[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Skrzywiłam się.
- Może. Właściwie o tym nie myślałam.
- Jesteśmy z ciebie tacy dumni, Kitty. Wielu ludzi jedynie marzy o tym, co ty osiągnęłaś.
Tak bardzo się cieszyliśmy, patrząc, jak odnosisz sukces.
Nie mogła rozdrapać moich ran skuteczniej, nawet gdyby się postarała. Odniosłam taki
sukces i właśnie spuszczałam go do kibla. Ale ona naprawdę była dumna i szczęśliwa. A
kiedyś się bałam, że będzie zszokowana tym, co robię.
Wzięłam głęboki wdech, żeby opanować głos. Załamanie w tej chwili nie przyniosłoby
nic dobrego.
- Dzięki, mamo. To wiele dla mnie znaczy.
- Kiedy wreszcie przyjedziesz nas odwiedzić?
- Nie wiem... Mamo, cudownie było z tobą pogadać, ule muszę już kończyć.
- Och, ale dopiero co zadzwoniłaś...
- Wiem, przepraszam. Ale mówiłam ci, że mam gości, prawda?
- Więc lepiej do nich wracaj. Miło było cię usłyszeć.
- Pozdrów ode mnie tatę.
- Pozdrowię. Kochamy cię.
- Ja was też.
Długo siedziałam na werandzie z telefonem na kolanach. Szukałam kogoś, na kim
mogłabym się oprzeć. Cormac i Ben zjawili się ze swoimi kłopotami i nie byłam pewna,
czy sobie z tym wszystkim poradzę. Wilki powinny trzymać się w watahach. Powinnam
mieć pomoc w takich chwilach. Ale nie miałam nikogo. Wróciłam do środka, do swojego
mleka i ciastek.
Prysznic w sypialni ucichł. Jakieś dziesięć minut pózniej Cormac przyszedł do salonu z
mokrymi włosami zaczesanymi do tyłu. Ogolił się, zostawiając tylko wąsy, swój znak
firmowy. Zapinał pas z kaburą.
- Pójdę pomóc naszemu szeryfowi Rosco w obserwacji. Sam trochę zapoluję. - W jego
głosie było słychać pogardę. Nosiło go, ale też nie spodziewałam się, że spędzi w łóżku
kolejne dwanaście godzin.
- Uważaj na siebie.
Spojrzał na mnie, zabawnie unosząc brwi.
- Naprawdę? Westchnęłam bezsilnie.
- Nie chciałabym, żeby cię zastrzelił, jeśli cię wezmie za przestępcę.
- A kto mówi, że nim nie jestem? Skrzywiłam się i potarłam czoło.
- Jestem zbyt zmęczona, żeby się z tobą o to kłócić.
- Prześpij się - powiedział. - Zajmij kanapę.
- A gdzie ty będziesz spał?
- Na podłodze, jeśli uznam, że potrzebuję snu. Opiekowałaś się Benem przez cały dzień,
w nocy ja będę miał na niego oko. Zajmij kanapę.
Chata nie była zaprojektowana dla trzech osób, które ze sobą nie sypiały.
- Dobra. - Nie dosypiałam od paru dni i byłam zmęczona. Zanim podeszłam do kanapy,
odwróciłam się jeszcze do Cormaca.
- Jeśli Ben się obudzi, to mi powiedz, okej? Będzie skołowany, muszę z nim
porozmawiać.
- Obudzę cię. Nie martw się.
- Nie mogę przestać się martwić. Przykro mi.
- Idz spać, Norville. - Uniósł rękę, jakby chciał ją wyciągnąć w moją stronę; przez
moment sądziłam, że mnie dotknie. Przygotowałam się na to, moje serce przyspieszyło.
Co on wyprawiał? Ale odwrócił się i wyszedł z chaty, zanim cokolwiek się stało.
Usiadłam powoli na kanapie i otuliłam się kocem. Poduchy były wiekowe, o wiele za
bardzo wygniecione, żeby było na nich wygodnie. Ale to nie była podłoga, więc się
położyłam.
To był błąd, pomyślałam, zasypiając. Cormac i ja w tym samym domu - fatalny błąd.
Obudziłam się, kiedy łowca wkładał polano do piecyka. Nie czułam zimna. Sama pewnie
pozwoliłabym, żeby ogień wygasł. Niebo za oknem było jasne. Znów nastał ranek. Cormac
zaniknął drzwiczki pieca, usiadł na dywaniku i zapatrzył się na płomienie przez małą
kratkę z przodu.
Nie ruszył się i nie zauważył, że nie śpię i mu się przyglądam. Wciąż miał cienie pod
oczami, włosy wyschły mu w nieładzie. Zdjął kurtkę i buty, i pas z kaburą. Miał na sobie
czarny T-shirt i dżinsy. Jego ręce były blade, muskularne.
Nagle spojrzał na mnie i przyłapał mnie na tym, że się na niego gapię.
Opanowałam łaskotanie w żołądku i starałam się nie zareagować, zachować spokój.
- Rosco jeszcze tam jest? - spytałam.
- Tak. Zasnął koło drugiej nad ranem. Pewnie niedługo się obudzi i stąd wyniesie.
- A na werandzie nie ma martwych zwierząt?
- Nie.
Wtuliłam twarz w poduszkę i zachichotałam.
- Gdyby to nie dotyczyło mnie, byłoby cholernie zabawne.
- Coś znalazłem. - Wyciągnął rękę.
Najpierw na to spojrzałam, po czym ostrożnie otworzyłam dłoń, żeby wziąć przedmiot.
Był to krzyżyk z drutu kolczastego, pojedynczy drut zapętlony w odpowiedni kształt, mniej
więcej długości mojego palca. Stal była gładka, drut ostry. Nie stępiały czy zardzewiały, co
oznaczało, że nie leżał na dworze zbyt długo.
- Myślisz, że to od mojego ofiarnego fanklubu?
- Być może. Jeśli tak, pytanie brzmi, czy zostawili to celowo, czy tylko zgubili? Jeśli
celowo, to on coś znaczy. Powinien coś znaczyć.
- Co?
- Nie wiem.
Niemal czułam złą wolę, sączącą się z tego przedmiotu. A może po prostu kolce
wyglądały złowrogo.
- I co ja mam z tym zrobić?
- Doradzałbym znalezienie kogoś, kto ma kuznię, by to stopił na żużel. Na wszelki
wypadek.
Uważał, że ta rzecz jest przeklęta, i przyniósł ją do mojego domu? Jęknęłam
sfrustrowana. Chciałam wyrzucić krzyżyk, ale zamiast tego położyłam go na podłodze.
- Dlaczego krzyż?
- Cała masa systemów magicznych zapożycza symbole z chrześcijaństwa. W tej części
kraju to może być sekta ewangelicka albo jakiś curandero.
- Curandero. Meksykański znachor, tak?
- Oni robią przeróżne rzeczy. Czasami przechodzą na stronę zła.
- Sporo wiesz o tych sprawach.
- Muszę wiedzieć jak najwięcej, to mi pomaga w pracy. Ludzie, którzy mnie zatrudniają,
są przekonani o istnieniu takich rzeczy. Muszą wierzyć w wilkołaki i czary, skoro w ogóle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]