[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żyjesz tylko po to, żeby jeść, Morley? Zadałeś sobie kiedyś to pytanie? Babble jest hipochondrykiem,
Betty Jo Berm lekomanką: jej życie mieści się w tych plastykowych fiolkach. Ten dzieciak Tony
Dunkelwelt jest prawie cały czas w schizofrenicznym transie, który Babble i Frazer nazywają
stuporem katatonicznym. Z kolei Maggie... - Wskazał na nią ręką. - Maggie żyje w iluzorycznym
świecie modlitw i umartwień, służąc bogu, który w ogóle się nią nie interesuje. Widziałaś kiedyś
Orędownika, Maggie? - zapytał ją.
Pokręciła przecząco głową.
- A Chodzącego po Ziemi?
- Nie - przyznała.
- Ani Konstruktora - uzupełnił Belsnor. - Albo wezmy Wade'a Frazer a. Jego świat...
- A ty? - przerwał mu Seth. Belsnor wzruszył ramionami.
- Ja też mam własny świat.
- Jest wynalazcą - poinformowała Morleya Maggie Walsh.
- Ale nigdy nie udało mi się niczego wynalezć - rzekł Glen. - Wszystko, co wynaleziono w ciągu
ostatnich dwustu lat, pochodzi z wielobranżowych laboratoriów, gdzie pracują setki, a nawet tysiące
ludzi. Teraz nie ma już prawdziwych wynalazców. Powiedzmy, że lubię się bawić w składanie
różnych rzeczy z części elektronicznych. Znaczna część przyjemności, jakiej zaznaję na tej planecie, o
ile nie cała, bierze się z montowania obwodów i układów, które nie mają żadnego zastosowania.
- Sen o sławie - mruknęła Maggie.
- Wcale nie - zaprotestował Belsnor, kręcąc głową. - Próbuję coś z siebie dać, nie chcę być tylko
konsumentem, jak wy wszyscy. - Jego głos był ostry i bardzo poważny. - %7łyjemy w świecie
stanowiącym wynik pracy milionów ludzi, z których zdecydowana większość już nie żyje, a żaden nie
doczekał się sławy ani uznania. Nie obchodzi mnie, czy to, co stworzę, uczyni mnie sławnym. Zależy
mi tylko na tym, żeby być przydatnym i użytecznym, żeby zrobić coś, co przyda się ludzkości i na
czym będzie można polegać, jak na czymś niezawodnym, co było od zawsze, choćby na agrafce. Czy
ktoś wie, kto ją wymyślił? Nikt, a mimo to korzystają z niej ludzie w całej Galaktyce, wynalazca
zaś...
- Agrafki zostały wynalezione na Krecie - przerwał mu Morley. - W czwartym albo piątym wieku
przed naszą erą.
- W dziesiątym - poprawił go Belsnor.
- Więc jednak ma dla ciebie znaczenie, kiedy i gdzie zostały wynalezione.
- Kiedyś niewiele brakowało, żebym coś stworzył  ciągnął Belsnor. - Układ tłumiący. Mógł
przerywać przepływ elektronów w każdym przewodniku w promieniu mniej więcej pięciu metrów.
Mógłby się przydać jako broń, ale zamiast zasięgu pięciu metrów udało mi się osiągnąć tylko
czterdzieści pięć centymetrów. Tak to się skończyło.
Umilkł i opuścił ponuro głowę, jakby próbował się schować w nie istniejącej skorupie.
- I tak cię kochamy - powiedziała Maggie. Belsnor spojrzał na nią.
- Bóg docenia nawet to, nawet próbę, która do niczego nie doprowadziła - dodała. - Zna motywy,
jakie tobą kierowały, a motywy są najważniejsze.
- Nie miałoby żadnego znaczenia, gdyby ta cała kolonia wymarła - odezwał się Belsnor. - Nikt z nas
niczego z siebie nie daje. Jesteśmy zaledwie pasożytami żyjącymi w organizmie Galaktyki. Zwiat nie
wie, co tu robimy, a nawet gdyby wiedział, to zaraz by o tym zapomniał.
- Oto nasz przywódca - powiedział Seth Morley do Maggie. - Człowiek, który ma nas wszystkich
utrzymać przy życiu.
- Zrobię to - odparł Belsnor. - Najlepiej, jak potrafię. Właśnie to będzie stanowiło mój wkład:
wynalezienie urządzenia opartego na obwodach strumieniowych, które nas uratuje, rozbijając
wszystkie zabawkowe armatki.
- Nie wydaje mi się, abyś mądrze postępował, nazywając coś zabawką tylko dlatego, że jest małe -
zauważyła Maggie. - To by znaczyło, że sztuczna nerka też jest zabawką.
- Chyba właśnie na tym polega mój problem... - mruknął kwaśno Belsnor. - Nie wiem, co jest
zabawką, a co nią nie jest, co oznacza, że nie wiem, co jest prawdziwe, a co nie. Statek-zabawka nie
jest prawdziwym statkiem, a działo-zabawka nie jest prawdziwym działem, ale jeżeli może zabijać...
- Zastanawiał się przez chwilę. - Możliwe, że jutro każę wszystkim przeszukać dokładnie całe
osiedle i pozbierać wszystkie budyneczki. Potem usypiemy z nich stos i rozprawimy się z nimi.
- Czy coś jeszcze przybyło z zewnątrz do osiedla? - zapytał Seth Morley.
- Na przykład sztuczne muchy - odparł Glen Belsnor.
- Robią zdjęcia?
- Nie. Zdjęcia robią sztuczne pszczoły. Sztuczne muchy tylko latają i śpiewają.
- Zpiewają? - Wydawało mu się, że się przesłyszał.
- Mam tutaj jedną. - Belsnor pogrzebał w kieszeni i wyjął niewielkie plastykowe pudełko.  Przyłóż
je do ucha. Mucha siedzi w środku.
- Co takiego śpiewają? - Seth przyłożył pudełeczko do ucha i natężył słuch. Rzeczywiście, z wnętrza
dobiegał przytłumiony, słodki dzwięk, przypominający smyczki. Albo szum wielu skrzydeł, pomyślał.
- Znam tę muzykę, ale nie potrafię jej zidentyfikować. - Uzmysłowił sobie, że kiedyś bardzo lubił ten
utwór. Musiał pochodzić z jakiejś odległej epoki.
- Zawsze śpiewają to, co lubisz - wyjaśniła Maggie Walsh.
Teraz to poznał: Granada.
- Niech mnie licho! - powiedział głośno. - Jesteście pewni, że to mucha?
- Możesz zajrzeć do środka - pozwolił mu Belsnor. - Tylko ostrożnie, żeby ci nie uciekła... Jest ich
niedużo i trudno je złapać.
Seth Morley odsunął delikatnie przykrywkę pudełka; w środku ujrzał czarną muchę, przypominającą
nieco taśmomuchy z Proximy 6 - dużą, włochatą, trzepoczącą skrzydełkami, o wystających,
wielosegmentowych oczach, takich, jakie mają muchy. Pozbywszy się wątpliwości, zatrzasnął
pokrywkę.
- Zdumiewające - przyznał. - Czy ona działa jak odbiornik, przechwytując sygnał z nadajnika
ukrytego gdzieś na planecie? To coś w rodzaju radia, prawda?
- Rozebrałem jedną na części - powiedział Belsnor.  To nie jest odbiornik. Muzyka wydobywa się
z głośnika, ale jest wytwarzana przez samą muchę. Sygnał powstaje w miniaturowym generatorze i
ma postać elektrycznego impulsu, zbliżonego do impulsu nerwowego u żywych organizmów. Sygnał
może być nawet bardzo skomplikowany, bo z generatorem jest połączony element potrafiący zmieniać
przewodnictwo. Co zaśpiewała dla ciebie?
- Granadę - odparł Seth Morley. Nagle zapragnął zatrzymać muchę, żeby dotrzymywała mu
towarzystwa. - Sprzedasz mi ją? - zapytał.
- Sam sobie złap. - Belsnor odebrał mu pudełeczko i schował je do kieszeni.
- Jest tu jeszcze coś, co przybyło z zewnątrz, oprócz pszczół, much, kopiarek i miniaturowych
budynków?
- Inny rodzaj kopiarek, mniejszych od tamtych - powiedziała Maggie Walsh. - Ale one kopiują bez
przerwy tylko jedno.
- Co?
- Księgę Specktowsky'ego.
- I to wszystko?
- Wszystko, o czym wiemy - wyjaśniła Maggie. - Mogą być jeszcze jakieś rzeczy, których nie
zauważyliśmy. - Spojrzała szybko na Belsnora.
Glen nic nie powiedział; znowu zagłębił się w swój prywatny świat, obojętny na to, co dzieje się
wokół niego.
Seth Morley ponownie wziął do ręki miniaturowy budyneczek.
- Jeżeli liny tylko powielają istniejące przedmioty, to na pewno nie wyprodukowały tego -
stwierdził. - Musiało to zrobić coś dysponującego zaawansowaną wiedzą techniczną.
- Mogło to być kilkaset lat temu - odezwał się Belsnor, wstając. - Jakaś rasa, która już nie istnieje.
- I proces powielania trwał bez przerwy tyle lat? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •