[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kaca. . . ?
Stopniowo wracała mu pełnia świadomości. Przez powieki widział światło
jakiejś nowej pochodni; ta poprzednia pozostawiona przez Dicka wypaliła się,
gdy Jim zajęty był jedzeniem i piciem. Jego smocze ciało radziło sobie zresztą
niezle w ciemnościach i również wtedy potrafiło znalezć w piwnicy wszystko, co
go interesowało.
Obydwa głosy brzmiały już całkiem zrozumiale i Jim stwierdził, że przysłu-
chuje się rozmowie, wbrew sobie i pomimo to, iż tamci najwyrazniej nie chcieli
go niepokoić.
. . . ależ sir Brianie ponuro mówił karczmarz gościnność to jedno,
zaś. . .
Aucznik mógł cię obronić przed niewielką zgrają łotrzyków rzekł suro-
wo Brian ale jeśli sir Hugh ma być przepędzony, a życie twoje i twojej rodziny
znów bezpieczne, to właśnie sir James i ja jesteśmy tymi, którzy zapewnią ci spo-
kój. Cóż odpowiesz mej pani, która kiedyś ponownie obejmie władzę na swym
zamku, jeśli dowie się, iż poskąpiłeś odrobiny jadła i napoju jednemu z jej wy-
bawców?
Odrobiny! Jim wyobraził sobie Dicka załamującego ręce. Czterdzie-
ści sześć najprzedniejszych szynek! wierć beczki wina z Bordeaux i ze dwa
tuziny butli innych win! Trzy takie posiłki sir Jamesa i będę zrujnowany!
Przycisz głos! warknął Brian. Chcesz obudzić dzielnego rycerza swy-
mi jękami i narzekaniami? Wstydz się, karczmarzu! Jestem z sir Jamesem od
82
dwóch dni i przez ten czas nic nie jadł. Możliwe, że nie będzie potrzebował posił-
ku aż do czasu, gdy odbijemy zamek. A poza tym już mówiłem, że dopilnuję, by
ci zapłacono za wszystkie straty, które przez niego poniosłeś.
Wiem, sir Brianie. Ale karczmarz nie może postawić twych przyrzeczeń
przed głodnymi gośćmi i wyjaśnić im, że ma pustki w piwnicy. Dużo czasu zabie-
rze mi zgromadzenie takich zapasów, jakie mam to znaczy miałem na dole.
Szynka zaś będzie pod moim dachem rzadkim rarytasem aż do Wielkiejnocy. . .
Cicho, mówię! Idz stąd! syknął rycerz. Zwiatło pchodni i odgłos kroków
oddaliły się.
Jim otworzył oczy w zupełnych ciemnościach. Poczęło gryzć go sumienie. Ten
dziwny świat pełen mówiących stworzeń, czarów i Ciemnych Mocy jakoś uśpił tę
cząstkę jego osobowości. Teraz zbudziła się i odezwała ze zdwojoną siłą. Choćby
zupełną ułudą okazała się jego obecność tutaj, był to przecież świat, w którym
ludzie zwyczajnie rodzili się, cierpieli, umierali i ginęli, jak to biedne wiejskie
dziecko z odciętymi dłońmi. Przypomniał sobie nagle, że chciał przenieść się z te-
razniejszości swego świata w czasy średniowieczne, w których problemy byłyby
konkretne i namacalne. A teraz, otoczony przez konkretne i namacalne problemy
(choć w nieco innych realiach), zamiast doceniać ich konkretność i namacalność,
zachowywał się tak, jakby żył w marzeniach, w których za nic nie ponosi odpo-
wiedzialności.
Karczmarz miał rację. Co więcej, miał również poważny kłopot wywołany
przez Jima, który częstował się bez opamiętania wszystkim, na co miał ocho-
tę, z piwnicznych zapasów. Był to nie mniejszy szwindel, niż gdyby wszedł na
zaplecze supermarketu i wyniósł stamtąd sto dwadzieścia sześć puszek szynki
i dwadzieścia skrzynek wina.
A to, że Brian wziął na siebie odpowiedzialność za pokrycie kosztów tej gar-
gantuicznej uczty, wcale nie polepszyło sprawy. Przede wszystkim Jim nie miał
pojęcia, że stali się na tyle bliskimi przyjaciółmi, by jeden z nich podejmował aż
takie zobowiązania w imieniu drugiego. Ze wstydem przyznał, że w odwrotnej sy-
tuacji przyjąłby postawę typową dla dwudziestego wieku: jeśli ktoś, kogo zna się
od paru dni, sam wplątuje się w kłopoty, to również wyplątanie się z nich powinno
być jego sprawą. . .
Niespodziewana myśl rozjaśniła mu nagle umysł niczym pochodnia zapalona
w okopconej piwnicy. Przecież jakaś część pamięci Gorbasha wciąż musi tkwić
w ciele użytkowanym przez Jima. Może udałoby się odtworzyć informacje o skar-
bie Gorbasha? Gdyby wiedział, gdzie ten skarb się znajduje, sam mógłby zapłacić
Dickowi Karczmarzowi i uwolnić swe sumienie od ciążących na nim zobowiązań
wobec rycerza.
Podniesiony na duchu tą myślą Jim poderwał się i ruszył pewnie, mimo ciem-
ności, przez piwnicę ku prowadzącym do kuchni schodom. Nikogo tu nie było
prócz otyłej kobiety w wieku karczmarza, która zgięła się w pokłonie na jego
83
widok.
Hm. . . cześć rzekł Jim.
Dzień dobry, sir Jamesie odpowiedziała kobieta. Jim skierował się do
sali jadalnej. Czuł wstyd na myśl o spotkaniu z karczmarzem lub sir Brianem, ale
izba, do której wszedł, była pusta. Frontowe drzwi stały otworem naturalna me-
toda wentylacji w warunkach, gdy okna nawet przy otwartych okiennicach były
zaledwie wąskimi szczelinami nadającymi się raczej do obrony niż do wpuszcza-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]