[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siedzącej na trawie dziewczyny w bryczesach, której twarz niemal
274
całkiem zakrywały włosy.
Corey posłała mu uroczy uśmiech, ale widział, że jest lekko
zmieszana,
- Prawdę mówiąc, przez jakiś czas było to jedno z moich ulubio-
nych zdjęć. Nie poznajesz tej dziewczyny?
- Przecież zza tych włosów nic nie widać.
- To Lisa Murphy. Chodziłeś z nią, kiedy przyjechałeś do domu
na wakacje po pierwszym roku studiów, nie pamiętasz?
Spencer z trudem powstrzymał się od śmiechu.
- Rozumiem, że za nią nie przepadałaś?
- Nie. Szczególnie po tym, jak kiedyś odciągnęła mnie na bok i
powiedziała że jestem gorsza od dżumy i mam się trzymać od ciebie
z daleka. Byliśmy wtedy na zawodach konnych zorganizowanych na
cele charytatywne. Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałam wówczas,
że ty też tam będziesz.
Na ostatniej stronie albumu znajdowało się zdjęcie Spence'a z
babcią, zrobione w czasie hawajskiego przyjęcia. Przez chwilę
wpatrywali się w nie w milczeniu.
- To była wspaniała kobieta - powiedziała w końcu cicho Corey.
- Tak jak i ty - odparł, zamykając album. - Już w tamtych cza-
sach byłaś wyjątkowa.
Corey wiedziała, że właśnie nadeszła ta część wieczoru, której
bała się najbardziej, i do której tęskniła. Próbowała żartami odwlec
nieuniknione.
- Jestem pewna, że nie uważałeś mnie za wspaniałą, gdy
wyskakiwałam zza każdego drzewa, by pstryknąć ci fotkę rzuciła
lekkim tonem, podchodząc do balustrady.
Stanął z tyłu i położył jej dłonie na ramionach.
- Zawsze uważałem, że jesteś cudowna, Corey. Czy zdziwiłabyś
się, gdybym ci powiedział, że ja też mam twoje zdjęcie?
- Czy jedno z tych, które ukradkiem wtykałam ci do portfela?
Moment wcześniej zamierzał ją pocałować, teraz jednak parsknął
śmiechem, wtulając twarz w jej włosy.
- Naprawdę robiłaś coś takiego?
- Nie, ale bardzo poważnie rozważałam podobną możliwość.
- Twoje zdjęcie, o którym mówiłem, pochodzi z okładki
Beautiful Living .
- Mam nadzieję, że znalazłeś dość miejsca, by je gdzieś schować.
Ostatecznie ma aż trzy centymetry długości.
Musnął ustami jej skroń.
275
- Chciałbym mieć większą fotografię, na której trzymam cię
w ramionach.
Corey starała się pozostać całkiem obojętna na jego słowa, ale
kiedy chwycił ją w talii i przyciągnął mocno do siebie, poczuła, że
znowu odzywa się w niej straszna tęsknota.
- Szaleję za tobą - wyszeptał jej do ucha.
- Spence - odezwała się proszącym głosem. - Nie rób mi tego.
Było już jednak za pózno - odwrócił ją twarzą do siebie, poczym
zaczął całować namiętnie, zaborczo i w tym momencie Corey nie
miała już siły dłużej się bronić. Poddała się jego pocałunkom i
pieszczotom.
- Zostań kilka dni dłużej - wyszeptał, gdy w końcu oderwał
wargi od jej ust.
Kilka dni... Ostatecznie zasłużyła na to, by przeżyć kilka dni, któ-
re na zawsze zachowa w pamięci. I które potem przyprawiają o ból.
- Muszę... muszę zarabiać na życie... mam bardzo napięte pla-
ny...
Chwycił w dłonie jej twarz i zmusił, by Corey spojrzała mu w
oczy.
- Włącz mnie do tych planów. Mam dla ciebie pracę.
Myślała, że żartuje i oparła czoło o jego tors. Zostanie. Trudno.
Nie zdoła się powstrzymać.
- To, co mi proponujesz, trudno nazwać pracą.
Spence czuł, że cała drży, i postanowił wykorzystać swą przewa-
gę, zanim Corey zmieni zdanie.
- Ja nie żartuję - powiedział, odwołując się do jedynego fortelu,
który - jak sądził - może skłonić ją do pozostania. - Chcę napisać
książkę o historii tego domu i kilku innych rezydencji wybudowa-
nych mniej więcej w tym samym czasie. W podobnego typu pracy
muszą się znalezć i fotografie, mogłabyś więc...
Odepchnęła go tak gwałtownie, że niemal stracił równowagę.
- A więc to dlatego mnie uwodziłeś! - wykrzyknęła głosem peł-
nym furii. - Po prostu chodzi ci o interes! - A gdy próbował znów
wziąć ją w ramiona, syknęła: - Wyjdz stąd natychmiast!
- Posłuchaj! - Spence pochwycił ją, gdy przemykała przez drzwi
do pokoju. - Ja cię kocham!
- Jeżeli chcesz, żebym sfotografowała dla ciebie ten dom, za-
dzwoń do agencji Williama Morrisa w Nowym Jorku i porozmawiaj
z moim agentem, ale wcześniej lepiej wyślij mu czek in blanco!
- Corey, zamknij się i słuchaj, co do ciebie mówię! Wymyśliłem
tę historyjkę o książce. Kocham cię!
-
276
- Ty kłamliwy, podstępny... wynoś się!
Ostatnim wysiłkiem woli powstrzymywała łzy. Spence wiedział, że
jeśli Corey straci nad sobą panowanie w jego obecności, znienawidzi
go jeszcze bardziej. Nie zamierzał jednak poddawać się całkowicie.
- Porozmawiamy o tym rano - rzucił, wychodząc.
Kiedy wszedł do swojego pokoju, zrozumiał w pełni absurdal-
ność własnego postępowania. Bez względu na to, co powie naza-
jutrz, Corey i tak mu nie uwierzy. Po tym, co się zdarzyło, nie uda
mu się już jej przekonać, że nie kierują nim żadne ukryte motywy, i
że jedyne, co chce zdobyć, to ona.
Wściekły na samego siebie, gwałtownie ściągnął marynarkę i
rozpiął koszulę. Nagle przyszła mu do głowy bardzo nieprzyjemna
myśl: Corey po prostu nie jest już w nim zakochana. Nie miał naj-
mniejszych wątpliwości, że coś do niego czuła; może jednak pomylił
to coś z miłością. Energicznie ruszył w stronę barku, a gdy prze-
chodził obok łóżka, ujrzał kopertę starannie opartą o poduszki.
Okazało się, że to pisany w pośpiechu list od Joy, w którym za-
wiadamiała, że ucieka z Willem Marcillo - synem szefa firmy
cateringowej. Joy prosiła, by Spence powiedział o tym rano jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]