[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie chciała przerwać tego snu. Miała świadomość, że śni, ale musiała wiedzieć, jak to się
skończy, co się stanie z mężczyzną na stole operacyjnym.
Pani doktor Mayfair, proszę odłożyć skalpel powiedział Lemle. Nie będzie już pani
potrzebny.
Nie, pani doktor powiedział Lark. Nie może go pani użyć.
Mieli rację. Było coś niewybaczalnie brutalnego w tym lśniącym stalowo, wąskim ostrzu.
Wpatrywała się w długą, otwartą ranę, delikatne organy drgające jak rośliny, niczym ten
monstrualny irys w ogrodzie. Jej umysł pracował gorączkowo, badając funkcjonowanie
tkanek, komórek. Swoje spostrzeżenia przekładała na opis, który mogli zrozumieć
początkujący lekarze: Jak państwo możecie zauważyć, ilość komórek jest wystarczająca. A
zatem najważniejsze jest dostarczyć im lepsze DNA, innymi słowy, pobudzić je do wzrostu .
I oto rana zamyka się nad organami o właściwych już rozmiarach, mężczyzna obraca głowę, a
jego powieki opadają i otwierają się jak u lalki.
Aplauz wokół niej potężnieje. Rowan rozgląda się i nagle stwierdza ze zdziwieniem, że
wszyscy wokół są Holendrami, zgromadzonymi na uniwersytecie w Lejdzie. Także ona ma
wielki czarny kapelusz i obszerne, bufiaste rękawy. Oczywiście to Lekcja anatomii
Rembrandta dlatego ciało mężczyzny było tak malarsko oplecione siecią czerwonych linii,
dlatego dokładnie widziała wszystko w jego wnętrzu.
Och, dziecko, ależ ty masz dar, jesteś czarownicą powiedział Lemle.
To prawda wtrącił się Rembrandt. Jaki miły, słodki staruszek. Siedział w rogu z
przechyloną głową, a jego rdzawe włosy wydawały się mocno przerzedzone.
Nie pozwól, by Petyr cię usłyszał powiedziała.
Rowan, zdejmij szmaragd odezwał się Petyr. Stał o kilka centymetrów od stołu.
Pozbądz się go, jest na twojej szyi. No już!
Szmaragd?
Otworzyła oczy. Sen stracił wyrazistość, jak naprężona jedwabna kotara nagle uwolniona
z mocujących ją lin i trzepocząca teraz na wietrze. Ciemność wokół Rowan zdawała się żyć.
Powoli znajome otoczenie wynurzało się z tła. Drzwi, stolik przy łóżku, Michael,
ukochany Michael, śpiący obok niej.
Po raz kolejny poczuła chłodny ucisk na piersiach, dotknięcie we włosach, i wiedziała, co
to było.
O Boże! Zakryła usta ręką, ale nie mogła już powstrzymać cichego okrzyku. Zerwała to
coś, co oplątywało jej szyję, strąciła jak ohydnego owada.
Wstała gwałtownie i zgięta wpół wpatrywała się w swoją otwartą dłoń, na której leżało
coś przypominającego grudkę zakrzepłej, ciemnej krwi. Stłumiła oddech, ręka jej drżała.
Przyjrzawszy się bliżej, stwierdziła, że trzyma przerwany stary łańcuszek ze szmaragdem.
Czy Michael słyszał okrzyk? Nie drgnął nawet, kiedy lekko się o niego oparła.
Lasher wyszeptała, wpatrując się w cienie, jakby usiłując dostrzec go gdzieś w mroku.
Chcesz, żebym cię znienawidziła? Z jej ściśniętego gardła słowa wydobywały się z
sykiem. Na moment świat snu stał się znów klarowny, jakby zdjęto z niego zasłonę. Wszyscy
lekarze odeszli od stołu.
Dobra robota, Rowan.
To nowa epoka.
Po prostu cudownie, Rowan rzekł z uznaniem Lemle.
Odrzuć to powiedział Petyr.
Cisnęła szmaragd daleko od łóżka. Słyszała głuche, jakby bezradne stuknięcie w małym
przedpokoju, gdzie właśnie upadł klejnot.
Zakryła twarz dłońmi. Nagle odniosła wrażenie, że na jej szyi, na piersi ten diabelski
przedmiot pozostawił smugę kurzu i brudu. Zadrżała.
Nienawidzę cię za to wyszeptała w ciemność. Czy tego chciałeś?
Wydawało jej się, że słyszy dalekie westchnienie, jakiś szelest. W saloniku pod wpływem
lekkiego powiewu poruszyły się zasłony, czy to stąd ten szmer?
Wsłuchiwała się w powolny, spokojny oddech Michaela i zrobiło jej się głupio, że tak
cisnęła drogocenny kamień. Siedziała skulona, z dłońmi przyciśniętymi do ust, wpatrując się
w cienie.
W porządku, czy rzeczywiście wierzysz w te stare legendy? Dlaczego tak drżysz? To
jeszcze jedna sztuczka, wcale nie bardziej wymyślna niż taniec drzew na wietrze, albo
sprawienie, by poruszał się złamany irys. Po prostu ruch. Nie, to coś więcej. A może tylko
złudzenie? W gruncie rzeczy... I wtedy przypomniała sobie te dziwne, ogromne róże na stole
w holu. Nigdy nie zapytała ani Pierce a, ani Geralda skąd się wzięły. Dlaczego jesteś taka
przerażona?
Wstała, narzuciła coś na siebie i weszła do holu. Michael spał spokojnie.
Podniosła klejnot z dywanu i owinęła ostrożnie przerwanym łańcuszkiem. Wydawało jej
się okropne, że ten kruchy, stary przedmiot został uszkodzony.
To było głupie wyszeptała. Nigdy go już nie założę, nie z własnej woli.
Michael przewrócił się na drugi bok, sprężyny cicho jęknęły. Czy wyszeptał coś? Może
jej imię?
Wróciła cicho do sypialni, na kolanach przeszukała pokój, znalazła gdzieś w kącie
kosmetyczkę i schowała naszyjnik do kieszonki.
Nie dygotała już teraz. Ale jej strach, jak w retorcie alchemika, zmienił się we wściekłość.
I wiedziała, że już nie uśnie.
* * *
Siedziała samotnie w salonie w świetle wschodzącego słońca i przypominała sobie
portrety w domu, oczyszczone i przygotowane do powieszenia. Myślała o tych najstarszych,
na których widniały twarze nierozpoznawalne przez nikogo z rodziny. Tylko ona mogła je
zidentyfikować. Oto wizerunek Charlotty z blond włosami, tak wyblakły pod pokrywającym
go lakierem, że dziewczyna wygląda jak duch. A to Jeanne Louise z bratem blizniakiem,
który stoi tuż za nią. Obok portret posiwiałej Marie Claudette, z małym obrazkiem Riverbend
wiszącym w tle.
Wszystkie kobiety nosiły szmaragd. Tyle ujęć jednego klejnotu. Zamknęła oczy,
drzemała trochę na pluszowej kanapie, marząc o kawie, ale była zbyt zaspana, by ją sobie
zrobić. Wiedziała, że o czymś śniła, ale nie mogła sobie przypomnieć o czym. Miało to jakiś
związek ze szpitalem i operacją. Był tam znienawidzony przez nią Lemle...
I ciemnousty irys, który za sprawą Lashera...
Tak, znam twoje sztuczki. To ty sprawiłeś, że stał się taki ogromny, a na łodydze martwej
róży wyrosły liście. To ty, prawda? Nikt w rzeczywistości nie zdaje sobie sprawy z tego, jaki
jesteś potężny. Skąd bierzesz swoją postać, kiedy się pojawiasz? I dlaczego nie
zmaterializujesz się, aby stanąć przede mną? Boisz się, że rozproszę cię na cztery strony
świata i już nigdy nie znajdziesz w sobie siły, by skupić na nowo potrzebną energię?
Zniła znowu, czyż nie? Jakieś obrazy, kwiat zmieniający się jak ten irys, przekształcający
się na jej oczach, komórki mnożące się, mutujące...
Ale czy to były tylko sztuczki, podobnie jak nałożenie na jej szyję łańcuszka ze
szmaragdem, kiedy spała? A więc, panowie i panie powiedział kiedyś Lark, stając przy
łóżku umierającego mężczyzny, pogrążonego w stanie śpiączki zrobiliśmy parę nowych
sztuczek, nieprawda?
Co by się zdarzyło, gdyby wypróbowała jakiś numer z własnego repertuaru? Na przykład
poleciła komórkom umierającego mnożyć się, przekształcać, odnawiać i zasklepiać
uszkodzone tkanki? Nie wiedziała, jak daleko może się posunąć.
Tak, śniła. Ktoś przechadza się holem uniwersytetu w Lejdzie. Wiesz dobrze, co zrobili z
Michaelem Servetusem w kalwińskiej Genewie, kiedy szczegółowo opisał system
krwionośny w 1553 roku. Spalili go na stosie razem z jego heretycką książką. Bądz ostrożny,
doktorze van Abel.
Nie jestem czarownicą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]