[ Pobierz całość w formacie PDF ]
go teraz?
Odpowiedzi są w przeszłości.
To właśnie powiedziała Clarissa.
Devon zaczyna iść w dół po ciemnych schodach. Ciągną się daleko, tak daleko, że Devon
nie widzi, gdzie się kończą. Nie czuje lęku. Raczej rosnące podniecenie, bo jest pewien, że
wspaniałe osiągnięcie magicznej sztuki Horatia Muira ochroni go i zaprowadzi tam, gdzie musi
dotrzeć. A kiedy już dowie się tego, co chce wiedzieć, schody sprowadzą go tutaj, uzbrojonego w
informacje, które pomogą Marcusowi, jak również zniweczą próby wyrwania się Szaleńca z
Otchłani.
Jednak po około piętnastu minutach, gdy schody wciąż opadają w ciemność i nie widać ich
końca, Devon zaczyna mieć wątpliwości.
- Albo cofnę się w czasie tak daleko, że napotkam dinozaury - szepcze głośno - albo to jakiś
podstęp.
Wyczułby jednak, gdyby to był podstęp. Prawda? Intuicja ostrzegłaby go. A może nie?
Nagle czuje żar. To zły znak. %7łar zapowiada bliskość demonów - albo innego czarodzieja.
Devon zastanawia się, czy nie powinien zawrócić i ruszyć schodami w górę.
Teraz jednak w końcu widzi w dole światło. Schody stają się lepiej widoczne. Zamiast
gołego drewna są wyłożone dywanem. Ten wygląda znajomo.
To schody wiodące do hallu Kruczego Dworu. Schody, z których korzysta codziennie...
Muzyka. Słyszy muzykę.
These boots are made for walking...
Devon pokonuje ostatni stopień. Istotnie, jest w hallu Kruczego Dworu. Tylko że ten
wygląda nieco inaczej. Zasłony mają inny kolor. Pod przeciwległą ścianą stoją krzesła, których tu
nigdy przedtem nie było. A telefon na stoliku na środku ma obrotową tarczę.
Z salonu płynie muzyka. Devon zerka tam i widzi, że pokój wygląda prawie tak jak zawsze.
Między książkami na półkach poupychano czaszki i kryształowe kule Horatia Muira, a zbroja stoi
w tym samym miejscu co zawsze. Jednak meble są inne. Sofa jest niska, w kwiatki. Nigdzie nie
widać fotela pani Crandall. A na środku pokoju ciemnowłosa dziewczyna słucha gramofonu, tańczy
i śpiewa do wtóru.
- One of these days these boots are gonna walk all over you!
Ma na sobie jaskraworóżową minispódniczkę i buty z różowej skóry, sięgające jej do kolan.
Zpiewa i pstryka palcami w rytm muzyki, nie zdając sobie sprawy z tego, że Devon stoi w drzwiach
i obserwuje ją. Wygląda na starszą o kilka lat od Devona, ale nie jest wyższa, a włosy ma uczesane
w stylu lat sześćdziesiątych, podwinięte na końcach.
Nagle dostrzega Devona.
- No, najwyższy czas - mówi.
- Spodziewałaś się mnie?
Za jej plecami automatyczny gramofon opuszcza następny winylowy singiel, igła opada i
zaczyna się nowa piosenka. Take the last train to Clarksville, and I ll meet you at the station...
- Oczywiście, że się spodziewałam - mówi z urazą dziewczyna. - Czekałam cały ranek.
Mamy mnóstwo roboty, jeśli chcemy przygotować dom, zanim się tu zjawią.
Devon patrzy na pokój. Portret Horatia Muira wisi nad kominkiem tak jak zawsze, ale na
ścianie naprzeciwko niego czegoś brakuje.
- Gdzie jest portret Emily Muir? - pyta Devon.
Dziewczyna krzywi się.
- Jak może wisieć tu jej portret, jeśli nikt jej dotąd nie poznał?
