[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bardziej odpowiadała jego stylowi życia i charakterowi pracy, w miejskiej kamienicy
przechowywał tylko swoje różnorodne kolekcje. Jedynie kilkoro służących
przebywało tu w ciągu roku, a gdy ustalili, że Esmeralda potrzebuje własnego
mieszkania, ten dom okazał się idealny. Stephen wyznaczył swojego kamerdynera,
by dopilnował przeprowadzki, obawiając się, że nowa służba i niedoświadczona
gospodyni sobie nie poradzą.
- Panna Daly jest w pani pokoju, a pan Chalmers w bibliotece. Godzinę temu
dostarczono paczki od madame Giselle - typowym dla siebie, wyniosłym tonem
odezwał się Grimmond.
Calliope zawsze miała ochotę podrażnić się z poważnym kamerdynerem. Był to w
gruncie rzeczy bardzo miły i serdeczny człowiek, który jednak w obecności innych
służących stawał się bardzo oficjalny.
- Dziękuję, Grimmondzie.
Calliope zeszła na dół, by najpierw zobaczyć się z Deirdre. Madame Giselle była
wdzięczna nie tylko za stroje. Po wyczerpującym dniu u modystki całą noc przespała
na nowym miejscu jak zabita.
W jej pokoju wszędzie leżały rozrzucone ubrania.
- Skąd to wszystko się tu wzięło?
- Przyniosła je któraś z dziewcząt madame Giselle. Dziesięć sukien. Dobrze, że
nosimy ten sam rozmiar, bo zamierzam sobie kilka z nich pożyczyć.
- To jakaś pomyłka. Zamówiłam tylko trzy suknie.
- Dziewczyna powiedziała, że są już opłacone, a pozostałe będą gotowe w przyszłym
tygodniu. Nie przyjęła nawet pieniędzy za dostawę.
- Ale kto...
Deirdre nie zwracała uwagi na siostrę. Kolejno oglądała wszystkie części
przyniesionej garderoby.
- Zamawiałaś je innego dnia? Są zupełnie różne. Calliope spojrzała na suknie, które
trzymała Deirdre.
Jedna była uszyta dla Esmeraldy, druga dla Calliope.
- A ten strój do jazdy konnej?
- Przepraszam cię na chwilę.
Calliope opuściła siostrę i udała się do biblioteki, swojego ulubionego pokoju w
nowym domu. Stephen siedział przed kominkiem i czytał. W rogu na podłodze stała
paproć. Miała liście o niespotykanych kształtach, co oznaczało, że powstała w
wyniku jednego z eksperymentów Stephena.
Chalmers podniósł wzrok znad książki.
- Słyszałem, że dostarczono część twojej garderoby. Jak ci się podoba?
- Nie wierzę, że to zrobiłeś.
- Suknie ci się nie podobają?
- Są prześliczne, ale nie o to chodzi. Potrzebowałam tylko trzech.
To znaczy ją było stać tylko na trzy.
- Będzie ci potrzeba więcej. Jeśli masz przekonująco grać swoją rolę, musisz nosić
suknie, które ja mogę ci kupić. Dlatego też wprowadziłaś się do tego domu. Liczy się
to, co widzą ludzie.
- Oddam ci te pieniądze. Stephen spoważniał.
- To nie wchodzi w rachubę. Nie mogę ci wyjaśnić moich powodów, ale jeśli nie
przyjmiesz tych strojów, bardzo mnie urazisz.
- Nie rozumiem.
- Wiem, ale proszę, zaufaj mi.
Calliope kiwnęła głową, lecz w duchu postanowiła zebrać wymagane fundusze i
oddać Stephenowi dług.
-I wystartowały!
Bramka powstrzymująca konie uniosła się i rozległy się krzyki rozgorączkowanej
widowni.
- Pędz, Szatanie!
- Biegiem, Cyprysie!
- Pokaż im, Duchu!
Trybuny wypełniali ludzie głośno dopingujący swoich faworytów. Był piękny,
bezchmurny wiosenny dzień, idealny na zawody na świeżym powietrzu.
Calliope świetnie się bawiła. %7łałowała jedynie, że nie mogła im towarzyszyć
Deirdre. Próby do nowego spektaklu, którego premiera miała się odbyć w przyszłym
miesiącu, szły pełną parą i dwudniowa wyprawa do Newmarket nie wchodziła w
rachubę.
Jeśli chodzi o Roberta, był obecny na wyścigach, ale w miejscu publicznym starał się
nie afiszować ze swoją znajomością z Esmeraldą.
- Sprawdzmy, jakie konie biorą udział w następnej gonitwie - zaproponował
Stephen.
Calliope wzięła go pod rękę i razem dołączyli do grupy widzów. Konie zawsze
fascynowały Calliope. Nigdy nie nauczyła się jezdzić konno, ale uwielbiała oglądać
wyścigi.
Jej uwagę zwrócił ognisty czarny ogier.
- Podoba mi się piątka.
Stephen uśmiechnął się i zerknął na statystyki, które trzymał w ręku.
- Zwietny wybór. W zupełności się zgadzam.
Odprowadził ją na miejsce i poszedł postawić na konia. Calliope trochę się zdziwiła.
Wcześniej za każdym razem czytał jej na głos informacje dotyczące danego
zwierzęcia, a tym razem tego nie zrobił.
- Esmeraldo, miło mi panią widzieć.
Calliope odwróciła się i uśmiechnęła do Marcusa Stewarta, który dzięki swoim
ciemnym włosom i jasnym oczom wyglądał jak upadły anioł.
- Dzień dobry, lordzie Roth. Nie widziałam pana od przyjęcia u Camptonów w
zeszłym tygodniu. Jak podobają się panu wyścigi?
Marcus bezceremonialnie zajął miejsce Stephena.
- Bardzo. A pani? Wygrywa pani, czy też Chalmers będzie musiał zastawić swoją
miejską rezydencję?
Calliope roześmiała się wesoło.
- Zarobiłam dwadzieścia funtów.
- Wspaniale. A propos, gdzie właściwie jest ten chłopak?
Chłopak" był zaledwie kilka lat młodszy od Marcusa.
- Poszedł postawić zakład.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]