[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Odwiedzimy przybytek horroru, pełen niebezpiecznych tygrysów...
Amanda nie chwytała aluzji.
- ...dzikich panter i Indian, wstępujących na ścieżkę wojenną.
- Ach! - ucieszyła się. - Pójdziemy do butiku Marlee!
Marlee nazwała swoje królestwo Malowana Pani". Był to niewielki
butik, z jednym tylko pomieszczeniem, pełniącym zarazem funkcję wystawy,
magazynu i studia. Na stole ukrytym za parawanem malowała właśnie brzuch
młodej dziewczyny z czubem zielonych włosów.
- Halo! - przywitała ich Marlee. - Za minutkę będę wolna. Jak nie
przestaniesz chichotać, to wszystko się rozmaże - zwróciła się do zielonowłosej.
- Ale to łaskocze...
- Postaraj się, Tracy.
W chwilę potem Tracy zeskoczyła ze stołu, z dumą prezentując brzuch, na
którym Marlee namalowała młodego chłopaka z identyczną zieloną fryzurą jak
indiański czub dziewczyny. Gdy Tracy ruszała brzuchem, wyglądało to tak,
jakby chłopak się śmiał.
- 109 -
RS
- Cool! - pisnęła dziewczyna, cmoknęła Marlee w policzek, położyła
pieniądze na stole i wyszła.
- Jakiż cud was tu sprowadził? - zapytała Marlee. Miała na sobie hinduską
suknię w czerwone słonie.
Amanda rozejrzała się wokoło. Matka musiała kupić swoją hipisowską
bluzkę w butiku Marlee, bo wszędzie na ścianach wisiały podobne suknie,
chusty i spódnice. To jej przypomniało problem jej własnej garderoby.
- Różne cuda - powiedziała Amanda - ale przede wszystkim chciałam
przeprosić i podziękować za poratowanie mnie w potrzebie. Nawet jeśli nic o
tym nie wiedziałaś, to i tak bardzo miło, że miałam co na siebie włożyć.
- Nie ma o czym mówić - machnęła ręką Marlee.
- Bo też wcale nie dlatego przyszliśmy - powiedział Zach, obejmując
Amandę i przytulając policzek do jej policzka.
- Tak się cieszę, że wszystko między wami jest w porządku. Bardzo się
zmartwiłam, gdy Paulina powiedziała mi, że najprawdopodobniej przestaliście
chodzić ze sobą.
- Ależ my wcale ze sobą nie chodzimy - powiedziała z przyzwyczajenia
Amanda, czekając, by Zach jak zwykle zaprotestował.
- To prawda - powiedział Zach, a Amanda pomyślała, że jest idiotką,
może nawet najgłupszą z głupich idiotek na świecie. - Spotkaliśmy się z Paulem
i Pauliną na obiedzie, a potem postanowiliśmy poszaleć trochę na plaży.
Przyszliśmy, żebyś pomalowała Amandę. Nie uwierzysz, ale ona się domaga,
powiedziałbym, nachalnie, żebyś ją wreszcie pomalowała tak jak resztę rodziny.
- To niepr... - chciała powiedzieć Amanda, ale Zach machnął ręką.
- Nie słuchaj jej. Przeżyła dzisiaj szok na widok zalotów miłosnych
naszych dwóch turkawek i teraz nie odpowiada za siebie.
- A więc też już wiecie? - zapytała Marlee. - Papcio poinformował
wczoraj Claya i mnie, ale wydawało mi się, że oboje trochę się obawiali reakcji
Amandy. I co ty na to?
- 110 -
RS
Amanda zesztywniała,
- Wydaje mi się to nieco pochopne...
- Jasne - zgodziła się Marlee. - W naszej rodzinie wszyscy podejmują
pospieszne decyzje. Na plus i na minus. Chodzisz z moim bratem, więc chyba
nie jest to aż takim zaskoczeniem.
- Ależ my nie...
Marlee tylko machnęła ręką.
- To co ci namalować? I gdzie?
- Nie gniewaj się, ale ja wcale nie chcę, żebyś mnie pomalowała.
- A dlaczego? - zapytała Marlee pogodnie.
Bo jestem tradycyjna, konserwatywna, nie lubię się rzucać w oczy i
jestem zawsze nieskazitelna, powinna była odpowiedzieć Amanda. Zawahała się
jednak. Lista jej najwyższych cnót w sklepie Marlee i w towarzystwie Zacha
brzmiała przerazliwie nudno i nie wydawała się godna podziwu. Skoro mogła
ścigać się jak wariatka na cartdromie, skakać po plaży w pogoni za frisbee,
przewracać się na rolkach, jeść palcami frytki i paradować w ażurowym pareo,
to mogła się też dać pomalować.
- Ale nie ma mowy o malowaniu brzucha - powiedziała do Zacha.
- Namaluj niezapominajki - powiedział Zach do siostry i choć zabrzmiało
to jakby od niechcenia, Amanda oblała się rumieńcem.
Było już po zachodzie słońca, gdy wyszli ze sklepiku Marlee. Zrobiło się
chłodniej, więc wrócili do domu Zacha i Amanda przebrała się w swoje ubrania
i pożyczoną od Marlee wiatrówkę. Podwinęła nogawki i wrzuciła pantofle do
torby. Na bosaka przeszli na skos przez piasek i ruszyli wzdłuż brzegu, brodząc
po kolana w wodzie. Mijał kolejny dzień i napełniał ich oboje milczącą
melancholią.
Dlaczego tak musi być? - myślała Amanda. Jest mi z nim tak cudownie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]