[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drewno ze swego lasu spółkom drzewnym.
Kortteinen wiedział o tym i piorunował, gdyż kiedyś właściciele gospodarstwa Korte,
chociaż mieli na względzie własne korzyści, byli tak głupi, że wzięli podczas wielkiego
podziału ziemi jedynie niewielkie obszary leśne, z obawy przed podatkami. Niechby płacili
podatki, nawet gdyby było bardzo ciężko. Jaako miałby teraz coś do sprzedania!
- Dlaczego ty miałbyś sprzedawać las? - spytał Lunki. - A czy ja nie mógłbym równie
jak i ty sprzedawać lasu?
Kortteinen gapił się na niego z szeroko otwartymi ustami i następnie odrzekł: - Ty
przecież tu przywędrowałeś, ja tutaj wyrosłem...
- Ale drzewa rosną na gruncie, którego nikt nie orał...
Tak sobie rozmawiali. Gdy skończyli, Jaako Kortteinen był już niezle pijany, a
ulubiony płyn pluskał w drewnianym antałku z dwoma uchami.
Na uginających się nogach wynieśli z chaty przyrządy do pędzenia samogonu i
schowali w śniegu pod wysokimi jodłami. Poranne powietrze trzaskało mrozem, gwiazdy
mrugały poprzez gałęzie wysokich drzew, a oni chwiejąc się wrócili do chaty smolarzy, do
swego ogniska i naczynia z wódką.
Samogon i upojenie nie rozwiązało wcale życiowych problemów Kortteinena. Pochylił
się, jak zawsze gdy brał udział w zmartwieniach drugiego, w kierunku Lunkiego, który
zapatrzył się ponuro.
- Mamy brzydkie baby, co?
- Tak - potwierdził Lunki - brzydkie i głupie do tego, ale po co się uskarżać!
- Trzeba się naprawdę skarżyć i być bardzo smutnym - bełkotał Jaako Kortteinen.
- Ależ nie, braciszku! Nigdy nie pojmowałem, dlaczego kobiety mają być zgrabne i
piękne. Co za głupota! Brzydka robi to samo i jest pod pewnym względem nawet dużo lepsza...
- To jest ten twój głupi sposób stawiania wszystkiego do góry nogami... Ach, moja
własna żona mnie nie obchodzi. Jest przecież najbrzydszym stworzeniem na świecie i do tego
jest chora...
- Patrzysz na rzecz z niewłaściwej strony - pocieszał Lunki. - I masz przecież dosyć
pieniędzy, by osłodzić sobie brzydotę.
Ale Kortteinen był bardzo przygnębiony i nie słuchał niejasnych kazań Lunkiego na
temat przyrody, która wabiąc maleńką kroplą przyjemności, od wszechczasów ciągnie za sobą
łańcuch żyjących. Coraz częściej sięgali po czarny kubek, a ich rozmowa stawała się głupią,
pijacką paplaniną.
Gdy nad pustkowiem Kaira nastawał dzień, w małej mrocznej chatce dwaj pijani kręcili
się w niesamowitym tańcu: Kortteinen, gibki także i po pijanemu, w butach z podskakującymi
w ruchu frędzlami oraz kanciasty Lunki.
Gdy wzeszło słońce, ich wrzask niósł się daleko po błyszczącym śniegu:
Przyjdz, ukochany ojcze światła, przyjdz, ty najwyższy sędzio, przynieś butelką wódki
swemu synowi, gdyż jest on pijakiem. Tylko butelka da mu pociechę, inaczej umrze ze
zmartwienia!
Podczas tańca przewrócili antałek z samogonem; sami upadli na niską, połamaną
pryczę do spania. Wkrótce spali ciężkim, pijackim snem. Drewniany antałek miał wprawdzie
szpunt, ale był niedbale umocowany. I tak przezroczysty płyn kapał na ziemię, wprawdzie
słabo, niby odwieczna ofiara.
Gdy gospodyni Ramę opuściła ze swym brzozowym tornistrem kancelarię, pastor
Borgh siedział przez chwilę bez ruchu przy stole i dumał gorzko o głupim pomyśle
gubernatora, któremu nie przyszło do głowy, że ludzie przecież nie mieli pieniędzy, by zapłacić
za chrzest... Ale potem powiedział sobie, że on w tej sprawie nie może nic zmienić i nie ma
sensu denerwować się z tego powodu. Powinien być zadowolony, że nie zszedł ze swej drogi i
nie uległ pokusom Nagle otworzyły się drzwi wiodące w głąb domu i pojawiła się żona pastora,
siwa jak duch, o bladej owalnej twarzy.
- Powinieneś je ochrzcić. Tym bardziej, że droga była tak daleka.
- Bez zapłaty? - spytał ironicznie pastor. - Wiem bardzo dobrze, jakby się to skończyło,
gdybym tylko zaczął, wkrótce nie dostałbym ani jednego penni.
- Ale w sytuacjach trudnych mógłbyś robić wyjątek. Nie ujęłoby ci to chleba.
- Kto ustępuje, nie trafi z powrotem na właściwą drogę! I jak tuż mówiłem; ci ludzie
uczynili ze swej biedy bożka, do którego pomocy się uciekają.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]