[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie wyszeptał. Jezu!
Długo znałeś moją żonę?
Ja? wybełkotał. Nie znałem twojej żony, człowie
ku. Skąd ci to przyszło do głowy?
Odpowiadaj szybko.
Byliśmy przyjaciółmi, to wszystko. Tylko przyjaciółmi.
Był z niej słodki dzieciak. Nigdy jej nic nie zrobiłem.
Oczy, które przed chwiląjeszcze błądziły po pokoju, znów
skoncentrowały się na lufie rewolweru.
Och, nie wystękał. Nie strzelaj.
U podstawy nosa pojawiły się dwie głębokie bruzdy. Za
częły mu szczękać zęby.
Chyba oszalałeś jęknął.
W powietrzu czuć było kwaśny zapach. Wydobywał się
z ust Breta, a właściwie z jego chorego żołądka. W chwili
triumfu wszystko stało się gorzkie. Wstydził się swojego
zwycięstwa, wstydził się faktu, że przyszło mu się mierzyć
z tak marnym przeciwnikiem. Ten szczękający ze strachu
zębami, spocony jak mysz chłopczyk zbrukałjego sypialnię
i zamordował mu żonę, a teraz nie stawiał żadnego oporu, nie
rzucał wyzwania. Ten spocony, rozdygotany słabeusz był
zupełnym przeciwieństwem tego, czego oczekiwał Bret.
Ale ten człowiek zabił i dlatego musiał zginąć. Bret wes
tchnął ciężko. Miles dostrzegł w jego spojrzeniu jakąś zmianę
i padł na kolana.
O Boże! Panie Taylor! Proszę nie strzelać! Obiecałem
jej, że nie będę jej więcej niepokoił. To już skończone! Nigdy
więcej mnie pan nie zobaczy!
Bret cofnÄ…Å‚ siÄ™ o krok.
Komu obiecałeś, że znikniesz? Pannie West?
Tak. Obiecałem!
223
Razem to wszystko zaplanowaliście?
Tak. Ale powiedziałem już panu, to koniec. Niech pan
sobie więcej nie zawraca mną głowy, panie Taylor. Oddam jej
pieniÄ…dze, wszystko, co do grosza. ZrobiÄ™ wszystko, co pan
każe...
W pewnym momencie Bret nie wytrzymał i jego palec
zaczął zaciskać się na spuście. W końcu po to tu przyszedł.
Miles nie zasługiwał na nic innego. Ajednak nie mógł tego
zrobić. Nigdy wcześniej nie zabił żadnego zwierzęcia, a za
bicie człowieka było dużo trudniejsze, bo w człowieku są
większe pokłady strachu. Lata spędzone na Pacyfiku spra
wiły, że narosły w nim olbrzymie pokłady współczucia.
Zbratał się ze strachem. Kiedy emocje opadły, zdał sobie
sprawę, że nie ma prawa stawiać nikogo w obliczu strachu
przed śmiercią.
Wstań! rozkazał.
Miles patrzył, jak opuszcza ramię, jak broń wycelowana
jeszcze przed chwilą w jego głowę, mierzy teraz w podłogę.
Wciąż klęczał, ale poczuł się pewniej.
Wstań! Zabieram cię na policję.
Nie możesz tego zrobić! wrzasnął Miles. Mają
moje odciski palców. Pójdę do komory gazowej.
Dostaniesz to, na co zasłużyłeś. Powiedziałem, wstań!
Jak mnie oddasz w ręce policji, wszystko im wyśpie
wam. Wszystko, rozumiesz? Jesteś stuknięty, ale chyba nie do
tego stopnia.
Koniec z Paulą, pomyślał, koniec z naszymi planami na
przyszłość. Koniec z Paulą, i koniec ze mną. Nie potrafił
zabić Milesa, lecz nie mógł go też puścić wolno.
Wstań!
Miles skoczył na niego, chwycił go za łokcie, a barkiem
podciął mu nogi w kolanach. Bret z hukiem upadł na plecy;
od uderzenia stracił oddech, ale odruchowo zacisnął mocniej
224
dłoń na kolbie rewolweru. Broń wypaliła, wypadła mu z ręki
i poleciała gdzieś za jego głową.
Miles tłukł wściekle Breta, drapał jego twarz, zaciskał ręce
na szyi. Bret gwałtownym ruchem bioder zrzucił siedzącego
na nim okrakiem Milesa i przewrócił się na brzuch. Teraz ręce
zacisnęły się na szyi Breta od tyłu. Taylor opuścił głowę,
podparł się na kolanach i wyprostowanych ramionach i wstał.
Miles wciąż znajdował się za nim i ramieniem oplatał jego
szyję, a prawą ręką zadawał kolejne ciosy w nerki.
Bret upadł na kolana, pociągając za sobą Milesa. Odszukał
jego głowę i złapał mocno. Miles przekoziołkował przez
ramię Breta i ciężko runął na podłogę. Był szybki. Nim Taylor
zdążył na niego skoczyć, przetoczył się pod ścianę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]