[ Pobierz całość w formacie PDF ]
może nieznana francuska czcionka na karcie dań, wspartej o podstawkę na stole.
Gdy dojeżdżają do Paryża, mijając na przedmieściach domy o szarych dachach,
niepokój Jonathana przeradza się w paranoiczny strach.
Star nie witała ich na Gare du Nord. Dla Jonathana to nawet lepiej. Pochło-
nięty zmaganiami z atakiem paniki ( wdech, wydech, wdech, wydech. . . ), nie
poradziłby sobie z przywitaniem kobiety, którą chce poślubić. Biorą taksówkę na
rue du Faubourg Saint-Honore i meldują się w hotelu Bristol. Mimo wysokich cen
profesor zawsze się tu zatrzymuje. W recepcji czeka na nich wiadomość od Star.
Będzie jutro na śniadaniu. Gdy Gittens i profesor podziwiają gobeliny w holu,
Jonathan oświadcza, że zle się czuje i zje u siebie. Po dotarciu do pokoju zamyka
drzwi na klucz i pada na łóżko.
Chce spać. Ale sen nie przychodzi. W pokoju panuje zaduch. Okazałe me-
ble i bogato zdobione ściany działają przygnębiająco. Jonathan ochlapuje twarz
w umywalce i otwiera okna, wpuszczając do środka odgłosy ulicy.
Pukanie do drzwi. Wchodzą dwaj kelnerzy. Nakrywają stół białym wykroch-
malonym obrusem i podają pózny obiad. Po ich wyjściu Jonathan zabiera się
do zupy cebulowej i kawałka ryby w nieznanym tłustym sosie. Jedzenie jest do-
bre, ale jego doskonały smak wydaje się częścią problemu. Zdesperowany Jona-
than wkłada marynarkę i wychodzi na zalaną światłem ulicę. Wokół żywego du-
cha. Tylko nieprzerwany strumień czarnych aut. W Haussmannowskich fasadach
gmachów ministerstw i firm gdzieniegdzie widać oświetlone okna pracujących
do pózna urzędników, ale nawet ten milczący przejaw życia wydaje się bardzo
odległy. Samochody i budynki są niczym pancerze czy tarcze separujące go od
ludzkiego ciepła. Jonathan machinalnie idzie przed siebie wśród bezosobowych
przestrzeni. Po drodze spotyka tylko dwóch żandarmów, którzy przyglądają mu
się tak uważnie, że pod wpływem ich wzroku zawraca do hotelu.
Kiedy nazajutrz rano schodzi do restauracji, Star już tam siedzi. Jonathan spę-
dził tyle czasu na myśleniu o niej, że jej obecność jest dla niego wstrząsem. Jest
tak realistyczna, tak intensywnie cielesna, jak widok człowieka po amputacji lub
kogoś bardzo sławnego. Obok niej siedzi ojciec pochłonięty lekturą porannej pra-
sy. Star nadstawia policzek do pocałowania. Sprawdzają się przewidywania Jo-
nathana. Stała się doskonałą paryżanką. Trzyma w dłoni maleńką filiżankę z ka-
wą, pali jasnozielonego papierosa w długiej cygarniczce. Rozmowa się nie klei.
Definitywnie kończy ją pojawienie się Gittensa, który przysuwa krzesło z drugiej
strony Star i momentalnie wdaje się z nią w pogawędkę. Cudowny ranek. Masz
szczęście, że tu mieszkasz . Zaraz potem nachyla się ku niej i mówi poufałym to-
292
nem, że od czasu, gdy widział ją po raz ostatni, wyrosła na zachwycającą młodą
kobietę .
A kiedy to było? pyta Jonathan przez zaciśnięte zęby. Gittens przybiera
wesołkowaty ton lekkoducha.
Dość dawno. Przynajmniej parę lat temu.
Profesor przytacza jakąś informację z Le Monde , co zmusza Gittensa do
poświęcenia mu nieco uwagi. Ciągle jednak bombarduje Star uśmieszkami. Wła-
ściwie czemu nie mieliby spędzić dzisiejszego dnia na zwiedzaniu? Mogliby po-
chodzić po muzeach. Zwietna myśl mówi profesor.
I tak zaczyna się ranek poświęcony objaśnieniom. Gittens sprawia wrażenie,
że przygotowywał się na to całe życie, że celem jego pojawienia się na ziemi by-
ło oprowadzenie towarzystwa po frapujących zakątkach Luwru. Idzie od wystawy
do wystawy i deklamuje fragmenty bedekera z oczyma wyrażającymi zachwyt dla
wspaniałości zachodniej cywilizacji. Informacje ubarwia osobistymi dygresjami,
a wszystko po to, by dowieść, że jest nie tylko uczonym, ale i wrażliwą duszą,
człowiekiem, który w innych okolicznościach równie dobrze mógłby zostać arty-
stą. Renesansowa Madonna promieniuje nadziemskim pięknem . Wyobrażenie
Męki Pańskiej pozwala nawiązać kontakt z wyższym poziomem jazni .
Te erudycyjne popisy są oczywiście skierowane do Star. Ta wygląda, jakby
wysiłki Gittensa bardzo jej schlebiały. Jonathan cierpi. Gdy mijają galerię za ga-
lerią, powraca wczorajsza panika. Jonathan wlecze się za Star i Gittensem, czując,
że obrazy napierają na niego, a razem z nimi niekończąca się parada królów i bo-
haterów, upozowanych na ludzi świadomych własnej wielkości. Jonathan zaczyna
rozumieć, skąd ta udręka od chwili postawienia stopy na francuskiej ziemi. Jest tu
obcy. Nawet jako Bridgeman jest obcy. A dalej jest inny kraj i inna stolica z ga-
lerią, bibliotekami i alejami, przy których stoją domy o wysokich pokojach. Ta
myśl powoduje zamęt w głowie, budzi przerażenie.
Sprawy przybierają zły obrót. Profesor porzuca ich dla eksponatów z Egiptu.
Gittens bierze Star za łokieć i prowadzi ku wizerunkom nagości. Wygląda na to,
że wszystko mu jedno, czyja to nagość, byle była. Umieszcza Star przed różnymi
obrazami Wenus, dziewcząt z haremu, nimf spływających z niebios niczym deszcz
kwiatów. Na dłużej zatrzymuje się przed wyjątkowo błahym obrazem Fragonarda,
na którym grupka nagich dziewcząt o obfitych kształtach zażywa kąpieli w rzece.
Wszystkie mają złociste włosy i różową skórę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]