[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uśmiechając.
Ach, jesteś tu? Biedna idiotka!
Naprawdę uważał ją za nienormalną; sąd zaś swój opierał nie wiem, czy świadomie, czy
też nieświadomie na fakcie, że go lubiła.
Hm, skoro tu już jesteś, to... jak się masz? spytał Tackleton niechętnie.
Och dobrze, doskonale. I tak jestem szczęśliwa, jak tylko pan tego dla mnie pragnie. Tak
szczęśliwa, jak szczęśliwym pan chciałby uczynić cały świat, gdyby to było w pańskiej mocy.
Biedna idiotka mruknął Tackleton. Ani krztyny nie ma to rozumu w głowie. Ani
krztyny.
Niewidoma dziewczyna ujęła jego rękę i pocałowała ją, potem przytrzymała chwilę w
swoich dłoniach, a zanim ją puściła, z wielką tkliwością przycisnęła do niej policzek. Był to
akt miłości tak bezbrzeżnej i wdzięczności tak żarliwej, że Tackleton, nawet Tackleton, po-
czuł, że musi odezwać się łagodniejszym nieco tonem:
Cóż to znowu?
Kiedy szłam spać, postawiłam drzewko tuż obok łóżka i w snach o nim pamiętałam. A
jak zrobił się dzień i wspaniałe purpurowe słońce... Purpurowe słońce, ojczulku?
Purpurowe rankiem i wieczorem, Berto odparł nieszczęsny Kaleb spoglądając na swe-
go chlebodawcę z rozpaczą.
Więc kiedy zrobił się dzień i jasne promienie, o które chodząc nieomal boję się przewró-
cić, zajrzały do pokoju, obróciłam ku nim małe drzewko i błogosławiłam niebiosa, że tworzą
rzeczy tak drogie sercu, i błogosławiłam pana, że mi je dla mego rozweselenia przysyłasz.
Dom wariatów, słowo daję! mruknął pod nosem Tackleton. Nie będziemy długo cze-
kali na kaftan bezpieczeństwa i knebel. Robimy postępy!
Podczas gdy córka jego mówiła, Kaleb stał splótłszy luzno dłonie i spoglądał przed siebie
wzrokiem pustym, jak gdyby naprawdę nie był pewien (a sądzę, że nie był), czy Tackleton
zasłużył sobie czymś na jej wdzięczność, czy też nie zasłużył. Gdyby mógł być teraz panem
swojej woli i gdyby zażądano od niego pod grozbą śmierci, aby zależnie od zasług fabrykanta
73
zabawek kopnął go lub rzucił mu się do nóg, myślę, że jednakie istniałyby szanse tak na jed-
no, jak na drugie. A przecież Kaleb wiedział, że sam, własnoręcznie, przyniósł Bercie różane
drzewko do domu i sam zmyślił niewinne kłamstwo, dzięki któremu zataić mógł przed nią,
jak wiele, jak bardzo wiele jej ojciec co dzień musi sobie odmawiać, aby ją uczynić szczęśli-
wą.
Berta! rzekł fabrykant siląc się na ton nieco serdeczniejszy. Chodz no tu!
Och, trafię do pana. Nie potrzebuje mnie pan prowadzić za rękę zawołała.
Czy mam ci Berto, powiedzieć sekret?
Jeśli pan tylko łaskaw! odparła skwapliwie. Jak rozpromieniła się rumieńcem jej twa-
rzyczka! Jaki blask bił od niej, gdy tak cała zamieniła się w słuch.
Dziś przypada dzień, kiedy ta... jak jej tam... ta mała grymaśnica, żona Peerybingle a
składa ci wizyty i urządza tu u ciebie swoje zwariowane pikniki. Czy tak? spytał Tackleton
podkreślając wyraznie swój pogardliwy stosunek do całej sprawy.
A jakże przytaknęła Berta. Dziś przypada ten dzień.
Tak mi się zdawało mruknął Tackleton. No więc chciałbym uczestniczyć w tej zabawie.
Czy ty słyszysz, ojczulku? zawołała z uniesieniem ociemniała dziewczyna.
Uhm, słyszę mruknął Kaleb, którego twarz pozbawiona była wyrazu, jak twarz lunaty-
ka. Słyszę, ale nie wierzę. Głowę dam, że to jedno z moich kłamstw. Głowę dam.
Widzisz... hm... ciągnął Tackleton chciałbym, żeby May Fielding zaczęła bywać tro-
chę częściej w towarzystwie Peerybingle ów. Mam zamiar ożenić się z May.
Ożenić się! wykrzyknęła niewidoma dziewczyna odsuwając się od niego.
Ach, cóż to za idiotka mruknął Tackleton. Wiedziałem, że mnie nie zrozumie. Słu-
chaj no, Berta! Mam zamiar się ożenić. Zlub, kościół, pastor, urzędnik, zakrystian, ślubna
karoca, dzwony, uczta weselna, tort, podarki, muzykanci uliczni i cała reszta tego przeklętego
błazeństwa. Zrozumże: ślub. Zlub. Czy ty nie wiesz, co to jest ślub?
Wiem odparła łagodnie niewidoma dziewczyna. Rozumiem.
Czyżby? mruknął Tackleton. Hm, przyznaję, że wcale się tego nie spodziewałem. No
więc z tej przyczyny chcę wziąć udział w tej waszej zabawie i przyprowadzę May wraz z
matką. Jeszcze przed południem przyślę coś niecoś do jedzenia. Udziec barani na zimno czy
coś w tym rodzaju. Będziesz pamiętała, że przyjdę?
Tak odparła.
Zwiesiła głowę i odwróciła się od niego; stała tak, z rękami splecionymi, zadumana.
Zmiem wątpić wymamrotał Tackleton spoglądając na nią boś pewnie już o wszyst-
kim do szczętu zapomniała. Kaleb!
Mogę się chyba przyznać, że tu jestem pomyślał Kaleb. Słucham!
Przypilnuj, żeby nie zapomniała o tym, co jej mówiłem.
Ona nigdy nie zapomina odparł Kaleb. To jest ta jedna z niewielu rzeczy, których nie
potrafi.
Każda liszka swój ogonek chwali zauważył Tackleton wzruszając ramionami.
Wygłosiwszy powyższą uwagę z bezgraniczną wprost pogardą, stary Gruff i Tackleton
wyszedł.
Berta stała tam, gdzie ją był zostawił, z głową zwieszoną, pogrążona w myślach. Wesołość
zniknęła z jej pochylonej nisko twarzy, a w miejsce wesołości pojawił się wielki smutek. Kil-
ka razy potrząsnęła głową, jak gdyby opłakując jakieś wspomnienie czy stratę; lecz melan-
cholijnych swych refleksji nie przyoblekła w słowa.
I dopiero po dłuższej chwili, gdy Kaleb zaprzęgał właśnie konie do wozu, dokonując tego
metodą uproszczoną, to jest przybijając im uprząż do żywego ciała, dziewczyna zbliżyła się
do niego i usiadłszy obok rzekła:
Ojczulku, tak mi jakoś smutno w ciemnościach. Zatęskniłam za moimi oczami, za moimi
cierpliwymi, dobrymi oczami.
74
Oto one odparł Kaleb. Zawsze gotowe ci służyć. Bardziej twoje, Berto, nizli moje, w
każdej godzinie dnia czy nocy. Czego żądasz od swoich oczu, dziecino?
Rozejrzyj się po pokoju, ojczulku.
Chętnie rzekł Kaleb. Wypełniam rozkaz bez chwili zwłoki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]