[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie. Ja... Oj! Do licha! Poczekaj! - Day gonił go, pod-
skakując na jednej nodze.
- Gdybyś używał kul tak, jak ci kazał lekarz, to noga byłaby
już zdrowa.
- I tak będzie zdrowa. W przyszłym tygodniu dosiądę już konia.
Czy w końcu raczysz posłuchać, co mam ci do powiedzenia? Ku-
pujesz ranczo czy nie?
Tye zwolnił nieco.
- Jakie ranczo?
Day milczał, więc Tye zatrzymał się i odwrócił do niego.
- Myślałem, że cię to zainteresuje. - Day uśmiechnął się po-
godnie.
- Nie mogę ci dać żadnej odpowiedzi, dopóki nie powiesz mi, o
co ci właściwie chodzi.
- Masz rację. - Uśmiech Daya działał mu na nerwy. - Facet,
89
S
R
który miał ziemię obok mojej, zmarł przed kilkoma miesiącami.
Nie miał bliskiej rodziny, więc zostawił wszystko swojej siostrze-
nicy.
- I?
Day oparł się o płot, by ulżyć chorej nodze.
- Ta siostrzenica przyjechała tu w zeszłym tygodniu, tylko
spojrzała na posiadłość i kazała wezwać sprzedawcę nie-
ruchomości. - Milczał przez chwilkę. - Chciałbym się pozbyć sio-
stry, a ty jesteś moją ostatnią szansą, więc pomyślałem, że ci to
dam. - Sięgnął do kieszeni i podał Tyeowi arkusz papieru.
Day mówił żartobliwie, ale Tye już wiedział. Został przez niego
zaakceptowany. Złożył papier i schował go do kieszeni.
- Dziękuję.
Kiedy zamierzał odejść, Day chrząknął znacząco.
- I co? Jak negocjacje z Dulcie?
Tye wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia. Tak mnie skołowała, że nie wiem, na czym
stoję.
- Wydaje mi się, że wszystko idzie bardzo dobrze. Nie zadawa-
łaby sobie tyle trudu, by cię zdenerwować, gdyby jej na tobie nie
zależało.
Uśmiechnął się i poklepał Tye'a po ramieniu, a potem po-
kuśtykał w stronę domu.
Ryan leżał w cieniu akacji na niebieskim kocyku, wymachiwał
rączkami i nóżkami, wlepiając oczy w niebo. Tye siedział obok
niego, ale ciągle patrzył na dom, gdzie Dulcie przygotowywała
wieczorny posiłek dla domowników.
Kiedy zapytał, czy może wziąć Ryana na dwór, jej odpowiedz
90
S
R
była grzeczna, ale chłodna. Tak zachowywała się w stosunku do
niego od czasu tej sceny w zagrodzie.
O co jej chodziło? On żartował, ona przez chwilę chciała go
zabić. Cóż się takiego stało? Nienawiść, jaką widział w jej oczach,
nie mogła być wywołana jego głupim żartem, gdy udawał, że jest
poważnie ranny. Przecież obawa o niego doprowadziła ją do łez.
Czyżby zaczęło jej na nim zależeć? Na samą myśl o tym ogar-
nęło go uczucie ciepła, ale zaraz minęło, gdy przypomniał sobie jej
pózniejsze zachowanie. Traktowała go jak trędowatego. Jak wroga.
A jednocześnie coś mu mówiło, że lubi go, choć stara się tego
nie okazywać. Czy mogłaby całować go w taki sposób, gdyby jej
na nim nie zależało? A może to tylko pociąg fizyczny?
Ten pocałunek będzie pamiętał do końca życia. Nie potrafił so-
bie wyobrazić, co stanie się z jego życiem, jeśli Dulcie nie zgodzi
się wyjść za niego. Gdy jej dotykał, zaczynała płonąć.
Oddawała mu pocałunki z taką samą pasją, jaka ogarnęła ją tej
nocy, gdy poczęli Ryana. Na samo wspomnienie czuł się podnie-
cony.
Na razie miał tylko wspomnienia. Dotyk jej ciała, kiedy zaczy-
nał ją całować i wyobrażał ją sobie nagą, błagającą o jeszcze... Och!
Kiedy wczoraj płakała, leżąc pod nim na tym brudnym piasku,
przez krótką chwilę chciał zamknąć jej usta pocałunkiem i...
Jęknął. Tak bardzo chciał nie myśleć o Dulcie, zapomnieć, jak
mocno jej pragnie. Stawała się jego obsesją.
Jak mogła udawać, że tego pocałunku nie było? Jest najbardziej
dokuczliwą kobietą na świecie. Przez cały czas nie dawała mu
91
S
R
spokoju, poza tą jedną chwilą, gdy była w jego ramionach wtedy w
oborze, gdy uratował krowę i cielaka. Teraz i krowa, i cielę biega-
ły po zagrodzie.
Nie jest przecież ciuchem, który się przymierza i odrzuca. Jest
człowiekiem, ma swoje potrzeby i odczucia.
Tak się zamyślił, że zupełnie przestał zwracać uwagę na Ryana,
który zaczął się wiercić. A przecież powinien bardziej skoncentro-
wać się na dziecku i zdjęciach, które chciał mu zrobić, a nie uża-
lać się nad sobą.
Ustawił aparat na statywie i sprawdził, czy oświetlenie jest
prawidłowe. Lepiej pospieszyć się, zanim malec zacznie marudzić
albo słońce się przesunie. Mimo że zajmował się fotografią od
wielu lat i był naprawdę bardzo dobrym fachowcem, w przypadku
Ryana cały czas denerwował się. że coś będzie nie tak, że na zdję-
ciu wyjdzie jakaś niewyrazna postać i nie będzie to miało wiele
wspólnego z fotografią artystyczną.
Było pózne popołudnie. Skończył nieco wcześniej pracę, żeby
zrobić te zdjęcia w plenerze. Mógł sobie wyobrazić, jak będą wy-
glądać w druku, tylko że... nigdy nie był w stu procentach zadowo-
lony z efektów swojej pracy, choć krytycy go chwalili, a na tych
szczególnie mu zależało.
Wrócił myślami do sprawy, która od rozmowy z Dayem nie
dawała mu spokoju. Chodziło o ranczo, którego obecna właści-
cielka koniecznie chciała się pozbyć.
Ostatnio odkrył w sobie coś, czego istnienia w ogóle nie podej-
rzewał. Pokochał pracę na ranczo. Dlatego właśnie nie miał chęci
ruszać w kolejną trasę. Czas, który spędził, pracując na roli w
Montanie i tutaj, przyniósł mu uspokojenie. Przez tyle lat uciekał
przed prawdą, że urodził się do pracy na farmie. Jeśli nie pogodzi
92
S
R
się z tym, bardzo ważna część życia ominie go, by wrócić do niego
po wielu latach, kiedy będzie zbyt stary, by zaczynać wszystko od
nowa.
Aparat zaczął działać, utrwalając obraz jego syna. Jego syn. Te
dwa krótkie słowa napełniały go dumą. Chciał mieć korzenie i
ziemię. Pragnął móc przekazać następnym pokoleniom pewne tra-
dycje i zwyczaje. Wszystko to oznaczało w jego pojęciu bezpie-
czeństwo, którego sam, jako dziecko, był pozbawiony. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •