[ Pobierz całość w formacie PDF ]
reakcją.
Nie podoba ci się? Taki piękny stąd widok! I to nie tylko z okien, ale jeszcze przez
dziury w dachu!
Piękny widok! Ach, ty niedobra! Wiedziałaś, że to kompletna ruina! Już rozumiem,
dlaczego się tak dziwnie uśmiechałaś, kiedy postanowiłem to zobaczyć! Nie wierzę, po prostu
nie wierzę, że Harry mnie tu wysłał.
Jęcząc głośno, rozejrzał się jeszcze raz po czymś, co było niegdyś salonem tej
posiadłości. Przez zapadnięty sufit prześwitywały gonty, na tapecie widniały plamy z rdzy, a
ze starego kominka wyrastała trawa. Wszędzie panował okropny bałagan, a na samą myśl o
tym, że James mógłby mieszkać w takiej ruinie, Elisabeth śmiała się niemal do łez.
Nie tak to sobie wyobrażałeś, prawda? No, ale przy odrobinie wysiłku można by to
doprowadzić do użytku.
Przy odrobinie wysiłku? powtórzył, podchodząc ostrożnie do kuchennych drzwi.
Przecież ten dom wymaga kapitalnego remontu!
Zerknęła na połamane szafki i stłuczony porcelanowy zlew.
Wszystko zależy od tego, ile potrafisz zrobić sam.
Znam swoje możliwości. Popatrzył wymownie przez ramię. Potrafię ochlapać
ścianę farbą, ale tego rodzaju praca po prostu mnie przerasta. To będzie pewnie kolejny
powód twojej niechęci, prawda?
Słucham? spytała, marszcząc brwi.
Fakt, że nie mógłbym się podjąć takiego zajęcia. Oparłszy się o framugę, patrzył na
nią wesoło. Prawdziwy lekarz rodzinny z prowincji powinien sobie radzić w każdej sytuacji.
Te kpiny nie budziły w niej entuzjazmu.
Wystarczy właściwe podejście do pacjentów. Nie musisz być złotą rączką odparła ze
śmiechem, który zabrzmiał jednak nieco sztucznie.
Tak więc nadal mam szansę. Nie wykorzystasz braku zdolności malarskich przeciwko
mnie? spytał z powagą, patrząc jej głęboko w oczy.
Elisabeth odwróciła wzrok. Nie chciała znów podejmować tej bezsensownej dyskusji. W
jaki sposób mogła wyjaśnić Jamesowi prawdziwą przyczynę swych uprzedzeń, skoro sama jej
nie rozumiała?
Z ciężkim westchnieniem wyszedł z kuchni.
Oczywiście, na razie nie udzielisz mi odpowiedzi. Teraz jednak, skoro wiemy, że ta
wspaniała rezydencja nie w pełni zaspokoi moje potrzeby, może obejrzymy drugą i ostatnią
nieruchomość na liście? spytał.
Kiedy dostrzegła w jego oczach żal, odczuła coś w rodzaju wyrzutów sumienia. Do
nikogo się nigdy nie uprzedzała, dlaczego więc Jamesa inaczej traktowała?
Trzeba zawrócić wyjaśniła szybko, by nie komentować swego dziwnego zachowania.
Spacer zajmie najwyżej pół godziny.
W takim razie prowadz, a ja pójdę za tobą. James zamknął drzwi. Miejmy nadzieję,
że ten dragi dom jest jednak w lepszym stanie.
Z nieba lał się coraz większy żar. Elisabeth podwinęła rękawy bluzy, żałując, że nie
ubrała się w coś lżejszego. Jak na pózny kwiecień, było wyjątkowo gorąco. Droga prowadziła
tuż nad Yewdale Water i przez szparę w żywopłocie widać było jachty pływające po jeziorze.
Ludzie najwyrazniej postanowili wykorzystać piękną pogodę.
Może byśmy coś zjedli? James zdjął torbę z ramienia. Zwieże powietrze pobudza
apetyt, a Rosę dała mi kilka kanapek na drogę. Widocznie wyczuła, że się zgubię.
Dobry pomysł odparła z uśmiechem, usiłując zachować spokój. Patrz, tu jest dziura
w żywopłocie. Możemy się tędy przecisnąć na brzeg i posiedzieć trochę nad wodą.
James rozsunął kłujące gałęzie i poszedł pierwszy, a Elisabeth przeczołgała się między
krzewami.
Usiądz powiedział, rozkładając na ziemi sweter. Zobaczę, co my tu mamy dodał,
rozpakowując kanapkę.
Mmm, ser, wołowina, i jeszcze dwie puszki coli.
Nadgryzając kanapkę, zrozumiała, jak bardzo była głodna. Jedli w milczeniu, patrząc na
jachty z bajecznie kolorowymi żaglami, przypominające egzotyczne motyle. Po zjedzeniu
ostatniej kanapki James oparł się z zadowoleniem na łokciach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]