[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kiedy Vanja usłyszała o rozdwojonym języku córeczki, nagle jakby wstąpiło w nią życie.
Oczy, w ostatnich miesiącach matowe i obojętne, zapłonęły jak dwa słoneczka. Tak jak
większość początkowo niechętnych dziecku młodych matek zdążyła już przywiązać się do
swojej maleńkiej dziewczynki i niczym kamień młyński legła jej na sercu świadomość
konieczności dokonania wyboru. Kiedy jednak pokazano jej język dziecka, wybór nie był już
taki trudny. Poprosiła, by na chwilę zostawiono ją z malutką samą. Długo przyglądała się
maleńkiemu stworzeniu.
170
- Tak - szepnęła w uniesieniu. - Tak, to dziecko Tamlina! Poznaję jego rysy, choć u mojej
dziewuszki są jak najbardziej ludzkie. To delikatne wygięcie w kącikach ust, górna warga
odrobinę podniesiona na środku, lekko skośne oczy.
To córka Tamlina!
Ale jak to możliwe?
Przypomniała sobie ostatnią noc, jaką spędzili razem. Noc w przeddzień jej ślubu. Kochali
się jak szaleńcy, choć to oczywiście nie miało znaczenia. Tamlin natomiast, kiedy Vanja
opowiadała mu o Franku i o dziecku, które musiała urodzić, słuchał z diabelskim błyskiem w
oku.
A więc Tamlin mógł spłodzić z nią dziecko! Dlaczego nie uczynił tego wcześniej? Przez
moment rozgniewała się na niego, ale wkrótce się uspokoiła. Nie znała jego motywów, może
bał się wyrządzić jej krzywdę, może sądził, że takie mieszane dziecko czeka wyjątkowo
trudne życie?
Rzeczywistość jednak go przerosła: jego ukochana Vanja musiała mieć dziecko z ziemską
istotą, której nienawidził, choć nigdy nie widział. Vanja zadrżała. Gdyby Tamlin mógł wejść
do świata ludzi, Frank z pewnością nie zdążyłby się zestarzeć!
Pokusa stała się dla Tamlina zbyt silna. Spłodził dziecko, zanim ów znienawidzony
mężczyzna miał okazję to uczynić.
I znów ogarnął ją gniew na myśl o niepotrzebnym małżeństwie, którego mogłaby uniknąć,
gdyby Tamlin wspomniał choćby słowem. Ale może sam o tym nie wiedział? Może to
wszystko stało się tylko za sprawą przypadku?
Vanję przestało to interesować. Tuliła swą małą istotkę i czuła, że oddała jej całe serce.
Pokochała ją, zanim jeszcze dowiedziała się, że to dziecko Tamlina. Dziecko było jej teraz
droższe ponad wszystko.
Wybacz mi, Tamlinie, szeptała w duchu. Muszę jednak zostać w świecie ludzi. Nasza córka
mnie potrzebuje.
Frank? Co ona pocznie z Frankiem?
Nie zniesie całego życia z nim. Rozwiedzie się, a jeśli on nie będzie chciał dać jej rozwodu, i
tak go zostawi.
I zabierze mu dziecko, które, jak sądził, było jego?
A Tamlin? Nie wolno jej opuścić parafii, bo przecież tu znajdowało się zaczarowane miejsce,
w którym mogli się spotykać.
171
Od tych wszystkich myśli rozbolała ją głowa, zadzwoniła więc na pielęgniarkę, by zabrała
dziewczynkę.
W co ja się wplątałam? pomyślała Vanja.
Zabrała się do pisania listu, który obiecała Benedikte. Może starsza siostra będzie mogła
coś jej poradzić.
Vanja wróciła z dzieckiem do domu, lecz nie do własnego, a do Lipowej Alei, bo wcale nie
wydobrzała. Przeciwnie, stan jej zdrowia stale się pogarszał.
Zapadła na gorączkę połogową. Jej życie zawisło na włosku.
A przecież tak pragnęła umrzeć, kiedy tylko wyda na świat to przeklęte dziecko! Teraz
chciała żyć, właśnie dla tego dziecka, musiała przetrwać dla małej, dla owocu miłości jej i
Tamlina. Tak bardzo pragnęła zabrać dziewczynkę na polanę i pokazać Tamlinowi jego
córkę!
W takim stanie już nigdzie nie zajdzie.
Benedikte, Agneta, Malin i Marit na zmianę czuwały przy Vanji. Doktor przychodził dwa razy
dziennie. Vanja była zbyt słaba, by przewiezć ją do szpitala, zbyt słaba na wszystko.
Vanja wiedziała, że śmierć jest już blisko.
%7ładen lek nie skutkował, gorączka przez cały czas utrzymywała się tak samo wysoka,
trawiła ciało, nie pozwalała zobaczyć córeczki. Nie mogła przecież zarazić dziecka.
Nadszedł wieczór, kiedy przy Vanji czuwać miała Benedikte. Szybko jednak zasnęła w
sąsiednim łóżku.
Dziś w nocy umrę, pomyślała Vanja.
Ach, Boże, nie chciałam, aby do tego doszło!
List! Benedikte musi dostać list!
Vanja z wysiłkiem obróciła się na bok, czuła, jak słabość w ciele stawia opór jej woli.
Znalazła list w torebce i położyła go na stoliku przy łóżku. Umęczona opadła na poduszki.
Ktoś stanął w drzwiach.
Młody mężczyzna, nie mógł mieć jeszcze dwudziestu lat.
Vanja nigdy przedtem go nie widziała. Był bardzo piękny, wysoki, jasnowłosy, o przyjaznej
twarzy.
172
Do kogo on jest podobny?
- Marco? - szepnęła głośno.
Twarz rozjaśniła mu się w uśmiechu. Tak, bardzo przypominał Marca.
- Marco nie przyjdzie - odszepnął. - Przysłał mnie. Chodz!
- Ja mam iść? Ale ja... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •