Jeden z pozostałych przestrzelił sobie stopę, kilku innych padło na podłogę, udając
nieprzytomnych.
Artemis obejrzał całe zajście na plazmowym ekranie w sali dowodzenia. Inni tam
obecni potraktowali je jak telewizyjną rozrywkę - goblińscy generałowie na przemian
chichotali i wzdrygali się, kiedy Butler dziesiątkował ich żołnierzy. To wszystko jednak nie
miało znaczenia. Ważne były dwie rzeczy: w budynku przebywały setki goblinów, a
pomieszczenie dowództwa było niedostępne.
Artemis dysponował tylko kilkoma sekundami, żeby obmyślić plan działania. Kilkoma
sekundami! Ale zarazem nie miał pojęcia, jak wykorzystać otaczające go wytwory techniki.
Rozejrzał się po sali, wypatrując czegoś, czym mógłby się posłużyć. Czegokolwiek.
Tam! W małym okienku w rogu monitora, stojącego z dala od głównego pulpitu,
widniała głowa Ogierka, uwięzionego w boksie operacyjnym. Centaur na pewno coś wymyślił,
miał na to dość czasu. Artemis wiedział, że gdy wynurzy się z plazmowego przewodu, zostanie
natychmiast wzięty na cel. Zabiją go bez wahania.
Wygramolił się z rury i z plaśnięciem spadł na podłogę. Przesiąknięte plazmą ubranie
krępowało mu ruchy, uniemożliwiało szybkie dotarcie do monitorów. Kątem oka dostrzegł, że
kilka głów odwróciło się ku niemu. Jakieś postacie biegły w jego stronę, ale nie wiedział, ile ich
jest.
Pod ekranem z głową Ogierka zobaczył mikrofon na stojaku. Nacisnął guzik.
- Ogierek! - wychrypiał, ochlapując żelem konsolę. - Słyszysz mnie?
Centaur zareagował natychmiast.
- Fowl! Co ci się stało?
- Mamy pięć sekund, Ogierek. Wymyśl coś albo wszyscy zginiemy.
Centaur skinął głową.
- Jestem gotowy. Daj mój obraz na wszystkie ekrany.
- W jaki sposób?
- Naciśnij przycisk telekonferencji. %7łółty, z rozchodzącymi się liniami, jak słoneczko.
Widzisz go?
Artemis widział. I nacisnął. Po czym coś nacisnęło jego. Bardzo boleśnie.
Generał Auskoń pierwszy zauważył dziwną istotę, wynurzającą się z plazmowego
przewodu. Co to mogło być? Duszek? Nie, nie, na bogów, to miało ludzki kształt!
- Patrzcie! - zarechotał. - Błotny Człowiek! Pozostali, pochłonięci spektaklem
rozgrywającym się na ekranie, nie zwrócili nań uwagi.
Usłyszał go jedynie Pałka. Jak to? Człowiek w wewnętrznym gabinecie? Niemożliwe!
- Zabij go! - zawył komendant, chwytając Auskonia za ramię.
Teraz już wszystkie gobliny zwróciły się ku Artemisowi. Można było coś zabić, i to bez
żadnego zagrożenia dla siebie! Zrobią to po staroświecku, za pomocą pazurów i kul ognistych.
Człowiek, potykając się, dobrnął do jednego z pulpitów. Gobliny otoczyły go,
wywiesiwszy jęzory z podniecenia. Plują obrócił obcego ku sobie, aby spojrzał w twarz
przeznaczeniu.
Jeden po drugim generałowie wyczarowali w dłoniach kule ogniste i zacieśnili
śmiertelny krąg. Lecz wówczas coś kazało im całkowicie zapomnieć o pojmanym człowieku.
Na wszystkich ekranach pojawiła się twarz Pałki, a to, co mówił, bynajmniej nie spodobało się
dowódcom B wa Kell:
-  ...gdy sprawy przybiorą naprawdę rozpaczliwy obrót, nakażę Opal przywrócić SKR
kontrolę nad bronią. Sprawimy, że członkowie B wa Kell stracą przytomność, a cała wina
spadnie na ciebie. Oczywiście, jeśli przeżyjesz, w co wątpię...
Plują rzucił się na byłego sojusznika.
- Pałka! Co to ma znaczyć?
Generałowie otoczyli komendanta, plując i sycząc: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •