[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czymś innym.
O ile łatwiej się z nim kłócić niż zgadywać, co naprawdę o
niej sądzi.
- Jestem tak samo wyluzowana jak inni.
- Czyżby? A kiedy? Wtedy kiedy dynia zmienia się w
karocę?
Aypnęła na niego gniewnie.
- Czy mówiłam ci już, co o tobie myślę?
- Nieraz - odparł.
Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć.
Gapiła się na swoje palce wystające z sandałów i
zastanawiała się, dlaczego między nimi zawsze tak jest.
Dlaczego wiecznie ją kusi, by go irytować? Dlaczego on ciągle
jej dokucza? Nie reagowała tak na nikogo innego.
- Dobra - zaczął spokojnie. - Co jest?
- Nic a nic - odparła. Unikała jego wzroku. - A co ma być?
- Coś chyba jest, skoro gapisz się na swoje nogi i
komplikujesz mi życie.
- Co, mam się z tobą kłócić?
- Nie. Martwię się, bo się dziwnie zachowujesz.
- Myślę.
213
- W porządku. - Umilkł na dłuższą chwilę. A potem cicho,
od niechcenia, głosem, który przeczył wadze słów, zapytał: - Jak
to się stało, że do tej pory nie spałaś z mężczyzną?
Pytanie zbiło ją z tropu. Nie chciała odpowiedzieć. Milczała
dłuższą chwilę, w końcu głośno zaczerpnęła tchu.
- Przepraszam - rzucił. - To nie moja sprawa. Spojrzała
wrogo.
- Jak to się stało, że do tej pory się nie ożeniłeś? Błysk w
jego oczach zdradzał, że chyba cieszy się na tę rozmowę, jakby
chciał to z siebie wyrzucić.
- Chcesz usłyszeć prawdę czy tylko to, co chcesz
usłyszeć?
- Niczego nie chcę usłyszeć.
- Oczywiście, że chcesz. Chcesz, żebym powiedział coś
okropnego, żebyś mogła wrócić do dziewiczego kokonu w
Chicago.
- Do czego?
- Więc jak, Mała? Prawda czy to, co chcesz?
- Prawda, oczywiście!
- Jeśli powiem prawdę, odpłacisz tym samym?
Pułapka. Proponował wymianę, prawda za prawdę, i dała się
złapać.
Niestety. Naprawdę chciała wiedzieć, czemu się nie ożenił.
A potem się zdziwiła, czemu w ogóle się waha. Przecież nie
ma żadnych sekretów. Unikała mężczyzn, bo nie można na nich
polegać - to proste. Może to powiedzieć, nie ma sprawy.
- Dobra. Prawda za prawdę. Dlaczego do tej pory sienie
ożeniłeś?
- Przy mojej pracy jestem kiepskim kandydatem na męża.
Dużo wyjeżdżam, często jestem w niebezpieczeństwie. To
oficjalny powód.
O Boże. Serce w niej zamarło. Na tym się nie skończy. Powie
coś jeszcze. Wyczuwała instynktownie, że nie chce tego
usłyszeć, bo wówczas na zawsze zmieni o nim zdanie.
Zacisnął dłonie.
214
- To nie wszystko. Trochę czasu minęło, zanim sobie to
uświadomiłem. - Umilkł na chwilę.
- Prawda jest taka - powiedział w końcu - że widziałem,
jak cierpiał ojciec po śmierci matki. I wiem jak ja cierpiałem. -
Westchnął. - Więc jestem tchórzem. Nie chcę ryzykować, że
jeszcze raz będę tak cierpiał.
Współczuła mu. Wiedziała, o czym mówi, jak to jest. I
podziwiała jego odwagę, że to powiedział.
- Nie uważam, że jesteś tchórzem.
Uśmiechnął się ironicznie, ale oczy pozostały poważne.
- Nie? Mój ojciec bije mnie na głowę. Ożenił się
ponownie.
- Ale on - mówiła powoli, bo uświadomiła sobie coś
dopiero w tym momencie - on się zakochał.
- Taak. - Po kilku sekundach zapytał: - Chcesz
powiedzieć, że ja się po prostu nigdy nie zakochałem?
- Może.
- Może - zgodził się. - Może. No dobra. - Odetchnął
głęboko i wyraznie się odprężył. - Twoja kolej, Mała. Kawę na
ławę.
Już otwierała usta, by powiedzieć to, co planowała, ale po
jego szczerym wyznaniu nie mogła spławić go byle czym.
- Nie ufam mężczyznom - powiedziała w końcu, nie
wiedząc, co dalej, czy w ogóle wykrztusi coś więcej.
- Dlatego, że twój ojciec was zostawił?
Nie chciała się do tego przyznać. W jego ustach zabrzmiało
to tak dziecinnie. Lecz w głębi serca wiedziała, że właśnie
dlatego.
- Chyba tak - powiedziała w końcu. Miała nadzieje, że nie
będzie się z niej śmiał. Był poważny. Wziął ją za rękę.
- Tak myślałem - mruknął. - Niezła z nas para, co?
Zacisnęła palce na jego dłoni.
- Wiesz... mówił, że mnie kocha. %7łe zawsze będzie mnie
kochał, zawsze będzie moim tatą, że rozwód niczego nie zmieni,
że go nie stracę.
215
- Ale straciłaś.
- Nigdy więcej go nie widziałam. Nigdy. I nigdy nie
zapomnę, jak odchodzi ode mnie i wsiada do samochodu.
Czasami mi się to śni.
Nie odpowiedział od razu. Po pewnym czasie wstał,
pociągnął ją lekko.
- Chodz, przejdziemy się. Pózniej wrócimy do Mary Todd.
216
Rozdział 18
Była zadowolona. Z doświadczenia wiedziała, że długi spacer
koi bolesne rany.
Jack cały czas trzymał ją za rękę. Zciskał ją mocno.
Odpowiedziała tym samym, zadowolona z jego bliskości.
Byli na plaży, spacerowali brzegiem morza, gdy powiedział:
- Może coś mu się stało.
- Nie. Alimenty przychodziły punktualnie jak w zegarku.
Po prostu nie chciał się ze mną widywać. - Wzruszyła
ramionami, jakby to już nie miało znaczenia. Trochę głupio
przyznać, że jeden człowiek podważył zaufanie do połowy
ludzkości. - To przesada - oznajmiła. - Wyolbrzymiam to.
- Tak uważasz?
- Wiem to - poprawiła. - Nie każdy jest tak niegodny
zaufania jak on.
- Może nie, ale przecież nie o to chodzi, prawda? Jej serce
biło coraz szybciej. Nie była pewna, czy chce ciągnąć dalej tę
rozmowę, wracać do bolesnych przeżyć, o których wolała
nawet nie myśleć. Za żadne skarby. I tak nic dobrego z tego nie
wyniknie. Jej zdaniem analizowanie uczuć nie przynosi nic
dobrego.
- Postawmy sprawę jasno - ciągnął Jack. - Ojciec zniszczył
twoją wiarę w siebie.
Zatrzymała się gwałtownie, puściła jego rękę, odwróciła się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •