[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Grzegorzu - powiedziała spokojnie - nigdzie nie chodziłam.
- Kłamiesz!
- Twoje sprawy nic mnie w tej chwili nie obchodzą. Tam przyszedł ktoś do mnie.
- Do ciebie?
- Tylko do mnie, rozumiesz? Chociaż nie wiem, czy jest pewny, że to jestem ja.
Może tylko podejrzewa... ale to wszystko jedno!
Na dole coraz gwałtowniej się dobijano.
- Kto nie jest pewny? Co ty wygadujesz? Kto podejrzewa?
Wzruszyła ramionami.
- Zobaczysz? Mogę cię tylko zapewnić, że tam za drzwiami stoi ktoś, kogo
jeszcze bardziej nienawidzę niż ciebie. Wystarczy ci to? No więc... schodzisz czy
nie? Bo jeśli nie...
- Poczekaj! - jeszcze nie dowierzał. - To prawda, co powiedziałaś?
Spojrzała na niego pogardliwie.
- Jakiż z ciebie tchórz!
Wahał się chwilę.
- Daj świecę - mruknął wreszcie.
Powoli zszedł na dół. Anna zbiegła za nim i znikła w swoim pokoju. Przed samymi
drzwiami zatrzymał się.
- Kto tam?
- Swój - odpowiedział znajomy głos.
Postawił świecę we wnęce ściany i w jednym ręku trzymając rewolwer, drugą
odsunął ciężką żelazną sztabę.
Na dworze stał ksiądz Siecheń.
03
- Ksiądz proboszcz! - zawołał zdumiony.
- Zbudziłem pana, prawda? Przepraszam... ale tak się złożyło... Można wejść?
Uczynił ręką zapraszający gest. Ksiądz Siecheń wszedł do środka. Litowka
zamknął drzwi i wziąwszy świecę, obrzucił niespodziewanego gościa przeciągłym
spojrzeniem.
- Wolno spytać, co księdza dobrodzieja sprowadza o tak póznej godzinie w moje
grzeszne progi?
Proboszcz zdjął kapelusz. Wyglądał na bardzo znużonego, twarz miał zgaszoną,
oczy podsiniałe.
- U pana mieszka pewna kobieta, tak? Nie wiem, jak się nazywa, a wygląda...
ciemna, zdaje się, blondynka, niemłoda już... zgaduje pan, o kim mówię?
Litowka skinął głową.
- Przypuśćmy.
- Chciałbym się zobaczyć z tą kobietą - powiedział otwarcie proboszcz.
Litowka aż otworzył usta ze zdumienia.
- Ksiądz dobrodziej?
- Tak.
- Teraz?
- Wolałbym teraz.
Karczmarz zmrużył oczy.
- Więc to tak?
- Myli się pan - przerwał mu chłodno.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, gdy skrzypnęły drzwi i na progu stanęła Anna.
Zdążyła już się przebrać, miała na sobie luzny szlafroczek lekko zarzucony na
ramiona, rozpięty na piersiach. Ksiądz Siecheń wpił się w nią wzrokiem
natężonym aż do bólu. Szukał w tej obrzękłej, nalanej twarzy znanych rysów.
Jakże pragnął ich nie znalezć!
Tymczasem Anna oparła się o ścianę. Uśmiechnęła się wyzywająco.
- Co się stało? - spytała gardłowym głosem.
04
Ksiądz Siecheń drgnął. Wprawdzie zaledwie cień, ale jednak cień znajomego
akcentu drgnął pod skorupą tej nieprzyjemnej, chropawej mowy. Nie, to
niemożliwe - zacisnął kurczowo palce - omyliłem się. Uległem jakiemuś złudzeniu.
To nie może być ona.
Litowka zerknął porozumiewawczo w stronę Anny.
- O ile się nie mylę, to ksiądz dobrodziej ma interes do ciebie. Czy tak? - zwrócił
się do proboszcza.
- Tak.
Anna przegięła się w biodrach.
- Rzeczywiście? - spytała przeciągle.
Proboszcz spuścił oczy.
- Tak, chciałem się z panią zobaczyć. Przepraszam, że tak pózna pora, ale...
Wytłumaczę to zresztą pani...
- O, to nic nie szkodzi! - zaśmiała się. - Ja miewam gości i o pózniejszej godzinie.
Z przyjemnością dostrzegła, że zmienił się na twarzy. Niech widzi ten klecha, co
mu zawdzięczam - ogarnęła ją radość - czym jestem z jego łaski... Ale
jednocześnie pomyślała: jak on zle wygląda...
Serce zabiło jej mocniej.
- Proszę - powiedziała panując usilnie nad głosem, żeby nie zadrżał. - Niech...
niech ksiądz wejdzie.
Usunęła się cokolwiek na bok. Ksiądz Siecheń przeszedł nie patrząc na nią.
Zatrzymał się przy stole. Słyszał za sobą stłumione szepty. Po chwili skrzypnęły
zamykane drzwi. Zostali sami.
- Niech ksiądz siada - powiedziała Anna.
Podsunęła mu krzesło. Sama cofnęła się w głąb izby, w cień. Tak samo, jak
przyszłam do jego pokoju po raz pierwszy - przypomniała sobie. Proboszcz stał
dalej. Znalazła jakieś bardzo dalekie podobieństwo w pochyleniu ramion. Nie,
nie! - zagryzła wargi - nie myśleć o tamtym, cóż ci ludzie mają z sobą
wspólnego?
05
Nagle podniósł głowę.
- Chciałem pani przede wszystkim wyjaśnić... moja wizyta, jakby tu powiedzieć...
- Może się ksiądz nie tłumaczyć.
- Przeciwnie. Należy się to pani. Moja wizyta nie ma nic wspólnego z pani... z pani
zawodem.
- Ach tak?
I szybko dorzuciła ze sztuczną swobodą:
- To szkoda, miałam już takich, prawie wszyscy byli dość zabawni, a jeden to
nawet...
Po cóż ja to mówię? - pomyślała nagle milknąc. I odruchowo cofnęła się w
jeszcze głębszy cień. Powiedziałem jej wtedy... - pobiegł proboszcz pamięcią do
pierwszego spotkania - zaraz, co to ja jej powiedziałem... aha! jaki pani ma dobry
uśmiech...
- Przypuszczam jednak - odezwała się po chwili - że wizyta ta nie łączy się z
księdza zawodem, prawda? Nie ma chyba ksiądz zamiaru spowiadać mnie albo
bawić się w nawracanie grzesznicy?
- Nie - odparł krótko.
Zaległo milczenie. Anna siedziała w tak gęstym półmroku, że proboszcz nie mógł
dokładnie ujrzeć rysów jej twarzy. Ale właśnie w tym mglistym zatarciu wydała mu
się podobna do obrazu, który zachował w pamięci. Ileż razy w takim właśnie
zmierzchu widywał Annę, wracając do domu! U Podhaliczów zajmowała mały
pokoik zaraz przy kuchni. Jeśli któreś z małżonków było w domu, korzystał z
pierwszego lepszego pretekstu, aby zmylić ich czujność, uchylić drzwi i zajrzeć do
środka. Siedziała zwykle po ciemku. Gdy otwierał drzwi, światło z sąsiedniego
pokoju wpadało w mrok i wyłaniało stamtąd spojrzenie oczu, uśmiech, delikatny
połysk jasnych włosów.
Już chciał podejść i powiedzieć: Anno! Ale lęk, że wszystko może się zaraz
wyjaśnić, zatrzymał go. W tej samej zresztą chwili kobieta, którą miał przed sobą,
wydała mu się zupełnie obca. Ileż lat upłynęło od rozstania z Anną? Z górą
06
dwadzieścia, dwadzieścia dwa. Ale czyż nawet tak długi okres mógłby podobnie
zmienić człowieka? I Anna taka, jaką pamiętał, czysta, dziewczęca, czyż mogłaby
się stać kimś innym? Ogarnęła go pewność, że się omylił. Panie! - pomyślał -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]