Devon odwraca się i patrzy na nią. Nagle pojmuje, gdzie - a raczej kiedy - jest. Obrotowa
tarcza telefonu, gramofon, fryzura tej dziewczyny. To 1969 rok, w którym Emily Muir pojawiła się
w Kruczym Dworze!
- To ona teraz przyjeżdża, prawda? - pyta Devon. - Emily Muir. To na jej powitanie mamy
przygotować dom?
Dziewczyna kiwa głową.
- Ona i jej mąż, tak. Syn marnotrawny wraca ze swoją narzeczoną po wielu latach pobytu w
Europie.
- Jackson Muir - krztusi się Devon.
- Jak się nazywasz? Montaigne obiecał wyjątkowego chłopca, należycie przeszkolonego,
więc mam nadzieję, że nie będę musiała cię uczyć.
Intuicja podpowiada Devonowi, żeby rozegrać to najlepiej, jak się da.
- Mam na imię Teddy - mówi, gdy przed oczami staje mu ojciec, Ted March.
- W porządku, Teddy Bear, więc mamy wiele do zrobienia...
- Można tak powiedzieć - słychać znajomy, arogancki głos.
Devon odwraca się. Tuż za nim stoi pani Crandall, która jak zwykle przyszła cicho jak kot.
Nie, niemożliwe. Nie w 1969 roku.
- Właśnie bierzemy się do roboty, pani Muir - zapewnia dziewczyna.
Devon uważnie przygląda się nowo przybyłej. To nie pani Crandall, lecz Greta Muir - która
ponad trzydzieści lat pózniej, jako stara i krucha kobieta, ocali go przed zbuntowaną czarownicą,
Isobel Apostatą, i przypłaci to życiem. Teraz jednak jest młoda i w pełni sił - a także blizniaczo
podobna do swojej córki, Amandy Muir Crandall.
- Wyłącz ten gramofon, Mirando - rzuca. - Jak ma na imię ten chłopiec?
Zadaje to pytanie tak, jakby Devon tam nie stał, jakby nie istniał. Teraz chłopiec rozumie,
skąd się wzięła ta wyniosłość pani Crandall.
- Ma na imię Teddy - odpowiada Miranda, zdejmując igłę z płyty i przerywając w połowie
przebój The Monkees. - Montaigne zapewnia, że jest należycie przeszkolony.
- Będą tu koło szóstej - oznajmia Greta Muir.
Nic więcej nie musi mówić. To rozkaz: do tej pory wszystko musi być przygotowane. - Co
mamy robić? - pyta Devon po wyjściu wielkiej damy.
- Jak to, co mamy robić? - Miranda patrzy na niego nieufnie. - Kiedy czarodziej Skrzydła
Nocy wraca na łono rodziny, odbywa się ceremonia. Jeśli masz być Opiekunem, powinieneś znać
podstawy.
Ona myśli, że jestem początkującym Opiekunem. Pewnie sama nim jest. Montaigne - czyli
ojciec Rolfe'a - musiał wezwać młodego asystenta do pomocy w przygotowaniu ceremonii z okazji
powrotu Jacksona do Kruczego Dworu. A Miranda wzięła mnie za niego!
- Chodz - mówi dziewczyna. - Zaprowadzę cię do Montaigne'a, niech on zdecyduje, co
będziesz robił.
Daje mu znak, żeby szedł za nią. Przechodzą przez frontowe drzwi i dziedziniec. To ta sama
pora roku, jaka była wtedy, gdy Devon opuścił swoją terazniejszość. W powietrzu wyczuwa się
wiosnę, mocno zieleni się trawa, a na drzewach z pączków zaczynają rozwijać się liście. Z
odległego klifu nadlatuje słony zapach morza. Niemal wszystko wygląda tak samo: lasy i ścieżki
niewiele się zmienią przez te trzydzieści lat.
Gdy idą, Devon przygląda się tej dziewczynie, Mirandzie. Czuje do niej dziwną sympatię. A
jej imię...
Nagle coś przychodzi mu do głowy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]