[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A więc ma pan przewagę na tymi, którzy zaprzeczają istnieniu zjawisk
nadprzyrodzonych oświadczył Tolliver.
- Często wydaje mi się, że wprost przeciwnie -przyznał Koenig. - Często
wolałbym być jak inni. Wtedy mógłbym lekceważyć takich ludzi, jak pani. Ale
wierzę, że posiada pani wyjątkowe zdolności. Jednak w tym przypadku
uważam, że nie mówi pani prawdy. Co więcej, jestem przekonany, że pani
kłamie. - W oczach agenta malował się tak głęboki zawód, że niemal
poczułam wyrzuty sumienia.
- Nie zabiliśmy go - zakomunikowałam stanowczo. Zależało mi, aby uznał tę
prawdę. - I nie wiemy, kto, ani dlaczego to zrobił.
- Czy uważacie, że Morgensternowie zamordowali doktora Nunleya? A
wcześniej swoją córkę?
- Nie wiem - odparłam. - I, na Boga, mam nadzieję, że tego nie zrobili. - Nie
zdawałam sobie dotąd sprawy, jak mocno pragnęłam wierzyć, że
Morgensternowie byli niewinni. A jeśli nie zabili Tabity, po co mieliby
pozbawiać życia Clyde'a Nun-leya? Przyjęłam założenie, że sprawcą obu
śmierci jest ta sama osoba. Lub osoby.
Oczywiście, mogło być ono fałszywe.
- Jesteśmy dzisiaj zaproszeni do nich na lunch -wspomniałam, chcąc zmienić
temat. - Pewnie poznamy resztę rodziny.
- Pójdzie pani do kostnicy? Może mogłaby pani powiedzieć coś więcej na
temat śmierci Nunleya -rzucił od niechcenia, zupełnie jakbym była patologiem
albo ekspertem medycyny sądowej.
Fakt, że pracownik organów ścigania bierze moje
zdanie pod uwagę i traktuje mnie serio, pochlebiał
- Przyjrzę się Nunleyowi, jeśli będę mogła zobaczyć Tabitę.
Sprawiał wrażenie szczerze zaskoczonego. - Ale przecież pani już... hmm...
sprawdzała" Tabitę?
Nie miałam ochoty na ponowny kontakt z ciałem Nunleya. Raz już to
przeżyłam. Ale byłam skłonna to powtórzyć, jeśli miałabym szansę zobaczyć
po-nownie dziewczynkę.
- Tamtego dnia byłam zaskoczona i wstrząśnięta, gdy zdałam sobie sprawę,
że to jej szczątki. Może udałoby mi się dowiedzieć czegoś więcej.
- To może trochę potrwać, ale zobaczę co da się zrobić - obiecał Koenig. Nie
uszło mojej uwagi, że znów zerknął na moje nogi. No cóż, w końcu był
mężczyzną. Nie sądziłam, że był szczególnie zainteresowany samą
posiadaczką tych nóg.
- Takie odczyty są dla niej bardzo męczące - napomknął Tolliver, chcąc
zwrócić agentowi uwagę, że moja propozycja jest naprawdę
wspaniałomyślna.
- Interesujące - podsumował Koenig i był to jego jedyny komentarz. - Proszę
mi dać znać, jak wrócą państwo od Morgensternów. Może nasunie się pani
coś ciekawego, związanego z którąś z obecnych tam osób.
- Zaraz, powtarzam: nie jestem jasnowidzem. Kontakt pozazmysłowy
nawiązuję tylko z martwymi, a nie zamierzam odkryć żadnego trupa w ich
domu. Właściwie to nie zamierzam tego robić już do końca tej sprawy i aż do
kolejnego zlecenia.
- Zakładając, że będziecie mieć warunki do jego realizacji - wtrącił Koenig
łagodnie.
Zapadło chwilowe milczenie, gdy ja i brat analizowaliśmy w duchu tę
pogróżkę.
- W razie czego liczę, że gubernator wyświadczy nam przysługę w ramach
rewanżu - oznajmiłam tak spokojnie, jak byłam wściekła.
Mina Koeniga wynagrodziła mi tę grę na nerwach z nawiązką.
Naprawdę go zaskoczyłam i sprawiło mi to olbrzymią przyjemność. Wiem,
że to dziecinne, ale nigdy nie twierdziłam, że jestem straszliwie dorośle
poważna. Z zasady nie ujawniam personaliów moich klientów, ale tym razem
czułam, że muszę twardo postawić sprawę.
- Chce pani powiedzieć, że jest gotowa zadzwonić do gubernatora stanowego
i zmusić go, aby przeciwstawił się mnie, albo memphijskiej policji, zezwalając
wam na wyjazd z miasta?
Nie odpowiedziałam, pozwalając, aby moje słowa nie pozostały bez echa.
- To dość nieoczekiwana pogróżka. - Rysy Koeniga stwardniały, a na jego
twarzy pojawił się chłód. -Oczywiście, jak każda inna z waszej strony. Nie są-
dziłem, że uderzycie w ten ton.
Popatrzyliśmy na siebie z Tolliverem.
- Nie wie pan, do czego jesteśmy zdolni - powie-działam, a mój brat
przytaknął.
Agent obrzucił nas najtwardszym z baterii swoich twardzielowatych spojrzeń.
- Czyj to był samochód? - zapytał Tolliver. Koenig potrzebował chwili, aby
zebrać myśli. - Jaki samochód? Ten na parkingu przycmentar-
nym?
Tolliver skinął głową.
- A niby czemu miałbym wam powiedzieć?
- My wyjawiliśmy panu tyle, a pan nie chce tego jednego? - Możliwe, że
powiedziałam to z leciutką kpiną.
- Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że to było auto Nunleya - rzekł
Tolliver.
- I zgadłby pan - potwierdził Koenig. - O dwudziestej pierwszej parking był
pusty, ale o świcie samochód już tam stał.
Staraliśmy się nie zdradzać zaskoczenia. Na cmentarzu byliśmy wcześniej -
ciało znajdowało się w grobie, ale auta na sto procent nie było.
- Skąd to wiadomo? - zapytałam, dumna, że udało mi się powiedzieć to tak
obojętnym tonem.
- Straż kampusu co wieczór objeżdża teren i zawraca w tym miejscu zawsze
około dwudziestej pierwszej. Wczoraj o tej godzinie parking był pusty. Ale
strażnicy nie wysiadają z auta nawet pod kościołem, a tym bardziej nie
zaglądają do grobów. Co ciekawe, Nunley prawdopodobnie już tam był. Czu
zgonu ustalono na wcześniejszą godzinę. Nie mógł umrzeć po dwudziestej
pierwszej. Stężenie pośmiertne oraz temperatura ciała wskazują, że zginął
najpózniej około dziewiętnastej, a badania treści
żołądka potwierdzają tę hipotezę. Oczywiście, nie mamy jeszcze wyników
laboratoryjnych, a na pewno dowiemy się czegoś więcej po sekcji.
Porozumieliśmy się wzrokiem. Z ogromnym wysiłkiem powstrzymałam się
przed ukryciem twarzy w dłoniach. Teraz dopiero wyszło na jaw, jakie mie-
liśmy niesamowite szczęście. Jeśli straż kampusu przyłapałaby nas tam z
martwym Nunleyem, nikt nie uwierzyłby w naszą niewinność.
- A więc, agencie Koenig, jak pan uważa, dlaczego zabójca odprowadził auto,
a potem przyjechał z powrotem? - spytałam. - Zaraz, niech pomyślę. -
Przytknęłam palce do skroni w parodii gestu koncentracji.
W rzeczywistości miałam pewną teorię. A raczej trzy. Po pierwsze, morderca
mógł chcieć wyczyścić wóz, aby usunąć z niego jakieś ślady. Po drugie, może
potrzebował po coś pojechać, żeby umieścić to na scenie zbrodni. Po trzecie,
mógł nas usłyszeć i ukrył samochód na czas naszego pobytu, żebyśmy go nie
zobaczyli.
Koenig z kamienną twarzą popatrzy! na mnie, a potem na Tollivera - ani
trochę nie rozbawiony.
- Ten człowiek nie żyje. Jeśli nie potraficie zachować powagi, brak wam
ludzkich uczuć.
- O, rzuca kartę to nieludzkie" - powiedziałam do Tollivera.
- Niezbyt oryginalna zagrywka jak dla nas.
- Zdaję sobie sprawę, co robicie - rzekł Koenig. -I muszę przyznać, że niezle
wam idzie. Czy kiedy widzieliście ciało, w grobie leżały kamienie?
- Nie widzieliśmy ciała - stwierdziłam bezbarwnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]