[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wiem. - Spojrzała na drzwi przerażona. - Mój mąż
też tam jest.
Julianne usłyszała za sobą czyjeś pospieszne kroki. Prze-
mknęło jej przez głowę, że to może Hanna wyszła ze swojego
pokoju, ale obróciwszy się, zobaczyła nieznajomą kobietę.
Miała ciemne włosy, była około pięćdziesiątki, wzrostu mniej
więcej tego co Julianne. Zaciskała na sobie wełniany szla-
frok, a w jej oczach malował się przestrach.
- Usłyszałam strzał... - Przystanęła i patrzyła na Julian
nę, która wpatrywała się w nią.
Zach nie mówił, że kogoś przywiózł. Pewnie nie zdążył.
S
R
Czy to ją ratował i dlatego go nie było? Uśmiechnęła się
lekko do nieznajomej, starając sieją uspokoić.
- Na ogół nie mamy tutaj takich atrakcji.
- Dobrze wiedzieć. Czy nie uważacie, że powinniśmy
sprawdzić, co się dzieje? Może ktoś potrzebuje pomocy me-
dycznej?
- Nie chcą, żeby się wtrącać - stwierdziła pani Moody, ale
odsunęła się, jakby chciała otworzyć drzwi.
W tym momencie się otworzyły i pojawił się w nich roz-
czochrany mężczyzna, z wściekłością w oczach, popychany z
tyłu przez Zacha, który trzymał go za ramię.
Julianne szybko przyjrzała się mężowi, nie zauważyła jed-
nak śladów zranienia. Na intruzie natomiast widać było in-
terwencję psów, bo miał mocno poszarpane ubranie. Ale śla-
dów krwi nie było.
Zach spojrzał na Julianne, a następnie na nieznajomą.
-Czy już...?
Kobieta pokręciła głową.
Julianne się zdenerwowała. O co tu chodzi? Co za ta-
jemnice? Czy ma to coś wspólnego z mężczyzną, który wy-
gląda, jakby się dostał na wyspę wpław? Było to oczywiście
niemożliwe, ale takie sprawiał wrażenie.
- Zaraz wrócę - powiedział Zach i pociągnął mężczyznę
za sobą. Pan Moody podążył za nimi.
Kobiety weszły do kuchni. Pani Moody zabrała się do
przyrządzania gorącego kakao. Nieznajoma uśmiechnęła się
do Julianne.
- Czy Zach przywiózł panią ze sobą na wyspę?
- Tak
- Czy on... panią uratował?
S
R
- W pewnym sensie.
Pani Moody uderzyła łyżką o rondel, w którym grzała ka-
kao.
- Mam podać jakieś ciasteczka? - spytała oschłym tonem.
Julianne się skrzywiła.
- Ja to zrobię - powiedziała. - Wygląda na to, że jakiś
czas tu posiedzimy.
Ustawiła na stole talerze i kubki dla wszystkich. Cały czas
czuła na sobie wzrok nieznajomej. Było to bardzo dziwne
uczucie. Siedziały we trzy w kuchni, nie rozmawiając, cho-
ciaż miała wrażenie, że kobieta chce coś powiedzieć.
Pani Moody nalała kakao do pięciu kubków i w tej chwili
wrócili obaj panowie, bez więznia.
- Czy mamy jakieś lochy? - spytała Julianne, chcąc roz-
ładować atmosferę.
- W rzeczy samej.
- %7łartujesz!
- Nie. - Sięgnął po kubek, który pani Moody mu podsu-
nęła. - To jest ojciec Jacoba, John Munson.
- Małego Jacoba? Jak się tu dostał? Skąd wiedział, gdzie...
- Julianne ugryzła się w język, kiedy zdała sobie sprawę, że
nie powinna zadawać takich pytań przy obcych. - A jak psy?
W porządku. Bardzo dzielne. Strzelał do nich, ale nie tra-
fił. Albo jeden z nich skoczył na niego i przeszkodził. To się
zdarzyło, zanim doszedłem: Nawet nie wiem, jak się tu do-
stał, bo nie chce mówić.
Państwo Moody, z kubkami w rękach, po cichu wycofali
się z kuchni. Zach położył rękę na ramieniu Julianne.
S
R
- Chciałem czekać do rana z prezentem, żeby ci go dać
przy choince. - Spojrzał na kobietę.
Julianne była przerażona. Zachowywał się jakoś dziwnie,
a ta kobieta ją denerwowała. Czy zamierzał zakończyć ich
małżeństwo? A może chce ją odesłać w jakieś inne bez-
pieczne miejsce? Nie kochał się z nią ostatnio, zadzwonił
tylko raz. Zerwała się, żeby gdzieś uciec, schronić się.
- Czy wiesz, kim jestem? - spytała nagle nieznajoma. Ju-
lianne stanęła jak wryta. Intensywne spojrzenie kobiety
sprawiło, że zaniemówiła. - Jestem twoją matką. - Julianne
pokręciła przecząco głową. - Twój mąż mnie wyśledził.
- Zabierz ją z powrotem - zwróciła się do Zacha, nie chcąc
patrzeć na osobę, która ją porzuciła. - Nie chcę jej znać.
- Posłuchaj, co ma do powiedzenia.
- Dlaczego? Ona mnie zostawiła. - Uderzyła go pięścią w
pierś. - Z nim. Z moim ojcem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]