[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To znaczy, Douglas? - zapytałam głupio, ponieważ nadal nie mogłam uwierzyć, że mi się
upiekło.
- Nie - odparł ojciec ironicznie. Chyba nie był aż tak bardzo zmartwiony, skoro nie stracił
poczucia humoru. - Twój brat, Michael. Jess, pewnie, że chodzi nam o Douglasa. Kiedy go
widziałaś ostatnio?
- Nie wiem. Chyba rano.
- O Boże! - Mama zaczęła chodzić nerwowo tam i z powrotem. -Wiedziałam. Uciekł. Joe,
dzwonię na policję.
- Toni, on ma dwadzieścia lat - powiedział ojciec. - Jeśli chce, może sobie wyjść. Prawo tego nie
zabrania.
-Ale lekarstwo! - krzyknęła mama. - Skąd mamy wiedzieć, czy wziął lekarstwo przed wyjściem?
Tata wzruszył ramionami.
- Lekarz mówił, że bierze je regularnie.
- Ale czy na pewno wziął dzisiaj? Dzwonię na... Wszyscy usłyszeliśmy to jednocześnie.
Gwizd. Ktoś, pogwizdując, zbliżał się Lumley Lane.
Nie miałam wątpliwości, kto to taki. Douglas zawsze gwizdał najlepiej z całej rodziny. To
właśnie on przekazał mi tę umiejętność. Jak dotąd, byłam w stanie zagwizdać jedynie parę
popularnych piosenek, za to Douglas wygwizdywał całe utwory symfoniczne, a przy tym nie
robił wyraznych przerw na zaczerpnięcie oddechu.
Kiedy wszedł w krąg światła lampy na ganku, którą mama właśnie włączyła, zatrzymał się
zdezorientowany. W ręce trzymał torbę ze sklepu z komiksami.
- Hej - odezwał się. - Co się dzieje? Rodzinne zebranie? I zaczęliście beze mnie?
Mama stała na ganku, mrucząc coś pod nosem. Tata westchnął, podnosząc się ze schodków.
- Widzisz, Toni - zwrócił się do mamy. - Mówiłem, że wszystko w porządku. Chodzmy do
środka. Chcę obejrzeć mecz.
Mama odwróciła się bez słowa. Spojrzałam na Douglasa, potrząsając głową.
- Normalnie - oświadczyłam - byłabym wkurzona, że tak po prostu gdzieś polazłeś, nie mówiąc,
dokąd i kiedy wrócisz. Ale ponieważ ze zmartwienia o ciebie zapomnieli wściec się na mnie, tym
razem ci wybaczam.
- Dzięki - powiedział Douglas. - To bardzo ładnie z twojej strony.
Razem weszliśmy po schodkach. Douglas zauważył, że niosę pompony.
- O rany, Jess! Chcesz zostać cheerleaderką?
- Nie - odparłam, wzdychając. - Raczej wróżką.
Nie udało się, oczywiście. Z tymi pomponami. Wielkie, żałosne nic... i trochę puchu w nosie,
kiedy zaczęłam je wąchać.
Ciekawe, dlaczego udało mi się wtedy z poduszką Shane'a, a z pomponami Heather nie.
Może dlatego, że lubiłam Shane'a i czułam się za niego odpowiedzialna?
Ale Heather? Taak, specjalnie za nią nie przepadałam. Ani nie czułam się odpowiedzialna za jej
zaginięcie.
Więc dlaczego nie mogłam zasnąć? Jeśli miałam czyste sumienie w związku z Heather, to
dlaczego leżałam po ciemku, gapiąc się w sufit?
Rany, nie wiem. Może to z powodu tych wszystkich telefonów z pytaniami, dlaczego jej jeszcze
nie znalazłam. Zdaje się, że cała reprezentacja sportowa - z wyjątkiem Amber i Heather, rzecz
jasna - dzwoniła do mnie tego wieczoru. Moja mama, która już wcześniej była trochę wytrącona
z równowagi - wiecie, ta sprawa z Karen Sue Hankey, a potem samodzielna wyprawa Douglasa
w wielki świat - oznajmiła, że wyłączy telefon, jeśli jeszcze raz usłyszy dzwonek.
Nie byłoby zle, bo miałam już po dziurki w nosie informowania ludzi, że nic nie wiem. A prawdę
mówiąc, nie przyjmowali tego najlepiej. Uważali, zdaje się, że po prostu nie chcę skorzystać z
moich niezwykłych zdolności, bo nie mam ochoty pomóc dziewczynie, której nie lubię.
- Niemożliwe - odparła Ruth, kiedy do niej zadzwoniłam, żeby się pożalić. - Tego ci nie
powiedzieli.
- Owszem, powiedzieli. Tisha wyraziła się wprost.  Jess, jeśli masz do nas pretensje o to, co
Heather ci powiedziała, to zwracam ci uwagę, że dwa lata z rzędu wchodziła do komisji
sędziowskiej na zjazdach absolwentów, więc wypadałoby, abyś potraktowała tę sprawę
poważnie".
Ruth na to:
- Tisha Murray nie ułożyła takiego długiego zdania.
- Dobra - powiedziałam. - Wiesz, o co mi chodzi.
- A więc, jak się domyślam, Mark jednak nie zabił Amber. -Usłyszałam znajomy zgrzyt.
Ruth, jak zwykle, piłowała paznokcie w czasie rozmowy. - Skoro był z tobą, kiedy Heather
zniknęła...
- Chyba tak - zgodziłam się.
- Co oznacza, no, wiesz. Jest akceptowalny.
- Jest nie tylko akceptowalny - powiedziałam. - To przystojniak. I myślę, że mu się nawet
podobam.  Opowiedziałam Ruth o tym, jak Mark ścisnął mnie za rękę i mrugnął, zostawiając
mnie następnie na pastwę rodziców. Nie wspomniałam o tym, że Markowi chodziło zapewne
wyłącznie o wywołanie dobrego wrażenia. To by się Ruth nie spodobało.
-Jejku - mruknęła. - Gdybyś zaczęła chodzić z rozgrywającym drużyny, to wyobrażasz sobie, na
jakie imprezy by cię zapraszano? Jess, mogłabyś nawet ubiegać się o tytuł królowej zjazdu
absolwentów. Może nawet byś wygrała. Gdybyś zapuściła włosy.
- Nie za dużo naraz - powiedziałam. - Najpierw muszę dowieść, znajdując mordercę, że nie zabił
swojej poprzedniej dziewczyny. I jeszcze jedno. Co z Robem? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •