[ Pobierz całość w formacie PDF ]
silnik i bez chwili zwłoki wyjechał z podwórza. Miał wrażenie, że drogę, której pokonanie
zwykłe zabierało mu parę minut, tym razem przebywa godzinami. W końcu skręcił na
podwórze Henrych.
Dzięki Bogu, że panna Henry jest na werandzie!
- Niech mi pani pomoże - krzyknął, obiegając samochód, aby wziąć zapłakane dziecko
na ręce.
Zaniepokojona gwałtownością jego krzyku Henry Ann wybiegła mu naprzeciw.
Wnieśmy go do środka. Co się stało? - Podbiegła do drzwi i otworzyła je na oścież.
Ta suka obwiązała mu siusiaka sznurkiem. Nie mogę tego zdjąć.
Tutaj. - Henry Ann poprowadziła ich do kuchni i szybkim ruchem usunęła solniczkę ze
środka stołu. - Co mam robić?
Przytrzymaj go w bezruchu. Ja muszę przeciąć ten sznurek, jeśli w ogóle go znajdę.
Ach... biedne dziecko... - wykrzyknęła, kiedy Tom podciągnął małemu koszulę i
zobaczyła opuchnięty członek.
Przyniosę brzytwę Taty. Jest ostrzejsza - powiedziała, kiedy Tom wyciągnął z kieszeni
scyzoryk.
Pośpiesz się, proszę. Nie wiem, jak długo był obwiązany.
Chwilę pózniej Henry Ann jedną ręką przytrzymywała nogi chłopca, drugą jego tułów.
Mówiła coś szeptem do Jaya, aby go uspokoić. Odwróciła oczy, żeby nie widzieć, co robi
Tom. Wydawało się, że upłynęła wieczność, zanim się odezwał.
Gotowe. Zdjąłem to. - Tom jęknął, bo na stół zaczęła kapać krew. Malec wciąż płakał. -
Będzie go bardzo bolało, kiedy znowu napłynie tam krew. Dobry Boże, nie wiem, co
robić.
Zabierz go do lekarza.
Jedz ze mną. Będziesz go trzymała.
Jasne. Jedzmy.
Henry Ann nawet nie pomyślała o zdjęciu fartucha. Bez chwili zwłoki pospieszyła do
samochodu. Tom próbował oddać jej dziecko, ale Jay nie chciał puścić taty i trzymał go
mocno za koszulę.
Muszę prowadzić, synu. Henry Ann wezmie cię na ręce.
58
Chodz tu do mnie, mały - Henry Ann wzięła malca na kolana i przytuliła. - Niedługo
przestanie boleć - pocieszyła go, odgarniając ciemne mokre loki z jego twarzy. - Biedne
maleństwo, słodkie maleństwo. - Głowa dziecka była mokra od potu, a na policzku
widniał czerwony odcisk dłoni.
Ta szalona dziwka stłukła go też pasem do ostrzenia brzytwy - Tom zaciskał zęby, kiedy
samochód gnał szosą. -To moja wina, bo zostawiłem go z nią samego. Ale wyglądało na
to, że się jej... polepszyło.
Nie płacz, złotko - mruczała do malca Henry Ann, tylko jednym uchem słuchając
gniewnych słów Toma. - Twój tata spieszy się, jak może. Doktor Hendricks coś wymyśli,
żeby tak nie bolało. Nie płacz...
Niech ją diabli porwą! Niech diabli porwą wszystkich cholernych Conroyów!
Już niedługo - Henry Ann kołysała dziecko w ramionach i całowała w czoło. - Już prawie
jesteśmy. Zaraz będzie po bólu i pójdziesz spać. Jak ona mogła to zrobić? - zwróciła się
do Toma i spojrzała na jego zagniewaną twarz. - Jak matka może tak ranić swoje
dziecko?
Ona jest szalona. - Zerknął na nią. - Wiedziałem, że coś z nią jest nie tak już w dniu
ślubu, ale nie mogłem nic zrobić. - Nie zdejmując nogi z gazu, wjechał do miasta i skręcił
w ulicę, przy której stał dom doktora. - Dzięki Bogu samochód doktora stoi przed domem.
Henry Ann poszła przodem i przytrzymała dla Toma drzwi do gabinetu. Ten okrzykiem
wezwał doktora, jak tylko znalazł się w środku. Doktor Hendriks ruszył do gabinetu, jak
tylko usłyszał podjeżdżający samochód.
Co się stało, Tom?
Niedobrze z nim, doktorze.
Tutaj.
Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, Henry Ann przyjrzała się dwóm kobietom w
poczekalni. Obie siedziały z otwartymi ustami i patrzyły na nią pytająco.
- Co jest Henry Ann? Co się stało? Dziecko coś sobie złamało? - kobieta, która ją
zagadnęła, miała na głowie czepek. Henry Ann nigdy nie spotkała jej bez nakrycia głowy.
Karen mówiła, że to z powodu tak rzadkich włosów, że widać przez nie golą skórę ta
nieszczęsna kobieta musi chodzić w czepku.
Ciekawe, czy również śpi w tym czepku?
Nie jestem pewna, czy coś sobie złamał. Jak się pani miewa, pani Miller?
Jako tako. Jak to się stało, że przyjechałaś z panem Dolanem?
Ktoś musiał trzymać dziecko, żeby mógł prowadzić. Dawno pani nie widziałam, pani
Overton. - Henry Ann zwróciła się do drugiej kobiety, która wachlowała się kapeluszem.
Byłam na pogrzebie twojego taty, ale był taki tłum i zamieszanie, że nie mogłaś
wszystkich widzieć. Radzisz sobie jakoś, Henry Ann?
Tak mi się zdaje. Ostatnio jest sporo pracy.
Dobrze, że masz przy sobie brata i siostrę - rzuciła pani Miller. - Niezbadane są wyroki
boskie. Kiedy Pan zabrał do siebie Dorene, przysłał ci Isabel, żebyś nie została sama. -
Spojrzała chytrze na Henry Ann, czekając na odpowiedz, którą mogłaby powtórzyć
przyjaciółkom na robótkach.
Henry Ann nie powiedziała, co myśli.
59
[ Pobierz całość w formacie PDF ]