[ Pobierz całość w formacie PDF ]
— Co? Jeśli masz na myśli Belle, to na szczęście nie ma. Przynajmniej nie
bezpośrednio.
— Nie pójdzie z tobą spać?
Zdaje mi się, że otrząsnąłem się jak pies.
— Na litość boską, tylko nie to! Chyba bym wolał pójść do piekła!
To trochę uspokoiło Ricky.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo złościłam się na ciebie z jej powodu. Strasznie
mnie to gniewało.
— Bardzo mi przykro, Ricky. Naprawdę mi przykro. Miałaś rację, a ja się
myliłem. Z tą sprawą jednak Belle nie ma nic wspólnego. Skończyłem z nią raz
na zawsze i daję ci na to słowo honoru. A teraz zajmijmy się czymś innym. . .
— Pokazałem Ricky upoważnienie na cały mój majątek w firmie Hired Girl: —
Wiesz, co to jest?
— Nie.
Wytłumaczyłem jej króciutko.
— Daję ci ten dokument, Ricky. Ponieważ nie będzie mnie długo, chcę, żebyś
została jego właścicielką.
Wyjąłem z koperty akt przepisania własności akcji na rzecz Belle i podarłem
na strzępy. Musiałem teraz wymyślić sposób przekazania moich aktywów w Ame-
rican Bank na fundusz powierniczy dla. . .
— Ricky, jak brzmi twoje pełne nazwisko?
— Frederica Virginia Gentry. Przecież wiesz.
— Naprawdę Gentry? Myślałem, że Miles cię nie adoptował!
151
— Aha! Odkąd pamiętam, zawsze byłam Ricky Gentry. Ale moje prawdziwe
nazwisko jest takie samo jak babci. . . jak mojego prawdziwego taty — Heinicke.
Nikt mnie tak jednak nie nazywa.
— Od dzisiaj zaczną.
Napisałem na czystym formularzu „Frederica Virginia Heinicke” i dodałem:
„Na podane wyżej nazwisko, w dniu osiągnięcia pełnoletności właściciela, mają
zostać przelane następujące akcje”.
Mrówki przebiegły mi po plecach, kiedy uświadomiłem sobie, że być może
i ten akt, podobnie jak poprzedni, nie ma mocy prawnej. Zacząłem podpisywać
kopie, kiedy zorientowałem się, że nasz stróż wychyla się z kancelarii. Spojrzałem
na zegarek, rzeczywiście upłynęła już godzina i czas widzenia dobiegł końca.
Chciałem załatwić sprawę do końca.
— Proszę pani?!
— Tak?
— Czy przypadkiem nie ma gdzieś w pobliżu notariusza? A może znajdę go
w miasteczku?
— Ja jestem notariuszką. Czego pan sobie życzy?
— Doskonale się składa. Ma pani przy sobie pieczątkę?
— Nie ruszam się bez niej z domu.
Parafowałem dokument w jej obecności, a ona go potwierdziła swoim podpi-
sem i przybiciem pieczątki pod bardzo długą formułą, kończącą się następującymi
słowami: „. . . którego znam osobiście jako niżej podpisanego Daniela B. Davisa”.
Kamień spadł mi z serca. Niech Belle spróbuje wyłuskać ten orzeszek!
Doświadczona skautka patrzyła na mnie ciekawie, ale nic nie mówiła. Z po-
ważną miną wyjaśniłem: — Tragedii nie można było zapobiec, ale to pomoże
Ricky skończyć studia.
Nie przyjęła zapłaty i wróciła do kancelarii. Obróciłem się do Ricky: — Te
dokumenty oddaj babci. Niech odniesie je do filii American Bank w Brawley,
a oni już wszystko później załatwią.
Nie dotknęła pakietu nawet palcem.
— W tym jest dużo pieniędzy, prawda?
— Sporo. A będzie jeszcze więcej.
— Ja ich nie chcę.
— Ale, Ricky, ja proszę, żebyś je przyjęła.
— Nie chcę. Nie wezmę ich.
W oczach jej zalśniły łzy, a glos zaczął wyraźnie drżeć.
— Odchodzisz na zawsze, a. . . na mnie ci już w ogóle nie zależy. — Pocią-
gnęła nosem. — Tak jak wtedy, gdy zaręczyłeś się z tą kobietą. A mógłbyś wziąć
Pita i zamieszkać razem z babcią i ze mną! Nie chcę tych twoich pieniędzy!
— Ricky, posłuchaj mnie. Jest już za późno. Gdybym nawet chciał, nie mógł-
bym ich wziąć z powrotem. Są już twoje.
152
— Wszystko mi jedno. Ja ich nie dotknę. — Podniosła rękę i pogładziła Pita.
— Pit nigdy by nie odszedł i nie zostawił mnie. . . gdybyś go do tego nie zmusił.
Teraz nie będę miała nawet Pita.
— Ricky? — odezwałem się niepewnie. — Rikki-tikki-tavi? Chcesz znów
zobaczyć Pita. . . i mnie?
Prawie nie usłyszałem odpowiedzi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]