[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kilometr, może dwa rzuca idący przodem chłopak.
Ile będzie z nadleśnictwa do młodniaka?
Też parę kilometrów z hakiem. To inny kierunek. Tam chłopak macha ręką
bardziej w prawo.
Chyba tam już nie dojdę myśli. Jeszcze trzeba wrócić do wozu. Idiota ze mnie.
Można było wysłać funkcjonariuszy, żeby sprawdzili czas, zamiast pchać się samemu.
Dach nadleśnictwa już widać. Spogląda na zegarek. Godzina i 10 minut. Zdaje mu się,
że trwało to wieki. Jeszcze ten powrót.
Przystaje na chwilę, żeby zaczerpnąć tchu.
Czy tego dnia, kiedy siedzieliście w kamieniołomie i widzieliście samochód faceta z
laską, pan Kapliński był też w swoim rejonie?
Co też pan? chłopak zatrzymuje się i patrzy na Bieżana, jakby dziwiąc się jego
niewiedzy. Pan Kapliński, jak jest polowanie, zawsze jest w nagonce. On wie najlepiej ze
wszystkich, gdzie zwierzyna ma swoje siedliska i jak ją stamtąd wypłoszyć. Zawsze żałuje
zwierzyny. Przyjdą mówi tacy różni, chcą tylko postrzelać i trofeami się pochwalić, los
lasu i zwierząt ich nic a nic nie obchodzi. Dla nich to zabawa. Co ich obchodzi, że człowiek
się natyra, żeby zwierzynę ochronić przed kłusownikami! Oni uważa gorsi od
kłusowników. Nie lubi tych polowań. Nauczył mnie dokarmiać zwierzaki w zimie. My tak
oba z Wackiem chodzimy po tym rejonie.
Czy tego dnia, kiedy było polowanie, nie poszedłeś razem z panem Kaplińskim?
przerywa wywód Bieżan.
Nie wziąłby mnie ze sobą. Nie mógłby.
Długo wówczas siedzieliście w tym kamieniołomie?
Od rana do szarówki.
Widziałeś może, jak ten człowiek wrócił i odjeżdżał?
Widziałem, ale z daleka. Wyglądało na to, jakby się spieszył. Wyszedł z lasu. Szedł
szybko i wcale się laską nie podpierał, jak w pierwszą stronę. Trzymał laskę w ręku w
połowie długości.
Bieżan nie zamierza dłużej wypytywać chłopaka. Będzie na to jeszcze czas. Grunt, że
zrobił odkrycie: obcy człowiek w lesie podczas polowania. Rewelacja?
Po ponad dwóch godzinach obaj z chłopcem docierają z powrotem do wozu.
Bieżan ciężko opada na siedzenie, jest skonany.
Pilotuj mnie. Do wioski. Odwiozę cię do domu.
Rozdział XXV
Jak widzisz nos mnie nie zawiódł. Bieżan rozkłada na stoliku przed Ziętarą
znalezione w skrytce Jankowskiego papiery. Na wierzchu połówka przedartej nierówno
kolorowej widokówki. Jej dolna część, a na niej dolna część jakby jakiegoś kościoła,
okolonego zielenią, obok fragment postumentu pomnika.
Ziętara w milczeniu bierze do ręki widokówkę. Obaj wiedzą z dotychczasowej
praktyki, że jest to znak rozpoznawczy. Nieraz zdarzało im się zabezpieczać takie
eksponaty , znajdowane podczas szczegółowych przeszukań u agentów obcego wywiadu.
Drugą połówką widokówki i hasłem zazwyczaj legitymował się nawiązujący kontakt
człowiek.
Znalazłem też zanotowany na kartce telefon. Sprawdza go Kawka. No i te plany
rozkłada plik rysunków. Jakieś pomieszczenie i wiodące do niego połączenia korytarzowe.
Co to jest; nie wiem. Coś w tym musi być, bo inaczej po co by te plany przechowywał w
skrytce? Może to plany jakiejś naszej jednostki wojskowej na tamtym terenie, albo...
milknie.
Plany skonsultuj z którymś z naszych fachowców rzuca Ziętara, wciąż jeszcze
trzymając widokówkę w ręku. Po drugiej stronie naddarty kawałek napisu w języku
niemieckim: Kościół w F .
Co to może być za kościół? mówi trochę do siebie, trochę do Bieżana. W gruncie
rzeczy z tych materiałów nie wynika nic poza tym, co wiedzieliśmy od początku: został
zwerbowany. Ale nadal nie wiemy przez kogo i do jakich zadań. Nie wiemy też, dlaczego
zginął. To może być całkiem inny wątek. Zemsta, porachunki, przypadek, może rezultat
szantażu?!
Poczekaj, aż Kawka ustali właściciela telefonu. To powinno coś wyjaśnić. I sprawa
cudzoziemców, właścicieli rezydencji, nie wydaje ci się dziwna? Czy nic ci nie mówi fakt, że
właśnie oni ostatnio zaczęli kierować podejrzenia na Malińskiego? Tymczasem jeszcze ktoś
obcy był podczas tego polowania w lesie. To już jest prawie pewne. Nie dziwią cię włamania
do Jankowskiej, zwłaszcza to ostatnie?!
Ziętara spogląda na Bieżana spod oka.
Niewykluczone, że właśnie Maliński, którego Jankowski miał w ręku, kogoś nasłał,
żeby zdobyć kompromitujące go dokumenty. Może ten ktoś nie znalazł tego, czego szukał, i
stąd dalsze posunięcia.
Tak powiadasz?! Historia kuzyna Johansenowej, tego Borna vel von Redlowa, nie
nasuwa ci żadnych skojarzeń?
Ziętara odkłada widokówkę, śmieje się głośno.
Widzę, że cię nie przekonam. Ciągnij dalej. Wyjaśniłeś już, jak to było z tym
ślusarzem?
Witowski. Odbył z nim rozmowę przed samym wyjazdem do Warszawy. Zlusarz
okazał się młodym, trzydziestoparoletnim człowiekiem, nader gładkim, ugrzecznionym,
dbałym o klientelę. Bieżan czekał w warsztacie, aż skończy załatwiać czekających w kolejce
ludzi. Z rozmów z nimi wynikało, że Witowski nie tylko sprzedawał nowe żarniki, przede
wszystkim pochodzenia zagranicznego, ale dysponował też całą serią zamków ze spółdzielni
Skarbiec i dorabiał klucze do już założonych. Skóry nie darł. Liczył sobie za te usługi
raczej niedrogo.
Lokal, w którym przyjmował klientów, nieduży sklep od ulicy, urządzony był
skromnie. Za szkłem, pod ladą, leżały różnego rodzaju zamki, na ścianach dyplomy uzyskane
[ Pobierz całość w formacie PDF ]