[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wpływ stylu młodocianych żuli - były teraz zaczesane do tylu z przedziałkiem po lewej stronie. Nie były już
proste, jak dawniej - układały się w łagodną, miękką, czarną i połyskliwą falę. Były dość puszyste, jakby
lekko zmierzwione, niczym grzywa Wendela L. Wilkiego, i wyraźnie gęściejsze.
- Ładne włosy - pochwalił Charley.
- Włosy? –zdziwił się doktor Weiler.
- Świetnie wyglądasz z pociągłą twarzą, Charley. Nie masz pojęcia, jak ci ona pasuje.
- To naprawdę ja? - spytał po chwili, wpatrując się chirurgicznie powiększonymi oczami w coś, co po prostu
nie mogło być lustrzanym odbiciem jego twarzy.
- Moim skromnym zdaniem to jedna z najbardziej udanych operacji, jakie zdarzyło mi się przeprowadzić-
pochwalił się doktor Weiler. - Ale nie zamierzam przypisywać sobie całej zasługi. Miałem świetny materiał.
Charley wolno i z niesłychaną godnością wstał z fotela, jakby chirurgiczne zabiegi przemieniły go także
wewnętrznie. Ujął rękę doktora Weilera i potrząsnął nią z uczuciem, tak, jak nie robił tego nigdy dotąd:
obejmując ją obiema dłońmi. Świadomość posiadania zupełnie nowej twarzy rozjaśniła go wewnętrznie;
uświadomiła mu, że oto może podążyć drogą, na którą nigdy nie miał wstępu z powodu, jak się domyślał,
swego poprzedniego wyglądu. Nowa aparycja sprawiła, że poczuł się jak Lincoln, jak narzędzie
przeznaczenia. Z miejsca stał się prawdziwym Charlesem Macym Bartonem, urodzonym przywódcą. Teraz
już nikt nie mógł mu wypomnieć mniej chlubnej przeszłości.
Stając nieco pewniej, Charley uniósł wyżej lustro i spojrzał w nie czule.
- Myślę, że wszystko będzie w po-rzą-decz-ku - oznajmił z zadowoleniem. Odmieniła go siła amerykańskiej
mitologii. Poczuł się tak, jakby zajął należne mu miejsce. W głębi serca czuł, że zasługuje na to, by stanąć
między wielkimi tego świata i ustalać ceny wszystkiego, czego mogą potrzebować dziesiątki milionów
rodaków.
Maerose cieszyła się wraz z nim. Pierwsza i najistotniejsza faza transformacji Charleya- której
niepowodzenie mogło raz na zawsze zniweczyć plany snute przez nią bodaj od dwunastego roku życia -
została pomyślnie zrealizowana. Charley Partanna umarł na swoich własnych oczach.
Teraz był Charlesem Macym Bartonem, rekinem amerykańskiej finansjery. Szlochając z zachwytu nad tak
perfekcyjną realizacją własnych ambicji, rzuciła się w ramiona męża. Oto już wkrótce miała się stać
pierwszą kobietą donem w historii Honorowego Towarzystwa. Wmawiała sobie, że przyczyną jej
bezgranicznego szczęścia jest wyłącznie to, iż nowa facjata Charleya pomoże jej w osiągnięciu władzy, o
której tak marzyła. Próbowała stłumić w sobie inną, bardziej naturalną, czysto kobiecą reakcję. Usiłowała
powtarzać sobie w myśli, że ten raczej przeciętny mężczyzna, którego kiedyś postanowiła wykorzystać do
własnych celów i który gotów był przyjść na każde jej skinienie, został po prostu przepakowany w nową
powłokę, jeszcze bardziej przydatną w nowym środowisku.
Jednakże prawda była taka, że serce jej stanęło w piersi, gdy pielęgniarka zdjęła bandaże i odsłoniła twarz
złożoną z fragmentów jej najlepszych wspomnień: obrazków z dzieciństwa, z okresu dojrzewania i dzikich
fantazji, wzorców wykreowanych przez wyobraźnię i zespolonych w jedność, w nowe oblicze Charleya.
Mae poczuła przyjemny dreszcz, patrząc na spokojną, inteligentną i pełną mądrości twarz mężczyzny, który
znał i rozumiał życie, obdarzonego charakterem grand seigneur, pojmującego zasadę noblesse oblige,
zdolnego pochylić się nad nią i dla jej dobra poświęcić swoje uczucia.
Od wielu lat nie kochała Charleya zbyt mocno; co najmniej od czasu, gdy powrócił z Zachodniego Wybrzeża
z wiadomością, że jego żona nie żyje. Spędzili wtedy razem trzy fantastyczne miesiące i jedenaście dni, aż
wreszcie Charley zakochał się bez pamięci w pierwszej z niezliczonych tabunów kobiet, organizatorce
imprez z Delicatessen Workers Local 159, nazwiskiem Tootsie Lodź. Mae nie umiała o niej zapomnieć, choć
Charleyowi udało się to niemal natychmiast po zakończeniu romansu. Potem spędziła kilka lat, widując go
raz po raz w serii beznadziejnych związków, za każdym razem tracąc resztkę uczucia, którym niegdyś go
darzyła, aż wreszcie nie zostało w niej nic.
Teraz jednak tamten mężczyzna zniknął z jej życia na zawsze, nowy, zupełnie inny człowiek wyłonił się
spod białych bandaży. Spoglądała więc na wspaniale wyrzeźbioną głowę, piękną niczym „Apollo
Sauroktonos" Praksytelesa, głowę godną honorowego miejsca w niszy watykańskiej bazyliki, między
podobnymi dziełami sztuki. Wiedziała, że oto spotkała męża i partnera na resztę życia: Charlesa Macy'ego
Bartona. Była teraz zakochaną kobietą, której udało się dokonać niezwykłej rzeczy: miała wielką szansę stać
się pierwszą capa di tutti capi w historii świata.
Charley spoglądał w lustro, podtrzymywane teraz przez doktora Weilera, z równie wielkim oszołomieniem.
Czuł się tak, jakby wreszcie znalazł doskonałą kryjówkę. Pokonał system. Był tam, gdzie już nikt nie mógł
go odnaleźć; schronił się pod pierwszą opończą poważania, tak szczelną, że nawet Maerose musiała ją
zaaprobować. Sprawy układały się dokładnie tak, jak to przewidziała. Charley był teraz gotów podjąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]