[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Antona. Ale czy tak stało się w istocie? Może był to tylko atak nerwowy wywołany nocnymi
koszmarami? Może kapłan wziął na noc zbyt wiele pigułek nasercowych czy też za dużo
wypił. Nie wierzyłem, patrząc na tego stareńkiego, ledwo trzymającego się na nogach
księdza, że rozmawiam z diabłem.
Ojciec Anton niepewnie postąpił krok w moją stronę. Cofnąłem się znowu.
— Ojcze — odezwałem się. — Ojciec jest chory. Niech się ojciec położy na chwilę, a ja
wezwę lekarza.
— Chory? — zasyczał. — Nie jestem chory. Jestem wolny.
— Nie waż się zbliżać! Jeżeli podejdziesz bliżej, będę musiał uderzyć, a wcale tego nie
chcę.
— Bawisz mnie — zaszeptał ksiądz. — Ale nigdy nic długo mnie nie bawi. Ojciec Anton
nie był zabawny. Na szczęście nie miał wiele sił. Ten, kto w nas wierzy, o wiele łatwiej się
poddaje, niż ten, co w nas nie wierzy.
— Opętałeś ojca Antona? Opętałeś go?
— Można tak powiedzieć.
— To znaczy?
Ojciec Anton jeszcze się przybliżył. — Opętanie to jest raczej czymś fizycznym niż
psychicznym. Władam w tej chwili ojcem Antonem, ponieważ przejąłem jego ciało.
Zrobiło mi się zimno od złego przeczucia.
— Nie rozumiem. Jak to przejąłeś jego ciało? Ubrany na biało ksiądz ruszał się niepewnie.
Jego twarz była szara i tępa. Gdyby nic te ciemne, świdrujące oczy, miałbym wrażenie, że
patrzę na trupa.
— Człowiek, podobnie jak demon, jest tworem mechanicznym — odezwał się głos,
jeszcze mniej przypominający głos ojca Antona. Kojarzył mi się on z tonami dobywającymi
się z czołgu, toteż wiedziałem — mimo że usilnie starałem się wytłumaczyć sobie, iż wcale
tak nie jest — że to właśnie jest ten diabeł, którego staraliśmy się zamknąć w piwnicy, ten
uczeń Adramelecha, który niegdyś przyniósł zarazę i rozpacz do Rouen.
Nie odezwałem się. Oceniłem, że jestem jakieś pięć czy sześć kroków od drzwi. Stary
kapłan nadal stąpał na sztywnych nogach w moim kierunku.
— Z wewnątrz mogę manipulować jego członkami jak marionetką — powiedział diabeł.
— Mogę patrzeć przez jego oczodoły i oddychać przez jego nozdrza. Tu, wewnątrz,
znalazłem bezpieczne schronienie, monsieur. Ciepłe, krwiste i już słodko pachnące
rozkładem. Mógłbym nawet uwieść tę jego zasuszoną gosposię za pomocą jego własnego
obwisłego penisa!
Gapiłem się na kapłana z rosnącym przerażeniem.
— Nie łżesz? — zapytałem, mając nadzieję na inną odpowiedź niż ta, której się
spodziewałem. — Mój Boże, jeżeli łżesz…
— Twój Bóg nic ci nie pomoże. Nie pomógł ojcu Antonowi.
— No to gdzie jest ojciec Anton? — domagałem się odpowiedzi. — Co z nim zrobiłeś?
Sztywna postać przymaszerowała tak blisko, że mogłem dotknąć jej ręką.
— Prawie na nim stoisz — odparł demon szorstkim, gardłowym głosem.
Z początku nie miałem ochoty odwracać wzroku od diabła. Potem szybko musnąłem
spojrzeniem podłogę za sobą i dojrzałem coś, od czego ścisnął mi się żołądek i zaczęło mnie
mdlić. Obok komody spoczywały śluzowate pasma wnętrzności ojca Antona, nakrapiane
skrzepami, ciemnoczerwonymi nerkami i błękitnawą galaretą wątroby. Diabeł wybebeszył
starego człowieka i wpełzł do pustego ciała niby jakiś obrzydliwy pasożyt.
Demon stał bez ruchu. Znowu spojrzałem na niego w przerażeniu, zdjęty mdłościami, i
wydusiłem: — Zabiłeś go.
Diabeł wydał z siebie zadowolony pomruk. — Raczej wlałem w starego idiotę nowe życie.
I tak już był prawie martwy. Serce nie wytrzymałoby, szczególnie po tym, jak przegoniliście
go po śniegu.
Zawahałem się, przygryzając wargę. Jeżeli ten diabeł potrafił rozpłatać ojca Antona, ze
mną mógłby zrobić coś równie potwornego. Szybko skierowałem wzrok na hebanowy
krucyfiks zawieszony na ścianie zastanawiając się, czy wszystko, co kiedykolwiek widziałem
na filmach o wampirach, jest prawdą. Czy rzeczywiście można odpędzać demony i duchy
nieczyste świętym krzyżem?
Wyminąwszy galaretowate szczątki ojca Antona sięgnąłem ponad komodę i zerwałem
krucyfiks ze ściany. Potem skierowałem go prosto w twarz demona i wrzasnąłem z taką
odwagą, na jaką było mnie tylko stać: — Odejdź! W imię Pańskie rozkazuję ci odejść!
Jednym silnym uderzeniem stary kapłan wytrącił mi krzyż z dłoni. Zawarczał i zasyczał, i
przybliżył się do mnie, a oczy miał ciemne i okrutne jak u krokodyla.
Zamachnąłem się i palnąłem go w twarz świecznikiem. Głowa odskoczyła mu na bok.
Podstawa świecznika uszkodziła ciało, ale krew nie popłynęła, ponieważ serce ojca Antona
już nie pracowało. Jego ożywiony trup tylko wzruszył ramionami, wciąż idąc naprzód.
— Bawi mnie twoja agresja — wyszeptał. — Zaraz się przekonamy, czy moja cię rozbawi.
Odsuwałem się wiedząc, że nic zdążę do drzwi na czas. Nie odrywałem oczu od szarej,
posiniaczonej twarzy ojca Antona i zacząłem żałować, że w ogóle dowiedziałem się o
istnieniu tego przeklętego czołgu i że jeszcze na dodatek zachciało mi się go otwierać.
— Taka szkoda, wiesz — powiedział ojciec Anton. — Tak wiele mógłbyś mi pomóc.
Przetrwałem przez stulecia tylko dzięki temu, że chroniłem się przed ludźmi moralnymi i
sumiennymi. Obawiam się, że będę musiał zrobić z tobą to samo co z tamtymi.
Została mi już tylko jedna deska ratunku. Sięgnąłem do kieszeni nocnej koszuli i
wyciągnąłem małą włosianą obrączkę, którą dostałem od Eloise, a która miała świadczyć o
spłaceniu przeze mnie powinności wobec członków hierarchii piekielnej.
Zapadła napięta cisza. Ojciec Anton wzniósł oczy, patrząc na włosy z nieskrywanie
złowrogim wyrazem twarzy. Przez chwilę myślałem, że wyrwie mi je i odrzuci na bok jak
krucyfiks. Ale znowu pojawił się ten rozdwojony język, który przesunął się z boku na bok,
jakby z obawą. Kapłan obserwował mnie przenikliwie i złowrogo. Byłem tak zdenerwowany,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]