[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zmierzonych pokładach godności. Został mi przedstawiony na chwilę przed od-
czytaniem aktu oskarżenia i nie zauważyłem, by bulwersował go fakt, że przyszło
mu bronić kryminalistę. Uprawianie zawodu prawnika to dziwne zajęcie, a ci, któ-
rzy go uprawiają, muszą wyrzucić za burtę moralność przeciętnego śmiertelnika.
Tak, bo jeśli budzący ogólną sympatię i szacunek adwokat, który walczy o swego
klienta jak lew klientem może być równie dobrze morderca jak i gwałciciel
uzyska w sądzie jego uniewinnienie, otrzyma od wszystkich szczere i jakże zasłu-
żone gratulacje. Potem wróci do domu i wysmaruje list do kolumny czytelniczej
w The Times i będzie w tym liście grzmiał o przerażającym wzroście przestępczo-
ści. Nie ma co, to profesja dla schizofreników.
To właśnie powiedziałem któregoś dnia Maskellowi, kiedy znaliśmy się już
trochę.
Panie Rearden, dla mnie nie jest pan ani winny, ani niewinny. O tym za-
decyduje dwanaście osób z ławy przysięgłych. Ja tu jestem od tego, żeby zebrać
materiał w konkretnej sprawie i przekazać go obrońcy, który będzie pana repre-
zentował na sali sądowej. On przygotuje linię obrony. Ja tylko ustalam fakty. Za
to biorę pieniądze. Akurat znajdowaliśmy się w sądzie. Zamachał rękami.
Kto mówi, ze zbrodnia nie popłaca? rzucił cynicznie. Zbierając wszystkich
do kupy. Począwszy od woznych sądowych po sędziego Jej Królewskiej Mości, to
co najmniej pięćdziesiąt osób jest bezpośrednio zaangażowanych w pańską spra-
wę. W ten sposób zarabiają na chleb powszedni. Niektórym, jak na przykład mnie
i Wysokiemu Sądowi, udaje się zarobić więcej niż innym. Dzięki ludziom takim
jak pan, panie Rearden, niezle sobie żyjemy.
Jednak wtedy Maskella jeszcze nie znałem. Przywitaliśmy się prędko i od razu
zapowiedział:
O szczegółach porozmawiamy pózniej. Najpierw dowiemy się, jak w ogóle
sprawa wygląda.
Zatem aresztowano mnie i sporządzono akt oskarżenia. Nie będę zagłębiał się
w prawniczy żargon. Cała rzecz sprowadzała się do rabunku z naruszeniem nie-
tykalności fizycznej niejakiego Johna Edwarda Harte a, pracownika Brytyjskiej
27
Poczty i Telegrafu oraz do kradzieży brylantów, własności spółki Lewis & van
Veldenkamp, Ltd, których wartość szacowano na sto siedemdziesiąt trzy tysiące
funtów.
Omal nie wybuchnąłem śmiechem. Aup okazał się większy, niż zakładał Mac-
kintosh, chyba że panowie Lewis i Maneer van Veldenkamp usiłowali narżnąć
swoje towarzystwo ubezpieczeniowe. Zachowałem jednak kamienna twarz i kie-
dy skończyli czytać akt oskarżenia, odwróciłem się do Maskella i zapytałem:
I co teraz?
Za jakąś godzinkę zobaczymy się w Sądzie Magistrackim. To będzie czysta
formalność. Potarł brodę. Tu idzie o duże pieniądze. Czy policja odzyskała
brylanty?
Niech pan o to zapyta policję. Ja nie wiem nic o żadnych brylantach.
Dobre sobie! Musi pan zrozumie, że jeśli brylanty są wciąż. . . że tak po-
wiem, na wolności, będzie mi bardzo trudno wyciągnąć pana za kaucją. Ale spró-
buję.
Formalności w Sądzie Magistrackim były krótkie, bo trwały może ze trzy mi-
nuty. Trwałyby jeszcze krócej, lecz Brunskill stawał na głowie, walcząc przeciwko
zwolnieniu mnie za kaucją.
Ciągłe nie odzyskaliśmy brylantów, Wysoki Sądzie i obawiam się, że ni-
gdy nam się to nie uda, jeśli wypuścimy zatrzymanego. Co więcej, gdybyśmy nie
aresztowali go wczoraj wieczorem, dzisiaj byłby już w Szwajcarii.
Sędzia magistracki zatrzepotał rękami.
Czy sądzi pan, inspektorze spytał że zatrzymany gotów jest zapłacić
kaucję i zbiec?
Tak sądzę odparł stanowczo Brunskill. I jeszcze jedno. Zatrzymane-
go oskarżać się będzie o użycie przemocy. Był on już niejednokrotnie notowany,
a w jego aktach użycie przemocy zajmuje niepoślednie miejsce. Mam obawy, że
zatrzymany może zechcieć zastraszyć świadków.
Sędzia zamachał rękami tak gwałtownie, że omal nie odfrunął.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]