[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Z rękami w kieszeniach, przygnębiony i ponury, powlókł się w kierunku ka-
wiarni lotniska. Od dziś rozpocznie się zwykłe postępowanie, pomyślał. Wróci-
liśmy na Ziemię; Hollis nie wykończył nas mieliśmy szczęście. Operacja na
Lunie, pułapka, w którą wpadliśmy, w ogóle wszystkie te koszmarne wstrętne
przeżycia, są już za nami. Zaczyna się nowa faza, na której przebieg nie mamy
bezpośredniego wpływu.
Proszę o pięć centów powiedziały drzwi wiodące do kawiarni, nie otwie-
rając się przed nim.
Poczekał, aż minie go wychodząca właśnie z kawiarni para, potem zręcznie
prześliznął się tuż za nią, podszedł do wolnego stołka i usiadł zgarbiony, oburącz
opierając się o bar.
Proszę o kawę powiedział, przestudiowawszy kartę dań.
Ze śmietanką czy z cukrem spytał głośnik połączony z wieżyczką, gdzie
mieścił się ośrodek zarządzający kawiarnią.
Ze śmietanką i z cukrem.
Z małego okienka wysunęła się filiżanka kawy, dwie małe papierowe torebki
z cukrem i przypominający probówkę pojemnik ze śmietanką. To wszystko za-
trzymało się na blacie tuż przed nosem Joego.
Proszę o jeden międzynarodowy poscred powiedział głośnik.
Zapiszcie to na rachunek Glena Runcitera, dyrektora Korporacji Runcitera
z Nowego Jorku zażądał Joe.
Proszę więc o włożenie odpowiedniej karty kredytowej rzekł głośnik.
Od pięciu lat nie pozwalają mi posługiwać się kartą kredytową powie-
dział Joe. Ciągle jeszcze spłacam kredyty zaciągnięte w. . .
Proszę o jeden poscred oznajmił głośnik. Zaczęło dochodzić z niego
złowieszcze tykanie. W przeciwnym razie za dziesięć sekund zawiadomię po-
68
licję.
Joe wrzucił monetę tykanie ustało.
Nie potrzebujemy takich klientów jak pan powiedział głośnik.
Któregoś dnia powiedział z wściekłością Joe ludzie tacy jak ja po-
wstaną i obalą wasze rządy; taki będzie kres tyranii maszyn homeostatycznych.
Wrócą czasy, kiedy liczyły się wartości ludzkie, serdeczność i współczucie. Wte-
dy ktoś, kto jak ja przeszedł ciężkie chwile i naprawdę potrzebuje filiżanki gorącej
kawy, która podtrzyma go na duchu i pozwoli mu normalnie funkcjonować w sy-
tuacji wymagającej od niego aktywnego działania, dostanie tę kawę bez względu
na to, czy akurat ma przy sobie jeden poscred, czy też nie. Podniósł maleń-
ki pojemnik na śmietankę i odłożył go z powrotem na bar. A ponadto wasza
śmietanka czy mleko, czy cokolwiek mi podaliście, jest skwaśniałe.
Głośnik nie przerwał swego milczenia.
Czy nie macie zamiaru zrobić czegoś w tej sprawie? spytał Joe,
Mieliście mnóstwo do powiedzenia, kiedy chodziło wam o pieniądze.
Płatne drzwi kawiarni otwarły się i wszedł Al Hammond. Zbliżył się do Joego
i usiadł przy nim.
Pracownicy moratorium przenieśli już Runcitera do swego śmigłowca. Są
gotowi do startu; pytają, czy polecisz z nimi.
Popatrz na tę śmietankę powiedział Joe, podnosząc pojemnik w gó-
rę: płyn osadzał się na ściankach w postaci stwardniałych grudek. Oto co
otrzymujesz za sumę jednego poscreda w jednym z najnowocześniejszych, naj-
bardziej rozwiniętych technologicznie miast świata. Nie wyjdę stąd, zanim ten
zakład nie załatwi mojej reklamacji albo zwracając mi pieniądze, albo dostarcza-
jąc inną śmietankę.
Al Hammond położył rękę na ramieniu Joego i przyjrzał mu się uważnie.
O co chodzi, Joe?
Najpierw mój papieros liczył Joe. Potem nieaktualna od dwu lat
książka telefoniczna na statku. A teraz podają mi kwaśną śmietankę, sprzed tygo-
dnia. Nie pojmuję tego, Al.
Wypij kawę bez mleka powiedział Al. I chodz do helikoptera, że-
by już można było przewiezć Runcitera do moratorium. Reszta ludzi zostanie na
statku aż do twego powrotu. A potem jedziemy do najbliższego oddziału Towa-
rzystwa i składamy im pełny raport.
Joe podniósł filiżankę i stwierdził, że kawa jest zimna, gęsta i nieświeża; na
jej powierzchni unosiła się porowata pleśń. Odstawił ją ze wstrętem. O co cho-
dzi? pomyślał. Co się ze mną dzieje? Jego wstręt zmienił się nagle w dziwny,
niewytłumaczalny lęk.
Chodzże, Joe Al chwycił go silnie za ramię. Zapomnij o kawie. To
nieistotne. Ważne jest teraz, żeby dowiezć Runcitera do. . .
69
Czy wiesz, kto dał mi tego poscreda? spytał Joe. Pat Conley. I od
razu zrobiłem z nim to, co zawsze robię z pieniędzmi: wrzuciłem go w błoto. Wy-
dałem na parzoną w zeszłym roku filiżankę kawy. Pod wpływem nacisku dłoni
Ala Hammonda zsunął się ze stołka. Może pojechałbyś ze mną do morato-
rium? Będę potrzebował pomocy, zwłaszcza podczas rozmowy z Ellą. Co mamy
zrobić? Zrzucić winę na Runcitera? Powiedzieć, że to on zadecydował o naszym
wyjezdzie na Lunę? To przecież prawda. A może trzeba powiedzieć jej coś in-
nego, na przykład, że jego statek miał wypadek albo że Glen zmarł z przyczyn
naturalnych?
Ale przecież Runciter zostanie do niej w końcu podłączony powiedział
Hammond. I powie jej prawdę. Więc i ty musisz powiedzieć jej prawdę.
Wyszli z kawiarni i ruszyli w stronę helikoptera stanowiącego własność Mo-
ratorium Ukochanych Współbraci.
Może załatwię to w ten sposób, żeby Runciter sam jej o tym powiedział
mówił Joe, wchodząc do. Dlaczego nie? To on postanowił, że mamy jechać na
Lunę; niech sam jej o tym opowie. On umie z nią rozmawiać.
Czy panowie są gotowi? spytał von Vogelsang siedzący przy sterach
śmigłowca. Możemy rozpocząć naszą smutną drogę do miejsca wiecznego
spoczynku pana Runcitera?
Joe jęknął i zaczął wyglądać przez okno helikoptera, skupiając całą uwagę na
budynkach portu lotniczego.
Lećmy powiedział Al.
Kiedy już byli w powietrzu, von Vogelsang przycisnął jakiś guzik na tabli-
cy rozdzielczej. Z wielu głośników, rozmieszczonych po całej kabinie, popłynęły
donośne dzwięki Missa Solemnis Beethovena. Liczne głosy wielokrotnie powta-
rzały: Agnus Dei, qui tollis peccata mundi, towarzyszyła im wzmocniona elektro-
nicznie orkiestra symfoniczna.
Czy wiesz, że Toscanini, dyrygując operą, miał zwyczaj śpiewać równo-
cześnie z wykonawcami? spytał Joe. - %7łe w nagraniu Traviaty usłyszeć go
można podczas arii Sempre Libera?
Nie wiedziałem o tym odparł Al. Obserwował przesuwające się pod
[ Pobierz całość w formacie PDF ]