[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ręce.
Daj, ja to zrobię! wziąłem od niej butelkę. Idz i przynieś jakąś dużą pokrywkę.
Gdy wyszła, położyłem w misce chustę z pisakiem i pokropiłem trochę rozpuszczalnikiem,
raczej dla zapachu niż pirotechnicznego efektu. Odsunąłem też stołek jak najdalej od zasłony
i otworzyłem oba skrzydła okna. Ryzyko pożaru ograniczyłem, jak mi się wydawało, do
minimum.
Ewa wróciła i podała mi pokrywkę. Wyjęła z pudełka zapałkę i przez chwilę szeptała
jakieś niezrozumiałe zaklęcia. Potem zapaliła zapałkę i rzuciła ją na zwiniętą chustę z
okrzykiem:
Zgiń, przepadnij!
Płomień strzelił wysoko, obejmując całe zawiniątko, ale zaraz potem jakby .nieco
przygasł.
Za mało wlałeś rozpuszczalnika stwierdziła czarownica" i zrobiła ruch, jakby
rozglądając się za butelką, którą przezornie ukryłem za drzwiami.
W tym momencie stało się coś nieoczekiwanego: płonąca chusta podskoczyła i zanim
zdążyłem przykryć miskę pokrywką, wypadła na podłogę tuż pod nogi wiedzmy". Ewa z
wrzaskiem odskoczyła, a zawiniątko w zawrotnych piruetach pomknęło w kierunku dywanu.
Dopadłem go w krytycznym momencie, gdy płomień z dopalającej się tkaniny sięgnął już
nitek wlochacza. Przydusiłem ogień pokrywką i zerwanym z materaca kocem.
Dopiero po paru minutach odważyłem się podnieść pokrywkę. Ewa stała obok, z
czajnikiem pełnym wody. Dalsza akcja była na
szczęście już zbyteczna. Spora dziura wypalona w dywanie i resztki zwęglonej chusty
świadczyły jednak o poważnej grozbie rozszerzenia się pożaru.
Sięgnąłem po leżący w sadzach żółty ołówek. Był jeszcze bardzo gorący, ale poza
nieznacznym okopceniem nie dostrzegłem na nim żadnych śladów działania ognia.
A nie mówiłam! To nie jest zwykły pisak, lecz amulet nabity' odem powiedziała z
przejęciem czarownica". Od podlega wpływom ciepła. Reichenbach tego dowiódł.
Miejmy nadzieję, że teraz, po wypaleniu śladów właściciela, jego siła uległa osłabieniu. Sam
widziałeś, jak się bronił. Ale go schwytałeś i pokonałeś. Dzięki odrodzeniu i oczyszczeniu,
które się w tobie dzisiejszej nocy dokonało. Nie zmarnuj tej siły!
Czułem chaos w głowie. To, co widziałem, kłóciło się. z fizyką i zdrowym rozsądkiem.
Być może uległem znów jakiejś halucynacji, lecz przecież Chochołowska też to samo
widziała. A już zupełnie należało wykluczyć, aby dla marnej sztuczki poświęciła dywan.
Co mam zrobić z tym amuletem? Oddać go Wotnemu? zapytałem, dochodząc do
wniosku, że nie pozostało mi właściwie nic innego, jak kierować się wskazaniami
czarownicy".
Wykluczone! zaprzeczyła gwałtownie. I ty też nie możesz go nosić. Musimy się
go pozbyć. I to tak, żeby nikt go nie znalazł. Nie możemy ryzykować. Ten twój wróg wie, jak
się posługiwać czarną ma-gią. Teraz jest chwilowo obezwładniony, ale nic nie wiadomo...
Mam pewien pomysł... urwała, spoglądając na zegarek. No, jedziemy! Zostało
czterdzieści minut.
Prowadząc samochód, była tym razem milcząca i wyraznie spięta. Jechaliśmy też znacznie
wolniej niż wczoraj wieczorem, gdyż ciągle czegoś wypatrywała. Wreszcie gdzieś w połowie
drogi do centrum zatrzymała niespodziewanie wóz przy jakimś placu budowy.
To będzie nowy kościół. Nie ma lepszego miejsca! oświadczyła, wysiadając z
samochodu.
Otworzyłem drzwiczki i wysiadłem także. Ewa przeszła na drugą stronę jezdni. Kierując
się ku otwartej bramie prowadzącej na teren budowy, dała mi ręką znak, abym szedł za nią.
Rozejrzałem się po ulicy. Jedynym przechodniem była młoda, może dwudziestoletnia
dziewczyna, stojąca przed sklepem spożywczym niedaleko miejsca zaparkowania naszego
trabanta. Była zgrabna i bar-
dzo elegancko ubrana w wysokie buty, czarne skórzane spodnie i takąż kurtkę ze złotym
łańcuchem.
Ewa weszła już w bramę, więc poszedłem za nią. Tuż przed wejściem na plac obejrzałem
się jeszcze raz za dziewczyną. Przechodziła właśnie jezdnię, i wydawało mi się, że patrzy na
mnie. Była bardzo ładna, twarz raczej o urodzie wschodniej niż polskiej.
Prace budowlane były w stadium kładzenia fundamentów. Robotników dostrzegłem
czterech: trzech przygotowywało szalunek przy wykopie, czwarty obsługiwał betoniarkę.
Ewa weszła śmiało na teren budowy i z miną kontrolera ruszyła wprost w kierunku
betoniarki, wyjmując z torebki notes.
Panie inżynierze, proszą pożyczyć mi pisak! zawołała do mnie, a następnie,
podchodząc do robotnika, spytała urzędowym tonem: Czy jest ksiądz proboszcz?
Nie ma odpowiedział krótko robotnik.
Był dziś?
Robotnik pokręcił przecząco głową.
Ale będzie? zapytała Chochołowska.
Ma być o dwunastej.
Jak idzie robota?
Jak pani widzi...
Podchodząc z ołówkiem do Ewy, obejrzałem się odruchowo za siebie. Dziewczyna była
już na terenie budowy i szła w naszą stronę.
Uważaj ostrzegłem Ewę szeptem, podając jej pisak. Ta, co teraz tu idzie,
obserwuje nas od chwili, gdyśmy wysiedli.
Kto? zaniepokoiła się Chochołowska.
No ta dziewczyna w czarnej skórze.
Jaka dziewczyna?
Idzie do nas przez plac. Spojrzała na mnie niepewnie.
Nikogo nie widzę.
Weszła pospiesznie na kładkę przerzuconą nad wykopem i udając, że coś notuje, upuściła
pisak do dołu. Szedłem tuż za nią i widziałem, jak ugrzązł w świeżym betonie i zniknął pod
kolejną warstwą, zupełnie tak samo jak w niedawnej wizji.
Dziewczyna w czarnej skórze właśnie mijała robotnika stojącego przy betoniarce. Było
niemożliwe, aby jej nie zauważył, a jednak nawet na nią nie spojrzał.
Ona tu idzie powiedziałem do Ewy.
Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w kierunku drugiej kładki nad zabetonowanymi już
fundamentami kościoła. Przy bramie obejrzałem się raz jeszcze. Dziewczyna stała w miejscu,
gdzie wrzuciliśmy pisak i patrzyła w dół.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]