[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Batalion! Cel na linię drzew! wszyscy bez trudu słyszeli głos mistrza sierżanta podniesiony
o dwie oktawy, by przekrzyczeć hałas i do tego dobyty z jego głębokiej, góralskiej piersi. Trębacz
powtórzył rozkaz, a podoficerowie odezwali się za nim jak podwójne echo.
133
Salwą, cztery pociski! Aaduj!
Potężny, grzechoczący stuk, który trwał o wiele za długo. Raj odwrócił na chwilę głowę. Polowe
działo jadące z Piątego ustawiano właśnie na środku drogi, za linią żołnierzy, o kilka metrów na lewo
od siedzących w siodle dowódców zgromadzonych wokół chorągwi. Była to standardowa armata,
kaliber siedemdziesiąt pięć, z zaprzęgiem sześciu psów i kesonem, ładowana od tyłu, z kołami wy-
sokimi do piersi. Załoga miała mundury o głębszym odcieniu błękitu. Byli to żołnierze Dowództwa
Rejonu, odkomenderowani do tego zadania. Poruszali się zręcznie, obracając stalową lufę w kie-
runku domniemanego celu i osadzając armatę solidnie na drodze. Celowniczy podszedł do zamka
i spojrzał przez niego w lufę, co zawsze robiono przy strzelaniu na niewielkie odległości. Pocisk
znalazł się na miejscu dokładnie w chwili, kiedy strzelcy byli gotowi do salwy.
Salwą. . . pal!
Po komendzie powinien rozbrzmieć huk toczący się wzdłuż linii, oddzielne BAM dla każdego
plutonu. Zamiast tego słychać było staccato trzaskających kkkt-kkkt-kkkt. Raj patrzył uważnie na
linię drzew. Krzaki targane były jakby gwałtownym podmuchem wiatru, ale zbyt wiele gałęzi spa-
dało z drzew i to z wysokości nawet czterech metrów. Raj zacisnął zęby. Niektórzy z jego ludzi nie
ustawili odpowiednio celowników. Niektórzy będą dziś bardzo żałować i cierpieć.
134
PUMPF. Wypaliło działo, dodając długi warkocz brudnobiałego dymu do chmur unoszących
się nad linią wojska. Pocisk trafił dokładnie w skraj lasu, obalając średniej wielkości sosnę, która
zachwiała się i przewróciła z godnością.
Przeładuj! tym razem zrobiono to szybciej. Salwą, pal!
Plutony wykonały rozkaz i tym razem dzwięk bardziej przypominał BAM-BAM-BAM, którego
Raj oczekiwał.
Przeładuj. . . pal. Przeładuj. . . pal. Czwarta salwa była niemal do przyjęcia, poza pojedynczym
wystrzałem, który rozbrzmiał dobrych kilka sekund po pozostałych.
Mistrz sierżant wydał dzwięk, z którego byłby zadowolony każdy wściekły pies bojowy.
Chcę znać jego nazwisko! krzyknął da Cruz w przejmującej ciszy. Tu i ówdzie kaszlano,
a lekki wietrzyk niósł chmurę dymu prochowego nad drogą. Przez kilka chwil dym był na tyle gęsty,
że zasłaniał ludzi i psy przed siedzącymi w siodłach oficerami.
Będziemy musieli radzić sobie lepiej powiedział neutralnym tonem Raj.
Do otwarcia ognia! krzyknął celowniczy. Jego ludzie ustawiali działo na pozycji po ostat-
niej salwie. Raj spojrzał na niego.
Chcę zobaczyć szrapnel rozrywający się tuż przed linią drzew powiedział. To był praw-
dziwy sprawdzian umiejętności.
135
Celowniczy przesunął dzwignię otwierającą zamek i wyjął pocisk. Wziął do ręki niewielkie na-
rzędzie przypominające klucz francuski, przyłożył je do czubka pocisku i ostrożnie przekręcił trzy
razy. Zapalnik miał dwie funkcje. Powodował wybuch przy zetknięciu z przeszkodą, albo wtedy gdy
perforowana, mosiężna tuba z prochem wypaliła się, dosięgając do ładunku wybuchowego. Narzę-
dzie służyło do przesuwania tuby w górę lub w dół, by skrócić lub wydłużyć czas potrzebny do
zapłonu, ale prędkość spalania prochu w tubie bywała różna.
Celowniczy umieścił pocisk w zamku, odsunął się na bok i pociągnął linę spustową. Działo wy-
strzeliło i przetoczyło się niemal po całej szerokości drogi. Rozległ się dzwięk dartego płótna i wszy-
scy zobaczyli czarny wybuch jakieś dziesięć metrów przed linią drzew. Trawa w nieregularnym kole
bezpośrednio pod eksplozją została przyciśnięta do ziemi, pocięta fragmentami rozerwanej łuski.
Raj skinął głową. Niektórzy żołnierze skrzywili się. Przed szrapnelem nie można było się obronić,
zabijał z bezosobową neutralnością pioruna.
Hej! krzyknął ktoś. Sierpostopy!
Zaskoczony Raj poderwał lornetkę ponownie do oczu. Tak, sierpostopy, stado około dwudziestu
sztuk, wybiegające spomiędzy drzew. Zatrzymały się na chwilę, chwiejne i spięte, na swoich dłu-
gich nogach. Były to miejscowe carnosauroidy, prawie dwukrotnie większe od dużego mężczyzny,
dwunogi, których wężowe, dwumetrowe ciała zrównoważone były cienkimi ogonami niemal tej sa-
136
mej długości. Korpus utrzymywały w pozycji niemal horyzontalnej, przyciskając do piersi smukłe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]