[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Komputer, kurcze - wtrącił wielkolud.
Tymczasem nasz Chińczyk nie tracił kontenansu i łagodnie perswadował dalej:
- Pod pewnym względem ma pani rację. Europa zestarzała się szybko nad podziw. Dokazywaliście zbyt
dużo... A my, choć pamiętamy neolit, nie starzejemy się wcale. I przyszłość do nas należy.
- A to się jeszcze okaże! - odezwał się łysy, za którym stały Nieznane Siły, i zamilkł.
Po czym zapanowała cisza, jakby nikt się nie kwpił rzec choć słowa. Albowiem i kwestia nie była prosta.
- A moim zdaniem to nie tak... - odezwał się Guliwer, raczej milczący do tej pory. - Moim zdaniem... nastanie
Wielki Aad Narodów. Każdy będzie miał swoją ziemię, wodę i powietrze.
- A Duch Zwięty temu sprzyja! - wtrącił siwy dżentelmen z krzyżykiem w klapie.
- Romantyczne i niebezpieczne... - uśmiechnął się Tung swoim zwyczajem. - Aad Narodów?... Czego świat
nie oglądał, tego już nie zobaczy.
- Dziwnie słuchać, w jak nienagannej polszczyznie udaje pan Chińczyka, panie Sierzputowski! - zawołałem.
- Wcale nie udaję. Jestem... Starczy spojrzeć na moją twarz. Nieprawda? A być może jestem i dlatego, że
przychylnym okiem patrzycie na odmieńców, cudzoziemców... Polska to wielka rzecz, ale Chińczycy
trzymają się mocno! Prawda? A może ktoś z państwa życzy sobie, aby coś napisać po chińsku?
- Proszę - podałem swój kalendarzyk.
Tung dobył zgrabnego parkera, uśmiechnął się i kreślił starannie. Po chwili zwrócił mi kalendarzyk ze
słupkiem zdobnych hieroglifów.
- A dowiem się, co pan napisał?
- Coś dobrego. Pan mnie pięknie po malajsku pozdrowił... Niech pan to zachowa. A jeśli kiedykolwiek spotka
pan Chińczyka, proszę mu to pokazać, bez obawy... To coś w rodzaju glejtu - uśmiechnął się przewrotnie.
Musiałem wziąć to za dobrą monetę i podziękować. Choć, dalibóg, mogło tam być wypisane: "Baczność!
Okaziciel niniejszego to tygrys-ludojad!", albo jakieś inne orientalne paskudztwo. Aby ten przyszły Chińczyk,
którego spotkam, wiedział, co ze mnie za ptaszek!
- Niech pan mi trochę zaufa... - powiedział, znów czytając w moich myślach! - Niech pan się nie trapi...
Polecam pana jednemu z naszych bóstw... - mówił cicho. - Ale silnemu bóstwu, gdyz bóstw mamy krocie.
Każda struga, jezioro, pagórek, każde miasto i każdy dom mają swoje bóstwo. Dobre, opiekuńcze... Hm, tak...
Niektóre są grozne, owszem, słusznie pan zauważył... Są. Trudno, jak Bóg %7łółtej Rzeki, władca wód. Tak,
Jerzy Krzysztoń ''Obłęd'' 1980 r. strona 17 z 142
zaślubiano mu corocznie, jak rzeka długa, młode dziewczęta, aby odwrócić jego gniew, trzeba, to trzeba,
trudno! Zaślubiano... to znaczy, ściśle... topiono je wedle starodawnego obyczaju.
- Co za łotry! - zawołała dziewczyna tupiąc obcasem.
- Ejże! Wcale nie jesteście lepsi! Dla nas to jest ofiara, rzecz ludzka, rzecz piękna... - I dokończył zimnym
tonem: - A może to nie u was pławiono czarownice?!
- Kiedy to było?! Tego nikt nie pamięta! - obruszyła się. - U nas do rzeki wrzuca się wianki w noc
świętojańską. Widziałeś pan kiedy? No?... Masz ci los, wykarmił się naszym chlebem, a taki wyrósł
zaprzaniec!
- Oj, coś pani dla mnie niełaskawa! - skwitował Tung polubownie. - A nie wydałaby się pani za kogoś takiego
jak ja, choćby miał ciężki majątek.
- Za Chińca? A Boże broń!
- No, a ja będę miał żonę Polkę. Tak się szczęśliwie składa, proszę pani.
- Mało to głupich kóz na świecie! - parsknęła dziewczyna.
Chińczyk skrzywił się boleśnie. I zamilkł. Cóż to za dziwny typ! Całą duszą lgnie do Chin, a za żonę chce
właśnie Polkę... Toż nigdy spokoju nie znajdzie! Namnoży z nią kosookich, pomyślałem. Prawda, w Europie
wszyscy są mieszańcami, ze mną włącznie, ale moja mieszanka ustaliła się tak dawno, że ingrediencji nie
pamiętam. Lecz przykro mi było, że jemu jest przykro, więc poczęstowałem go koniakiem. Miłujcie
nieprzyjacioły swoje. A dziewczyna, choć w dobrej wierze, za wiele sobie pozwala! Posmakował, wypił.
- Dobry... Ale nie Martell, prawda?
- Brawo! Poddaję się. Gruziński. Flaszka po Martellu, bo płaska i wygodna. Miło spotkać znawcę! Uczciwa
służba dyplomatyczna, zgadłem? Stąd pochodzą najwybredniejsi koneserzy...
- Nie tylko, nie tylko... - uśmiechnął się. - Ach, Polacy są wszystkiego ciekawi! Chcecie dużo wiedzieć. Aż za
dużo czasem.
- Nigdy nie zaszkodzi - powiedziałem.
- Ano nie... - zgodził się. - A wolno mi coś powiedzieć?
- No wiesz pan! - obruszył się łysy, za którym stały Nieznane Siły. - W Polsce komu nie wolno?
- Hm, tak... - mruknął Chińczyk, jakby ciut speszony.
- No, wal pan - zachęcił łysy, klepiąc się w kolano.
- Więc za pozwoleniem... - uśmiechnął się Tung. - Ciekawość wam zawsze dokucza. Ciekawość was gubi, bo
ciekawość gna was po świecie...
- To wiadomo! Cudze chwalicie! Wiadomo! Wiadomo! - zawołali wszyscy naraz z wyjątkiem dziewczyny,
która siedziała naburmuszona.
- A dajcież człowiekowi mówić! - huknąłem.
- Tak, proszę państwa. Audiatur et altera pars - poparł emisariusz apostolski.
- Wszędzie, w najdziwniejszych zakątkach - podjął Tung Sierzputowski - można spotkać rodaka-Polaka. No i
Jerzy Krzysztoń ''Obłęd'' 1980 r. strona 18 z 142
rodaka-Chińczyka. Ten siedzi cicho, cicho się przygląda, a swoje robi... Nikt nie powie, gdzie Chińczyk, a
każdy powie, gdzie Polak, bo wokół Polaka zaraz musi być szum... Na skalę lokalną, na skalę globalną!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]