[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dniami. Jakie znaczenie miał jeden tydzień więcej?
- Chodz - powiedział i wziął ją za rękę. - Wracamy na sta
tek. Kiedy podniesie się ta przeklęta mgła, znajdziemy Macln-
nesa i pójdziemy dalej.
Spojrzała na niego. Twarz miała czerwoną od wiatru, oczy
szkliste.
- Naprawdę? Dotrzymasz słowa?
Pochwycił jej spojrzenie, ale nie odpowiedział.
- Chodz - powtórzył w końcu. - Musimy wracać.
Jeszcze zanim dotarli do krawędzi klifu, usłyszeli krzyki
Erika.
- Coś się stało! - Rika szybko pokonała drogę po skałach
w dół i puściła się biegiem.
George ją przegonił, po drodze dobywając miecza z pochwy.
- Rika! Grant! - Przenikliwy głos Leifa niósł się we mgle.
- Tutaj! Jesteśmy...
George wpadł na młodego człowieka i omal nie stracił rów
nowagi.
- Niech to diabli! Co siÄ™...
- Ingolf i Rasmus - wysapał Leif, wciąż nie mogąc złapać
tchu.
Rika zatrzymała się na płaskiej, śliskiej skale obok.
- Gdzie oni sÄ…? Gdzie?
George obrócił się najpierw w jedną stronę, potem w drugą,
groznie wymachując mieczem. Zobaczył tylko biel mgły.
- Uciekli - powiedział Leif. - Uciekli już dawno.
- Boże, musimy ich znalezć! - Rika skoczyła naprzód, ale
George ją zatrzymał. - Puść mnie!
- To moja wina.
- Ottar! - Rika cała zesztywniała, gdy chłopak wyłonił się
z mgły, ściskając krwawiące udo. Erik wlókł się za nim. Obaj
usiedli na ziemi, ciężko dysząc.
Rika wpadła w panikę, widząc krew na ich strojach i mie
czach.
- To nic takiego - powiedział Ottar. - Tylko skaleczenie.
- Daj, zobaczę. - Rika przyklękła przed nim. Skrzywił się,
gdy rozrywała mu nogawkę i oglądała ranę.
Leif wsunął miecz do pochwy, Erik poszedł za jego przy
kładem.
- Czy jesteście ranni? - George omiótł wzrokiem dwóch
pozostałych młodzieńców. Wydawali się w pełni sprawni, choć
trochÄ™ pokaleczeni.
- Nie, mam tylko parę zadraśnięć - odparł Leif.
- Ja też. - Erik energicznie wstał.
- Co się stało? - George opuścił miecz i przyglądał się, jak
Rika kończy bandażować ranę Ottara kawałkiem swojej tuniki.
- Powiedzcie wreszcie.
Ottar spojrzał na niego.
- Erik i... i Leif byli na plaży, zbierali drewno na ognisko.
Ja miałem pilnować Ingolfa, ale... - Zacisnął usta i odwrócił
głowę. George dobrze znał taki wyraz twarzy. Poczucie winy.
- Ottar zasnął - wyjaśnił Erik. - I...
Ottar odsunął Rikę i zaczął wstawać, a gdy próbowała mu
pomóc, ze złością zaklął.
- Dzięki Bogu, byliśmy blisko, kiedy wyswobodzili się
z więzów. - George widział lęk w twarzy Leifa. - Ottar ranił
Rasmusa, ale nie poradziliśmy sobie z nimi nawet trzech na
dwóch. - Wszyscy odwrócili wzrok, zawstydzeni.
George bardzo im współczuł. Boże, przecież żaden z nich
jeszcze właściwie nie był mężczyzną. Przeciwko starym wyja
daczom, takim jak Ingolf i Rasmus, nie mieli szans. Los im
sprzyjał, że wszyscy zostali przy życiu.
To on ponosił winę, nie ci młodzi ludzie.
Podwójnie przeklinał swój brak rozsądku. Po pierwsze zo
stawił chłopców samych z jeńcami, po drugie nie zabił ludzi
Brodira, gdy miał okazję. Dla pokrzepienia poklepał Ottara po
ramieniu.
- To mogło się zdarzyć każdemu z nas, chłopcze. Prawdę
mówiąc, wszyscy ostatnio mało spaliśmy.
Ottar odepchnął jego rękę.
- Rana jest niegrozna - powiedziała Rika. - Najwyżej tro
chę poboli. A co do Ingolfa i Rasmusa... musimy ich doścignąć.
Chyba nie mówiła tego poważnie?
- Oczy wiście - poparł ją Leif. - Na pewno nie uszli daleko.
- Spokojnie. - George schował broń, rozważając plan dzia
łania. Naturalnie pościg za dwoma szubrawcami we mgle, na
obcym terenie nie wchodził w grę. - Mgła jest za gęsta. Nikogo
w niej nie znajdziemy. Zresztą to jest w tej chwili mało ważne.
Mamy inne problemy, które musimy rozwią...
- Nie rozumiesz! - Rika obróciła się ku niemu z wyrazem
paniki na twarzy. Pierwszy raz widział ją w takim stopniu zde
nerwowanÄ….
Mimo to już podjął decyzję.
- To jest naprawdę nieważne. Uciekli, ale nic się nie stało.
Zabierzemy posag i wrócimy do domu.
- Nie, nie. - Oczy zaszły jej łzami, przygryzła wargę tak
mocno, że pojawiła się na niej kropla krwi.
Najwyrazniej jeszcze nie wiedział wszystkiego. Rika po
winna się cieszyć, że nie muszą dłużej się przejmować tymi dra
niami.
- Czego siÄ™ boisz? Zemsty?
Ruszyła ku klifowi, ale co kilka kroków zmieniała kierunek
marszu. Zapewne nie wiedziała, co teraz robić.
George ją dogonił.
- Nie bój się. Dopóki jestem z tobą, będę pilnował, żeby nie
stała ci się krzywda.
Sam nie rozumiał, dlaczego to powiedział. Chyba zgłupiał,
że okazał słabość w takiej sytuacji. Gdyby posłuchał głosu roz
sądku, zostawiłby tych czworo ich losowi i zajął się swoimi
sprawami.
Rika stanęła jak wryta, gdy tuż przed nią spadła na ziemię
lawina kamieni z klifu. George podniósł głowę i również za
marł.
- Na krew Thora - sapnęła Rika.
Mężczyzna słusznej postury, ubrany w tartan, solidne buty,
pelerynę podbitą futrem i szkocki beret, stał na najbardziej
wrzynającym się w morze występie klifów i kręcił głową. W rę
ce trzymał miecz.
George ujÄ…Å‚ Gunnlogi.
- Kim jesteście i skąd przybywacie?! - zawołał mężczyzna
z góry.
Rika cofnęła się i oparła o George'a. Ten odruchowo ją ob-
jÄ…Å‚.
- Przypłynęliśmy z wyspy Fair! - odkrzyknęła. - Jestem
Ulrika, córka Frithy.
- Frithy, powiadasz? - Wielki mężczyzna spróbował jej się
przyjrzeć.
- Tak. A to jest...
George ścisnął ją za ramię.
- Co ty? Zamierzasz nas wszystkich przedstawić? - Wy
stąpił przed nią, dzierżąc miecz. - A ty kim jesteś? - za
grzmiał.
Mężczyzna bez wątpienia był Szkotem - miał strój miesz
kańca gór i charakterystyczny akcent. Mimo to... George stężał,
gdy dwie podobnie ubrane postaci wyłoniły się z mgły i stanęły
u boku obcego. Jedna szepnęła mu coś do ucha.
Teraz się zacznie. Może byli to Szkoci, ale na przyjaciół nie
wyglądali. George przesłał ostrzegawcze spojrzenie młodym
wyspiarzom, którzy dali znak, że w każdej chwili mogą sięgnąć
po broń.
Rika nieznacznie wysunęła się do przodu i mało wprawnym
ruchem dobyła miecza brata. Niech ją diabli! George rozejrzał
się dookoła za odpowiednią kryjówką dla Riki. Zaraz rozpęta
się piekło. Potrzeba mu do szczęścia jeszcze tylko upartej ko
biety...
- Jestem MacInnes! - krzyknÄ…Å‚ do nich Szkot.
Co? George wymienił zdumione spojrzenia z Riką.
Obcy schował broń, podobnie jego towarzysze.
- Chodz, Ulriko, córko Frithy. - Gestem zaprosił ją na klif.
- Jesteś tu mile widzianym gościem.
- Ty jesteś Thomas MacInnes? - Rika przyglądała się Szko
towi mającemu grube rysy twarzy. Z bliska wydawał się starszy
niż na pierwszy rzut oka.
- Jestem, chociaż prawie wszyscy mówią do mnie Tom.
- Skinął głową Grantowi i pozostałym. - Zobaczyliśmy wasz
statek i samego rana na wysokości St. John's, więc pomyśleli
śmy, że może płyniecie do zatoki.
- I odszukaliście nas. - Grant stanął między Riką i MacIn-
nesem. Mierzył wzrokiem Szkota i jego towarzyszy i dotąd nie
schował broni. - Po co?
MacInnes wzruszył ramionami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]