[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Trzymając się liny wychyliłem się i nasłuchiwałem. Przez otwarte okno jej pokoju
słyszałem rozmowę, jaką prowadziła z Mariuszem.
- Agnieszko, nie rozumiesz, \e Paweł mógł tam zginąć? - pytał Mariusz. -
Powiedz, kogo ty chronisz?
- Nie mów bzdur. Paweł pewnie to wszystko sobie wymyślił. Po co właził do
podziemi? Czego tam szukał? Czemu tego nie chcesz mi powiedzieć?
- Nie mogę...
- To wybieraj, co dla ciebie wa\niejsze?
- Ty, ale...
- Jakie  ale ?!
Usłyszałem trzask zamykanych drzwi. Chyba Mariusz wyszedł z pokoju
Agnieszki.
Ostro\nie zszedłem po ścianie. Stojąc na ziemi przeciągnąłem przez bloczki
resztę liny, zwinąłem ją i schowałem do małego plecaka, jaki wziąłem ze sobą.
Zerkając co chwila na zamkowe okna pobiegłem na wschód. Ukryłem się w zagajniku
przy drodze. Telefonem wysłałem sygnał do Afrodyty. Odpowiedziała mi tym samym
po dziesięciu minutach, co oznaczało, \e ju\ jedzie w moim kierunku. Z daleka
widziałem jej ciemnozieloną skodę fabię, jednak gdy była tu\ przy mnie i zwalniała,
zza zakrętu wyjechał ford scorpio Izabeli. Le\ałem bez ruchu w rowie, a Afrodyta
dodała gazu. Izabela jechała ze stałą prędkością, jakby śledziła Afrodytę. Moje
podejrzenia potwierdziły się, gdy po pięciu minutach Afrodyta przesłała mi SMS-a:
 Izabela jedzie za mną. Zgubię ją. Czekaj po drugiej stronie drogi .
Odczekałem, a\ droga była pusta i szybko przebiegłem na drugą stronę. Byłem
na lekkim wzniesieniu, skąd widziałem drogę a\ po Złotniki Lubańskie. Zobaczyłem
mrugającą długimi światłami skodę Afrodyty i jadącą pół kilometra za nią Izabelę.
Czekałem w napięciu, co się stanie. Afrodyta gwałtownie przyspieszyła.
Zrozumiałem, \e chciała, bym wsiadł do samochodu, gdy przez moment będziemy
zasłonięci drzewami na zakręcie drogi. Odrobinę uniosłem głowę i przygotowałem się
do skoku. Jak przypuszczałem, Afrodyta wyjechała zza zakrętu, wcisnęła hamulec i
otworzyła tylne drzwi. W biegu wskoczyłem do auta. Nagle wszystko wokół
zawirowało. Przez okna widziałem tylko pnie drzew, które wykonały przed moimi
oczami dziwny taniec. Afrodyta na hamulcu ręcznym zrobiła obrót w miejscu o sto
osiemdziesiąt stopni. Jak to się jej udało między drzewami stojącymi wzdłu\ szosy?
Byłem pewien, \e Izabela swoim długim fordem nie powtórzy tej sztuczki.
Usłyszałem gwizd mijającego nas samochodu.
- A to jej zrobiliśmy niespodziankę - cieszyła się Afrodyta. - Trzymaj się!
Policjantka przyspieszyła. Silnik skody nie mógł się mierzyć mocą z
potworem pod maską maszyny Izabeli. Liczyło się jednak to, \e sylwetka skody
pomagała jej pewnie wchodzić w zakręty. Osiągi skody były mo\e gorsze, ale i masa
auta mniejsza, więc na krętej i wąskiej drodze wóz sprawował się wyśmienicie.
- To była lekcja numer jeden - Afrodyta mówiła zerkając we wsteczne
lusterko. - Teraz czas na lekcję numer dwa.
Nacisnęła pedał hamulca, a\ mną rzuciło na przednie fotele. Cały czas le\ałem
z tyłu skrywając się przed wzrokiem Izabeli. Prawie natychmiast stanęliśmy, by w
ułamku sekundy na wstecznym wjechać w boczną drogę. Afrodyta wcisnęła gaz do
dechy, byśmy zdą\yli wjechać za ruinę jakiegoś gospodarstwa. Gdy tylko stanęliśmy
za ścianą walącej się stodoły, policjantka wysiadła z auta i podeszła do rogu, by
sprawdzić, co zrobi Izabela.
- Pojechała! - zameldowała. - Wróci za pięć minut.
Wysiadłem ze skody, \eby sprawdzić, czy Izabela nie zobaczy naszej kryjówki
z drogi.
- Wsiadaj! - krzyknęła na mnie Afrodyta. - Jedziemy!
Chciałem jej zwrócić uwagę, \e powrót teraz na szosę nie ma sensu, bo
Izabela szybko nas dogoni. Przyjaciółka postanowiła jednak pojechać dalej polną
drogą. Jechaliśmy wśród ściernisk, małych zagajników drzew owocowych. Soczysta
zieleń łąk cieszyła oczy, a raz wznosząca się, raz opadająca droga sprawiała, \e
szybko, łagodnie ukołysany mogłem zapomnieć o całym świecie. Otworzyłem okno i
usłyszałem ten charakterystyczny koncert wiosny, gdy owady bzycząc krą\yły między
kwiatami, a ptaki uprawiały zaloty wśród traw.
Po chwili dojechaliśmy do bocznej szosy pokrytej dziurawym asfaltem.
Afrodyta bez słowa pokazała mi na mapie, gdzie jesteśmy. Zbli\aliśmy się do
Giebułtowa. Przed wsią skręciliśmy na bruk, który w lesie niekiedy zamieniał się w
zwykłą \wirówkę. Afrodyta chciała dojechać do sztolni w Leśnej na skróty, omijając
szosy.
- Czego chcesz szukać w tych sztolniach? - zapytała mnie Afrodyta. - Napisu
,,Franges non flectes ?
- Nie, będziemy szukać śladów  Insatiabilis .
- Co to jest?
- Nienasycony.
- Znam wielu, którzy nie potrafią się powstrzymać przed...
- To śmierć. Ona jest nienasycona, podobnie jak zadziwiająca ludzka \ądza
zabijania.
Afrodyta spojrzała na mnie zaskoczona.
- Zaczynasz mówić jak filozof - zauwa\yła.
-  Insatiabilis to kryptonim niemieckiej broni z okresu drugiej wojny
światowej, do której towarzystwo zebrane w zamku chce się dobrać.
Afrodyta gwałtownie zahamowała.
- Twój szef mówił o dziełach sztuki, a nie o pojedynku szpiegów.
- Nie wiem, dlaczego skarby i plany tej broni ukryto w tym samym miejscu.
Te dwie sprawy są ze sobą powiązane.
- Uwa\am, \e do akcji powinni wkroczyć ludzie, którzy...
- ... nie znajdą tu dowodów niczyjej winy, narobią hałasu, przepłoszą ptaszki,
które uciekną i wrócą w sobie tylko znanym czasie. Teraz mamy ich na oku, a oni
uwa\ają mnie za niegroznego przeciwnika. Są pewni siebie. Kiedy przyjdzie czas,
wezwiemy posiłki. Jedzmy!
- Czemu cię tak interesują te sztolnie?
- Po pierwsze, miały być tam fabryki V-1, czyli pocisków wyposa\onych w
silnik pulsacyjny z głowicą zawierającą 850 kilogramów ładunku wybuchowego. Po
drugie, tym miejscem interesowali się nasi przeciwnicy...
- ... i nic nie znalezli - wtrąciła Afrodyta.
- Tak, ale mogli coś przeoczyć. Wreszcie po trzecie, co daje się złamać, a nie
da się zgiąć?
- Nie wiem.
- Skała! Kamień jest materiałem, który się nie zgina.
Afrodyta ruszyła i po kilkunastu minutach jazdy dojechaliśmy na tyły sporego
wzgórza. Policjantka ukryła samochód za poukładanym stosem drewna. Wzięliśmy
plecaki z potrzebnym nam sprzętem i najpierw wspięliśmy się na porośnięte rzadkim
lasem wzniesienie. Z jego szczytu widzieliśmy biegnącą u naszych stóp drogę z
Leśnej do Zwieradowa. Rozeszliśmy się, by tak szybciej sprawdzić teren. Zdziwiły
mnie dołki w ziemi świadczące o niedawnej bytności w tym miejscu poszukiwaczy
wyposa\onych w wykrywacze metali. Zachowali się wysoce nieetycznie zostawiając
doły i kopczyki ziemi obok. Wiedziałem, \e taki widok zawsze zle nastraja leśniczych
do  wykopkiewiczów . Jeszcze gorzej wyglądała niemiecka amunicja. Zupełnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •