[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Podróż w czasie, panie Bartholomew, to nie przejażdżka metrem  oznajmił szacowny
Dunworthy, patrząc na mnie zmrużonymi oczami zza staromodnych okularów.  Albo dostanę
sprawozdanie z dwudziestego wieku, albo w ogóle nigdzie pana nie wyślę.
 Ależ ja nie jestem przygotowany  zaprotestowałem.  Panie profesorze, cztery lata
szykowałem się do podróży w czasy świętego Pawła. Katedra pod jego wezwaniem? Nie, tylko
nie to. Nie sądzi pan chyba, że w dwa dni przygotuję się do pobytu w bombardowanym
Londynie?
 Owszem, tak sądzę  rzekł Dunworthy.
Na tym rozmowa się skończyła.
 Dwa dni!  wykrzyknąłem do Kivrin, mojej współlokatorki.  Tylko dlatego, że komputer
pomylił świętego Pawła z katedrą pod jego wezwaniem. A Dunworthy nawet nie mrugnął, kiedy
zwróciłem mu na to uwagę.  Podróż w czasie, młodzieńcze, to nie przejażdżka metrem",
oświadczył.  Proponuję się spakować. Wysyłamy pana pojutrze". Ten człowiek jest po prostu
niekompetentny.
 Nic podobnego. Jest najlepszy. Napisał książkę o katedrze św. Pawła. Może trzeba go
posłuchać.
Spodziewałem się od Kivrin odrobiny współczucia. Sama prawie wpadła w histerię, kiedy
zmieniono jej termin praktyki w Anglii z XV wieku na XIV. A którą kategorię ma taka
praktyka? Najwyżej piątą, biorąc pod uwagę, że występuje zagrożenie chorobami zakaznymi.
Bombardowania to ósma. Przy moim szczęściu sama katedra św. Pawła będzie miała dziesiątą.
 Sądzisz, że powinienem jeszcze raz porozmawiać z Dunworthym?  spytałem.
 Tak.
 I co potem? Zostały mi tylko dwa dni, a nie znam języka, waluty ani historii. Zupełnie nic nie
wiem.
 To przyzwoity człowiek  odpowiedziała.  Wypada go posłuchać.
Poczciwa dusza z tej Kivrin. Zawsze wszystko rozumie.
Dzięki owemu przyzwoitemu człowiekowi stałem teraz przed otwartym na oścież wejściem do
katedry, gapiąc się jak wieśniak  a w takiej roli występowałem  i szukając płyty, która
jeszcze nie istniała. Dzięki temu właśnie przyzwoitemu człowiekowi okazałem się tak słabo
przygotowany do praktyki studenckiej.
Mój wzrok sięgał do wnętrza kościoła zaledwie na kilka metrów. Daleko w głębi migotała
świeca, a trochę bliżej sunęła w moją stronę biała plama. Pewnie kościelny albo nawet sam
dziekan. Wyciągnąłem list od  stryja", pastora z Walii, którego rekomendacja miała mi
umożliwić dostęp do dziekana, i poklepałem się po tylnej kieszeni, by się upewnić, że nie
zgubiłem mikrofilmu  Oksfordzkiego słownika języka angielskiego z aneksem historycznym".
Nie mogłem z niego korzystać podczas rozmowy, lecz przy odrobinie szczęścia jakoś przebrnę
przez pierwsze spotkanie, domyślając się z kontekstu, o co chodzi, a nieznane słowa sprawdzę
pózniej.
 Jesteś z oce?  zapytał człowiek.
Okazał się moim rówieśnikiem, tylko że o głowę niższym i znacznie szczuplejszym. Wyglądał
niemal jak asceta. Przypominał mi Kivrin. Nie był ubrany na biało, ale coś białego przyciskał do
piersi. W innych okolicznościach zorientowałbym się, że to poduszka, i zrozumiałbym, o co mu
chodziło, nie miałem jednak czasu na oduczenie się łaciny i żydowskiego prawa, a następnie
opanowanie londyńskiego żargonu oraz zasad postępowania w przypadku nalotu. Przez dwa dni
szacowny Dunworthy przypominał mi o świętych obowiązkach historyka, zapomniał jednak
powiedzieć, co znaczy oce.
 No? Jesteś?  natarczywie dopytywał się przybysz.
Zastanawiałem się, czy jednak nie zajrzeć do słownika. Ostatecznie mógłbym się wytłumaczyć
 Walia to obcy kraj przecież  ale nie miałem pewności, czy w 1940 mikrofilmy były już znane.
Oce mogło oznaczać wszystko, choćby ochotniczą służbę przeciwpożarową, a wówczas
udzielenie przeczącej odpowiedzi byłoby raczej niebezpieczne.
 Nie  powiedziałem.
Minął mnie wówczas, wypadł przez otwarte drzwi i rozejrzał się.
 Cholera  mruknął, wracając.  To gdzie one są? Banda leniwych drobnomieszczańskich rur!
Czy z takiego kontekstu można się czegoś domyślić?
Zmierzył mnie bacznym spojrzeniem, jakby podejrzewał, że skłamałem, nie przyznając się do
związków z oce.
 Kościół jest zamknięty  oznajmił w końcu.
Pokazałem mu kopertę i powiedziałem:
 Nazywam się Bartholomew. Czy zastałem wielebnego dziekana?
Ponownie wyjrzał za drzwi. Tym razem rozglądał się dłużej, jakby mimo wszystko oczekiwał
nadejścia owych leniwych drobnomieszczańskich rur i chciał je zaatakować białym tobołkiem.
Wreszcie się odwrócił.
 Tędy, proszę  powiedział tonem przewodnika wycieczek i ruszył w mrok świątyni.
Skręciwszy w prawo, wprowadził mnie do południowej nawy.
Dzięki Bogu zapamiętałem plan katedry, bo inaczej pewnie zawróciłbym i uciekł do St. Johns
Wood. W końcu sytuacja nie była zwyczajna  szedłem w ciemnościach za wściekłym
kościelnym  okoliczności raczej mało zachęcające. Ale orientacja, gdzie jestem, pomogła mi
trochę w zachowaniu spokoju. Chyba mijaliśmy numer 26  obraz  Zwiatłość", namalowany
przez Hunta i przedstawiający Jezusa z latarnią, jednak w mroku nie mogłem wiele dostrzec.
Szkoda, że my też nie mieliśmy latarni.
Mój przewodnik gwałtownie przystanął. Wciąż był wściekły.
 Nie potrzebujemy żadnych cholernych luksusów, tylko kilku polowych łóżek. Nelson miał
wygodniej niż my& przynajmniej dostał poduszkę.  W ciemnościach wymachiwał białym
tłumoczkiem niczym pochodnią. A zatem to była poduszka.  Już od dwóch tygodni nie możemy
się ich doprosić i dalej śpimy jak ranni generałowie pod Trafalgarem, bo te głupie suki popijają
herbatkę, zabawiają się z zupakami i po prostu mają nas w nosie!
Chyba nie oczekiwał, że zareaguję na ten wybuch, i bardzo dobrze, ponieważ nie zrozumiałem
nawet połowy tyrady. Kościelny kroczył przede mną zamaszyście, poza zasięgiem blasku
jedynej świecy na ołtarzu, co pewien czas przystając przed kolejną czarną dziurą. Numer 25 
schody na Galerię Szeptów pod kopułą, wejście do biblioteki (niedostępnej dla publiczności).
Potem kilka stopni i korytarz. Mój przewodnik znowu się zatrzymał. Zapukał w stare drzwi.
 Wracam, żeby dalej na nie czekać. Jeśli mnie tam nie będzie, zaniosą łóżka do opactwa.
Poproś dziekana, żeby jeszcze raz do nich zadzwonił, dobra?  powiedział jeszcze i zbiegł po
kamiennych stopniach, trzymając przed sobą poduszkę niczym tarczę.
Drzwi z litego dębu miały przynajmniej kilkanaście centymetrów grubości i dziekan
najwyrazniej nic nie usłyszał.
Stwierdziłem, że trzeba jeszcze raz zapukać, ale nie mogłem się na to zdobyć. Cóż, człowiek
zrzucający bombę na cel też w końcu musi się zdecydować, lecz choćby wiedział, że za chwilę
będzie po wszystkim, wcale nie jest mu łatwiej powiedzieć:  Już!". Stałem więc, przeklinając
wydział historii, szacownego Dunworthy ego i omylny komputer oraz błąd, jaki przywiódł mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •