[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Biorąc pod uwagę, że znajdowali się teraz pod kontrolą wroga, zrozumiała, że Zayl musiał dostać
się w ręce Jitana i Karybdusa. Salene wyczuwała złowrogą energię bijącą od ruin. Gdyby Zayl był
wolny, na pewno zlikwidowałby już jej zródło.
Jest w środku, prawda? wyszeptała do wendigo. Schwytali go, prawda?
Nie zrozumiała pomruku, którym odpowiedział olbrzym. Coś w jego głosie utwierdziło ją jednak w
przypuszczeniach.
Uwięzienie Rathmity przez lorda Jitana i Karybdusa nie zwiastowało niczego dobrego. Kobieta
wiedziała, że musi go uwolnić, nawet jeśli nie zdołają zdziałać nic więcej. Choć coś mówiło jej, że
jeżeli już dokona tego czynu, to nekromanta z pewnością znajdzie sposób, żeby powstrzymać
szaleńców.
Salene nie widziała innego sposobu na dostanie się do ruin jak wtargnięcie głównym wejściem.
Wendigo pokazało jej co prawda ukryty tunel z tyłu, lecz ten był strzeżony przez ludzi pająki i
wydawało się, że większą szansę powodzenia miała wchodząc głównym wejściem. Chciała
przyjrzeć mu się dokładniej, lecz z jakiegoś powodu olbrzymi towarzysz nie chciał dopuścić jej
bliżej. Zachowywał się tak, jakby wyczuwał coś, o czym ona nie miała pojęcia.
Przypominając sobie wszystko, czego dokonała z pomocą medalionu i bez niego, Salene rozważała
różne możliwości. Jej cel był jasny. Sposób, w jaki miała go osiągnąć, był już mniej oczywisty.
Gdyby tylko udało nam się ich odciągnąć. Lecz tym razem wypatrzyła o wiele
więcej strażników, niż było tu poprzednio. Ponadto Salene dostrzegła pełzające po wzgórzu pająki.
Było ich niewiarygodnie dużo.
Ten widok przypomniał jej o Marchii. Spojrzała na wendigo, zastanawiając się, w jaki sposób udało
im się ominąć ogromną, pajęczą gromadę. Ponownie przyszła jej do głowy wizja zakapturzonej,
uskrzydlonej postaci, ale jej towarzysz nie przypominał jej ani na jotę.
Nie było czasu, aby się nad tym zastanawiać. Pajęczy Księżyc wisiał wysoko nad ich głowami.
Lady Nesardo czuła, że wkrótce zniknie, a wtedy wszystko zostanie stracone.
Wydaje mi się, że wiem, jak mogłabym kilku z nich odciągnąć wyszeptała
przyglądając się koszmarnej straży. Ale...
Dopiero wtedy zauważyła, że mówiła w pustkę. Jak udało się olbrzymowi porzucić ją tak
niepostrzeżenie? Rozejrzała się dookoła w obawie, że coś złego spotkało wendigo...
Sekundę pózniej rozległ się potężny ryk i odgłos zgniatania. Po nich usłyszała stłumiony syk i
zrozumiała, że właśnie zginął jeden z ohydnych strażników.
Większa część pozostałych sług Aldrica ruszyła hordą tam, skąd dobiegały odgłosy walki. Za nimi
podążyli żołnierze i pająki. Kilka pozostało na straży, lecz w Salene wstąpiła nadzieja. Gdyby tylko
udało j ej się powtórzyć to, co zrobiła w sali tronowej...
Proszę modliła się, nie wiedząc do kogo. Niech się uda...
Skupiła się na znajdującym się w pobliżu wejścia miejscu, gdzie
akurat nie stała straż.
I nagle właśnie tam się znalazła.
Jeden z pozostałych na czatach potworów zaczął odwracać się w jej stronę. Salene skoncentrowała
się tym razem na wywołanym w pamięci obrazie wnętrza ruin. Myślała o punkcie w pobliżu
wewnętrznych drzwi. Miała nadzieję, że teleportując się w tak ustronne miejsce, nie zostanie
natychmiast dostrzeżona.
Znikła, tuż zanim na miejsce, w którym stała, padł wzrok strażnika.
Mgnienie oka pózniej znalazła się w samym środku koszmaru.
Zayl miał właśnie zostać pożarty.
* * *
Jego siła woli była na wyczerpaniu. Wiedział, że za parę sekund ostatnie zapory pękną i Astrogha
dostanie wszystko, czego chce. Potem wystarczy mu już tylko kilka minut, by w pełni objawić się
w świecie śmiertelnych.
Gdyby tylko miał swój sztylet, sprawy miałyby się inaczej. Będąc tak blisko pająka, wykorzystałby
moc zawartą w ostrzu, aby skuteczniej przeciwstawić się demonowi.
Lecz nie miał sztyletu.
Miał go Karybdus.
* * *
Karybdus usłyszał wycie. Skupił się na poszukiwaniu jego zródła. Tuż na granicy obszaru, który
mógł spenetrować swymi zmysłami, wyczuł wendigo. Zastanowiło go to, że bestia znajdowała się
właśnie tam, gdzie ledwie mógł ją wyczuć. Rathmita nie wierzył w przypadki. Coś było nie w
porządku.
Chwilę potem poczuł obecność kogoś jeszcze.
Kogoś znajomego.
Kobieta. Lady Salene Nesardo.
Pomimo zaskoczenia zachował kamienny wyraz twarzy i odwrócił się szybko patrząc tam, gdzie
powinna stać. Nie zobaczył jednak nikogo.
Karybdus zmarszczył brwi i zrozumiał, co się dzieje.
Zrozumiał jednak zbyt pózno. Strumień ognia trafił zakutego w zbroję nekromantę w pierś,
odrzucając go z hukiem na ścianę za plecami.
* * *
Salene, drżąc, wpatrywała się w odzianego w czerń maga, modląc się, by nie wstał od razu.
Karybdus jednak leżał nieruchomo na ziemi. Arystokratka odwróciła się ku rozgrywającemu się w
sali przerażającemu spektaklowi. Nieopodal dostrzegła zbezczeszczone ciało Sardaka. Na widok
okrucieństw, jakich się na nim dopuszczono, zrobiło jej się niedobrze. Natychmiast zdała sobie
sprawę, że pomimo iż była zatruta jadem, użyli jego krwi, tak jak chcieli użyć jej własnej.
Jeszcze bardziej przeraziło ją to, co działo się z Zaylem. Nekromanta żył, był jednak niemal
całkiem owinięty w wielki kokon, z którego wystawała jedynie głowa i część pozbawionej mięśni i
skóry ręki.
Na samym czubku kokonu siedział pająk, tak ohydny, że wydało się niemożliwe, żeby pochodził z
tego świata. Z paszczy potwora wypływała lepka, oplatająca nekromantę sieć. Odnóża pająka
mocno ściskały głowę Zayla.
Oczy pająka rozbłysły i Salene pojęła, że odkrył jej obecność. Tym ' niemniej nie zareagował, a
jedynie dalej owijał swą ofiarę pajęczyną. Demon zachowywał się tak, jakby nie musiał się jej
obawiać.
Arystokratka szybko zrozumiała, dlaczego. Drgnienie ponad nią ostrzegło kobietę przed atakiem.
Wyciągnęła dłoń ku górze i w ostatniej chwili trafiła płomieniem jednego ze zmutowanych sług
Aldrica. Jego płonące, poskręcane truchło upadło tuż obok. Salene zastanawiała się, gdzie może być
zdradziecki arystokrata. Odpowiedz otrzymała sekundę pózniej, gdy spojrzała poza Zayla.
Wystarczyło jej jedno spojrzenie na to, co zostało z Jitana, by zrozumieć, że nie ma czasu do
stracenia.
Co gorsza, zewsząd pojawiały się kolejne bestie Aldrica Jitana. Wiedziała już doskonale, czemu
siedząca Zaylowi na głowie istota nie przejęła się jej wtargnięciem. Demon wezwał mutanty na
pomoc. Póki co ludzie pająki, wiedząc, jak rozprawiła się z Karybdusem, zachodzili ją ostrożnie.
Czekali do chwili, gdy zbierze się ich odpowiednia liczba. Tymczasem zyskiwali czas dla swego
podstępnego pana.
Salene spojrzała na Zayla. Jej najbardziej udane czary polegały na teleportowaniu się lub strzelaniu
płomieniami. %7ładen z nich nie mógł teraz pomóc nekromancie. Nie wiedziała, jak ma zabić pająka,
nie uśmiercając przy tym Zayla, lecz nie mogła dłużej tak po prostu stać.
Panienko! rozległ się nagle znajomy głos. Poczuła ulgę. Moja pani! krzyknął znów Humbart.
Tutaj! Tu z boku!
Dwa potwory rzuciły się na nią z sykiem. Lady Nesardo nie użyła płomienia, tylko odruchowo
usunęła im się z drogi. Stanęła tuż koło sakiewki z Humbartem. Potwory wpadły na siebie, tworząc
splątany kłąb. Pozostałe monstra zawahały się, nie wiedząc, jak zachować się w obliczu nowego
przeciwnika. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •