[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cekaemy) zajął majątek, nasi sądząc, że Niemcy, odrzuciwszy plutony liniowe z powrotem za Bzurę,
zajęli i Brochów. A tymczasem Brochów był zajęty po prostu przez trzech strzelców konnych 7 pułku
z jednym karabinem maszynowym.
Zbliżamy się do wylotu parku. Jakaś woda, staw obrośnięty sitowiem. Stawiamy karabin, żeby
odpocząć. Tu już pociski nie padają, jest stosunkowo ciszej i nagle... cisza zupełna. Dopiero teraz
widzę, że ściemnia się szybko i zapada zmrok. Kanonada artyleryjska ustała, z rzadka słychać broń
maszynową, i to z daleka. W chwili, gdy chcemy ruszyć w kierunku mostu, dobiega nas stamtąd
zgiełk natarcia, ostre głosy komendy. Nic już nie rozumiem. Nowa strzelanina zagłusza rozpoznanie
hałasów, skąd u diabła Niemcy z tej strony, z czwartej strony i jedynej, z której pewny byłem
naszych. Nogi mi się ugięły, po prostu strach! Patrzę na staw i nagle przypomina się... Zbaraż,
Skrzetuski, staw... Aapię za lufę i włażę w sitowie, strzelcy podchwycili w lot podstawę i amunicję,
wchodzimy w wodę, nie widać nas z sitowa. Czekamy. Macam granaty w kieszeniach; byle nie dać
się wziąć, przeczekać do nocy i dołączyć do swoich. Nagle głośne:  Hura! już z tej strony mostu i:
 Psiakrew, naprzód chłopcy!... - Franek, cholero... po polsku... to nasi... Jezus Maria!... Franek! To
mój amunicyjny szaleje z radości i wali drugiego strzelca podstawą karabinu w piersi z podniecenia.
Wyskakujemy z sitowia. Jest tak ciemno, że ledwo widzimy naszych rozsypujących się za mostem
we wszystkie strony.
Natarcie, jak się potem okazało, prowadził sam pułkownik Królicki, wiodąc półszwadron z
jednym oficerem, rtm. Szacherskim. Przebiegają most, biegną drogą do wsi i kościoła. Nie wiedząc o
tym, a bojąc się, aby w ciemnościach nacierający strzelcy nie rozbiegli się za daleko i nie rozproszyli,
zwołuję ich do siebie:  Strzelcy do mnie, tu porucznik Mazurkiewicz, do mnie! W ten sposób część
zebrałem koło siebie, nie bardzo wiedząc, co z nimi w nocy robić, tworzę dwie linie frontem do
niemieckich kierunków z walki dziennej.
Wtem słyszę spokojny głos pułkownika:  Co za cholera mi tu wojsko odbiera! Zbliżam się do
dowódcy i melduję się.  Skąd się tu wziąłeś? - Opowiadam, o incydencie ze stawem na szczęście nie
zdążyłem wspomnieć, bo pułkownik już z zadowoleniem w głosie, każe mi dołączyć do plutonu. Ku
mojemu zdziwieniu maszerujemy nie w kierunku, gdzie za dnia szły czołgi, ale odwracamy się o
180° i w tyralierze podchodzimy pod wieÅ›. Zapada noc i nagle otrzymujemy ogieÅ„ maszynowy od
strony wsi (to już trzeci kierunek, skąd dostajemy ogień pod Brochowem).  Wiedział pułkownik,
gdzie prowadzić plutony po nocy - myślę. Jestem, jak zresztą cały pułk, już od walk pod Psarami,
pod urokiem pułkownika. Teraz się boję, że za to odbieranie mu wojska za mostem, dobrze mi się
dostanie.
Część wsi staje w ogniu. Niemcy podpalili wieś. Robi się jasno, w świetle pożaru widzimy
nacierającą na nas tyralierę niemiecką. Nareszcie ich widać z bliska. Głębokie hełmy, czarne
erkaemy. Pochyleni, przywarci do ziemi, przebiegają skokami. Pułkownik rzuca nas na linię,
przywieramy mocno do ziemi; montuję swój jedyny cekaem. Pułkownik klęczy o cztery metry w bok
ode mnie. Strzelanina z obydwu stron, stamtąd wyłącznie ogień maszynowy, z naszej - karabinki
kawaleryjskie.
Nareszcie odzywa się nasz cekaem. Teraz Niemcy przywarli do ziemi i wzmocnili ogień. Nasz
karabin maszynowy zamilkł, mamy w taśmie na dwie serie. Przez szkła widzę, jak Niemcy czołgają
się w lewo: jeden, drugi, trzeci - przegrupowują się. Melduję pułkownikowi. Odpowiada z
właściwym sobie spokojem:  Przegrupują się, ale w piekle .
Dwie sylwetki podczołgują się z tyłu do pułkownika, podają mu jakiś przedmiot. Strzelanina.
Słyszę końcowe słowa pułkownika:  Otworzyć ogień natychmiast... słyszycie... na-tych-miast!
Połączenie z naszą artylerią. Zabiły nam serca. Robi się cisza, jak zwykle w takich momentach...
Naraz świst i tuż przed nami wał ognia... (Brrrumm!...) trzask, huk, jesteśmy w dymie, gwiżdżą
odłamki. Schylamy głowy, osłaniając się hełmami, przysypuje nas ziemią. Słyszę głos pułkownika:
 Wydłużyć o 50 metrów... szybko... salwa! Upływa kilka sekund; znowu świst i znowu to samo
piekło: wał ognia... (Brrrumm!...) lecące w górę żelastwo i czarny dym i znowu słowa pułkownika
spokojne, skandowane:  Wydłużać o 50 metrów... szybki ogień... salwami!... Kilka sekund ciszy...
świst i (Brrrumm!...) trzask, huk... Ogień zbliża się do linii Niemców, przy czwartej czy piątej salwie
pułkownik podaje:  W celu!... salwami! W ogniu salw podnoszą się Niemcy, cofają, biegną do tyłu,
padają, giną w dymie i znowu cisza, świst i huk... Widać wyraznie, jak wielkie skorupy granatów
wyskakują w górę na tle ognia. Pułkownik podrywa plutony do natarcia. Biegniemy naprzód.
Zajmujemy wieś bez większego oporu.
Niemcy zostali wyparci. Brochów pozostał w naszych rękach. We wsi rozstawiono ubezpieczenia,
czaty. Zbiórka reszty oddziału na drodze między wsią a mostem. Na moście posterunki z rozkazem
nieprzepuszczania nikogo na drugą stronę. Musimy utrzymać Brochów przez noc. Wyciągam się na
ziemi, przy mnie moi dwaj  karabiniarze " z karabinem. Jesteśmy mokrzy od potu. Czuję mocny ból
w prawym boku, co za cholera? ZciÄ…gam drelich, macam bok, nic, tylko boli i lepi siÄ™. KtoÅ› obok
zapala zapałkę, jednocześnie rozlega się głos pułkownika:  Kto tu ranny?  Nikt, panie pułkowniku
- odpowiadam z miejsca siedząc w koszuli. Pułkownik wstaje, oświetla mi latarką bok i najspokojniej
w świecie pokazuje:  A to co? Rzeczywiście, cały bok koszuli i mundur z prawej strony mam we [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •