[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wyprostowa³ siê i zacz¹³ mówiæ, wbijaj¹c wzrok w blade oczy Plechanowa:
 Ja nie umiem wyg³aszaæ b³yskotliwych frazesów. Powiem wprost, co mySlê w tej chwili.
Uk³ada³o siê to w mojej g³owie od dawna,  od dnia, gdy po raz pierwszy spotka³em was,
Jerzy Walentynowiczu; zg³êbi³em wszystko do dna, dok³adnie, bo tylko tak¹ mySl uznajê. Na
g³os powtarza³em to, co mam powiedzieæ w tej chwili, powtarza³em tu, wywo³uj¹c w pamiê-
ci oblicze najwiêkszego z proroków,  starego Karola Marksa. On s³ysza³ spowiedx moj¹
i utwierdzi³ mnie w zamiarze...
Plechanow podniós³ krzaczase brwi i s³ucha³.
 Je¿eli pracuj¹ca klasa bêdzie oczekiwa³a swego uprawnienia przez panuj¹c¹ bur¿uazjê 
wszystko przepadnie. Uprawnienie to bêdzie dane wtedy, gdy nasi wrogowie posi¹d¹ broñ
nie do zwalczenia. Technika i chemja d¹¿¹ ku temu. Musimy przedtem zgnieSæ bur¿uazjê,
musimy przedtem trzymaæ ca³y Swiat w stanie nigdy nie gasn¹cej rewolucji, musimy odrzu-
caæ wszystko, co nam zdradliwie obiecuje i daje pañstwo bur¿uazyjne, musimy mieæ zawsze
w pogotowiu ukryty sztylet i kamieñ w zanadrzu, aby uderzyæ znienacka w momencie najod-
powiedniejszym! Innej drogi niema, niema, Jerzy Walentynowiczu!
Stary socjalista nachmurzy³ czo³o i mrukn¹³ niechêtnie:
 Tymczasem fa³szujecie pieni¹dze! Hañbicie Swiête idea³y rewolucji i socjalizmu?
Uljanow zacisn¹³ szczêki i zmru¿y³ oczy.
 Fa³szujê pieni¹dze, lecz z chwil¹, gdy zaczynaj¹ one s³u¿yæ rewolucji, staj¹ siê prawdzi-
wemi!  wybuchn¹³.  Hañbê odczuwaj¹ zwyciê¿eni, zwyciêzcy nie znaj¹ tego s³owa!
 A jednak...  zacz¹³ Plechanow.
 Nic wiêcej!  przerwa³ mu W³odzimierz.  Bol¹ mnie s³owa wasze, och, jak bol¹!
Dokoñczê wiêc tego, o czem mySla³em nieraz nad grobem Marksa. Muszê dokoñczyæ,
szczególnie po tem, com us³ysza³ od was! Wiedxcie, ¿e nie zatrzymam siê przed rozbi-
ciem partji, przed zerwaniem z wami, przed oskar¿eniem najciê¿szem i druzgoc¹cem,
które rzucê wam, nie zamySlê siê ani na chwilê, ¿eby zgnieSæ was, którego kocham
i uwielbiam szczerem sercem, zdeptaæ, a imiê wasze zohydziæ na wieki! Nie mam nic dla
siebie, oprócz idei, a tej broniæ bêdê zêbami, pazurami, s³owem, bagnetami i szubienica-
90
mi! Idxcie ze mn¹ do koñca, a imiê wasze pozostanie jasnem, jak s³oñce! Je¿eli odst¹pi-
cie mnie  gorzej wam!
 Pogró¿ka?  spyta³ Plechanow.
 Ostrze¿enie i gor¹ce b³aganie!  wyrwa³ siê Uljanowowi namiêtny szept.
Wiêcej nic nie mówili do siebie i powracali do Londynu, zgnêbieni, zamySleni.
Plechanow wkrótce wyjecha³. Rozstanie siê by³o zimne i krêpuj¹ce dla obydwóch. Na po-
¿egnanie obaj nie wiedzieli, co maj¹ sobie powiedzieæ.
Wkrótce Uljanow wyjecha³ na ca³y miesi¹c do Bretanji.
Pozostawi³ w redakcji kilka artyku³Ã³w dla  Iskry , podpisanych owym pseudonimem 
 Lenin .
Pierwszy raz uczyni³ to bezwiednie. Napisa³ pierwsze nazwisko, jakie przysz³o mu na pamiêæ.
 Lenin ?
Nagle wyp³ynê³a we wspomnieniach niegdyS kochana, uduchowiona twarz Heleny, z³oci-
ste warkocze, oczy pe³ne zachwytu i b³ysków rzewnych.
 Czy s³ysza³a ona o mnie?  pomySla³ z westchnieniem.  Mo¿e, uwa¿a mnie za potwo-
ra, jak ta Szumi³owa? Ech! Z pewnoSci¹ dawno ju¿ zapomnia³a! W innem niezawodnie obra-
ca siê Srodowisku ta... córka genera³a.
Jednak czu³ woko³o siebie jakieS lekkie szmery, jakieS drgania powietrza, jakgdyby drob-
ne motyle muska³y twarz jego i dotyka³y powiek.
Zdziwi³ siê nawet, bo wpad³ w zadumê, ogarniêty wspomnieniami m³odoSci.
W tej chwili Nadzieja Konstantynówna zapyta³a go o adres jednego z towarzyszy w No-
wym Jorku. Niestosowne mySli rozwia³y siê natychmiast, niespodziewanie nap³ywaj¹ce wspo-
mnienia prysnê³y sp³oszone.
 G³upstwo wszystko!  szepn¹³.   Lenin z tej samej przyczyny, a raczej bez ¿adnej przy-
czyny, co inne pseudonimy: Ulin, Iljin, Iwanow, Tulin; dlatego, dlaczego w Niemczech by-
³em  doktorem Jordanowym, Modraczkiem  w Pradze, a tu  Richterem. Nic innego!
Wszystko g³upstwo, drobiazg, czcze wra¿enie wobec celu ¿ycia!
Rmia³ siê d³ugo, szyderczo i cicho przed samym sob¹, i nikt o mySlach jego wiedzieæ nie Smia³.
Bowiem wtedy przekroczy³ ju¿ niewidzialny rubikon.
Na tamtym brzegu pozosta³y jego osobiste uczucia i marzenia, na tym  sta³ on, a z nim
wszystko, czego dokonaæ zamierza³. Tu nie widzia³ nic dla siebie. Czu³ siê najwy¿szym ka-
p³anem idei, któr¹ uwa¿a³ za najszczytniejsz¹.
Rmia³ siê wiêc z tego, co opuszczone na przeciwleg³ym brzegu, pozostawa³o takie nêdz-
ne, drobne, na zawsze dalekie.
 A teraz? Ach, tak! Gdzie¿ zapisa³ adres tego towarzysza z Nowego Jorku, sk¹d  Iskra
otrzymywa³a dwa razy do roku po sto dolarów?
W Bretanji spotka³ siê z matk¹.
Rozmawiali z sob¹ krótk¹ chwilê. Marja Aleksandrówna zrozumia³a duszê syna. Wszyst-
ko by³o poza nim. On zaS ca³y by³ w przysz³oSci, któr¹ zamierza³ budowaæ. Nie pozosta³o
w nim miejsca dla niej  matki! Zasmuci³o to j¹, bo biedne, kochaj¹ce serce matczyne pra-
gnê³o mi³oSci i uczucia ciep³ego; chcia³o ujrzeæ dziecko... syna.
Uspokoi³a siê jednak prêdko, bo wra¿liwa i pe³na wyrozumia³oSci ujrza³a, ¿e w sercu W³o-
dzimierza niema miejsca nawet dla niego samego. Sta³ siê cz³owiekiem maszyn¹, pracuj¹-
cym pod³ug wy¿szego nakazu, wskazuj¹cego cel daleki, czy bliski, jemu tylko widzialny.
91
W³odzimierz ca³e dnie, wieczory, a nawet noce, spêdza³ nad morzem.
Wciska³ siê pomiêdzy poszczerbione ska³y, wy¿arte przez ba³wany i wichry, i zapada³
w zadumê.
Przygl¹da³ siê, jak nadbiegaj¹ce fale przyp³ywu bi³y w strome urwiska, rozpryskiwa³y siê
w pianê i bryzgi, cofa³y siê i znowu mknê³y z sykiem, hukiem i pluskiem wSciek³ym. Zdawa-
³o siê, ¿e nie mia³y mocy zadaæ ciosu tym ska³om czarnym, twardym, odwiecznym. Par³y,
zderza³y siê z piersi¹ brzegu i odbiega³y...
Jednak bystre oczy W³odzimierza spostrzeg³y g³êbokie szczeliny w urwistych spychach,
pe³ne mroku zag³êbienia w granitowej zbroi ska³ i od³amy niezliczone, staczaj¹ce siê na zale-
wany wod¹ zdziar nadbrze¿ny.
By³a to robota fal i zdobycz ich...
 Wieki przemin¹  mySla³ Uljanow  i nic z tej twierdzy skalnej nie pozostanie! Siwe,
spienione morze wdzieraæ siê pocznie tam, gdzie teraz skrzêtny rolnik ziarno rzuca na rolê
zaoran¹. O, gdyby wiedzia³o morze, czego chce i do czego d¹¿y! Podwoi³oby wysi³ek, po-
mno¿y³oby szeregi fal potê¿nych i zdoby³oby za jednym zamachem to, na co teraz, walcz¹c
bezmySlnie, wieki ca³e trawi. Nie tak czyniê ja! Przebijam i dr¹¿ê pierS starych pojêæ i ma-
rzeñ odrywam od nich ska³ê po skale, po³aæ po po³aci, lecz wiem, ¿e za t¹ przegrod¹ le¿y
od³ogiem nizina. Chcê zdobyæ j¹, zalaæ falami moich mySli i now¹ twierdzê wznieSæ, potê¿-
ne zamczysko, którego zdobyæ nie potrafi nikt, nikt!
Tymczasem fale odbiega³y. Ju¿ nie dociera³y do skalistych przyl¹dków i ciemnych zatok;
ukojone, omdlewaj¹ce liza³y kamieniste ³achy, rozbija³y siê bezsilnie o ostre krawêdzie raf [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •