[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Widzi pan tego człowieka? - odezwał się gubernator. -
To najsilniejsza istota, jaką widziałem w życiu! Potrafi
wyrwać drzewo z korzeniami i złamać je o kolano.
- Jaką popełnił zbrodnię? - spytał Konrad.
- Och, to co zawsze - odparł gubernator szyderczym
tonem. - Nieposłuszeństwo, bijatyki, rozpusta. Więcej już tego
nie będzie robił!
- Dlaczego? - spytał Konrad, czując, na co się zanosi.
- Chłosty na nic się nie zdały, stał się tylko jeszcze
bardziej krnąbrny - odparł gubernator. - Damy mu więc
nauczkę, której już nie zapomni, gdyż będzie martwy.
Konradowi dech zaparło w piersiach.
- Moje pieski - mówił gubernator przekrzykując ujadanie
chartów - nie dostały żarcia przez czterdzieści osiem godzin.
Są głodne, Horn, a głodne zwierzęta potrafią być straszne!
Konrad chciał zaprotestować, lecz w tej chwili Denzil
począł coś szeptać do ucha gubernatorowi.
- Tak, tak, jasne - powiedział lord Grammell wstając.
Denzil również się podniósł, a gubernator zwrócił się do
Konrada:
- Pański kuzyn proponuje, byśmy się przyjrzeli z bliska
jego muskułom - są doprawdy imponujące! Powinno się go
wypchać i odesłać do muzeum!
Mówiąc to lord Grammell zszedł z podestu, a jeden z
żołnierzy otworzył drzwiczki w metalowej balustradzie.
Dopiero teraz Konrad zdał sobie sprawę, że było to
zabezpieczenie przed psami.
Nie mógł niczemu zapobiec. Siedział bezradny, spięty,
zaciskając usta, i patrzył, jak ci dwaj mężczyzni podchodzą do
Murzyna, stojącego nieruchomo i przyglądającego się psom.
W ślad za gubernatorem ruszyło dwóch żołnierzy z
muszkietami. Stanęli z boku i wtedy Konrad zobaczył, że
przyglądają się wielkoludowi z tępym podziwem.
Lord Grammell i Denzil śmiali się. Na rozkaz gubernatora
usunięto niewolnikowi łańcuchy najpierw z nóg, a potem z
nadgarstków. Następnie kazano mu wyciągnąć ręce i napiąć
zaiste imponujące bicepsy. Denzil powiedział coś - zapewne
sprośnego - gdyż gubernator roześmiał się na całe gardło.
Patrząc na obu mężczyzn, Konrad pomyślał, że widok ich
odrażających twarzy był gorszy od tortur, na jakie skazywali
nieszczęsną ofiarę.
Zastanawiał się, czy nie krzyknąć głośno, że to jest
potworność, że w cywilizowanym świecie żaden człowiek, ani
czarny, ani biały, nie może być traktowany w ten sposób.
Zdusił jednak w sobie słowa cisnące mu się na usta,
przypomniawszy sobie o Delorze. Jednocześnie Murzyn, który
na rozkaz gubernatora raz jeszcze wyciągnął ręce, gotów zgiąć
je wolno napinając muskuły, wykonał niespodziewany ruch.
Nagle, z szybkością zgoła zaskakującą u tak potężnego
osobnika, wyrzucił ramiona w tył i ogromnymi rękami
chwycił za gardła obu wyśmiewających się z niego mężczyzn.
Zanim Konrad lub ktokolwiek z obecnych zdążył sobie
uświadomić, co się dzieje, Murzyn kilkakrotnie potężnie się
zamachnął i zmiażdżył obie głowy, uderzając jedną o drugą.
Dał się słyszeć odgłos łamiących się kości, krew trysnęła
na ofiary i zabójcę.
Wszystko to stało się w mgnieniu oka, w mgnieniu oka
także żołnierze podnieśli muszkiety i wystrzelili Murzynowi w
plecy. Upadł na twarz, przywalając swym olbrzymim ciałem
zmasakrowane ciała mężczyzn.
Jego palce były tak mocno zaciśnięte na ich gardłach, że
kilku żołnierzy przez dłuższą chwilę nie mogło ich oderwać...
Konrad podpisał pismo leżące przed nim na biurku,
zapieczętował urzędową naklejką i wręczył je stojącemu obok
oficerowi.
- Przekaże pan to pismo, kapitanie Beemish, Pierwszemu
Lordowi Admiralicji - rzekł - i powie Jego Lordowskiej
Mości, że będę wdzięczny za poinformowanie o treści pisma
sekretarza stanu, wicehrabiego Castlereagha.
- Spełnię pański rozkaz jak najśpieszniej, milordzie -
odparł kapitan Beemish. - Mam zamiar dotrzeć do Anglii
przed upływem dwudziestu dwóch dni.
- Jeśli pan popłynie tą nową amerykańską fregatą, którą
pan wczoraj zdobył, na pewno się to panu uda - zauważył z
uśmiechem Konrad.
Kapitan Beemish rozpromienił się.
- Tak się szczęśliwie złożyło, milordzie, że przybyła do
portu St. John's w samą porę. Kapitan nie wiedział oczywiście,
że gubernator nie żyje.
- Oczywiście - zgodził się Konrad. - Dowiedziałem się od
marynarzy, których pan wziął do niewoli, że w ciągu
ostatniego miesiąca zatopili lub wzięli do niewoli aż sześć
brytyjskich statków handlowych!
I poważniejąc dodał:
- Zgodzi się pan ze mną, Beemish, że nie wolno nam tego
tolerować.
- Oczywiście, milordzie.
- Napisałem obszerny list do pierwszego lorda i
przedstawiłem sytuację, jaka się tu wytworzyła. Chciałbym,
by pan znał treść listu. Otóż władze w St. Johns oraz personel
Marynarki Królewskiej przebywający na Antigui wystąpili do
mnie z prośbą o pełnienie funkcji gubernatora, dopóki władze
nie przyślą następcy.
- Nie potrzebują się spieszyć - odparł kapitan Beemish. -
Gdy tylko rozniosła się wieść, że pan się przychylił do tej
prośby, cały port na czele z załogą Niezwyciężonego" począł
wiwatować na pańską cześć!
- Dziękuję panu - odparł skromnie Konrad.
- Proszę mi pozwolić, milordzie - ciągnął kapitan - złożyć
panu z tej okazji najlepsze życzenia. Jestem szczęśliwy, że
mamy już za sobą te okropne czasy.
Konrad przez chwilę milczał, wreszcie rzekł:
- Chyba zgodzi się pan ze mną, Beemish, że dla dobra
Wielkiej Brytanii lepiej będzie nie rozpowiadać tego, co się tu
wydarzyło. I tak ludzie będą wyobrażać sobie niestworzone
rzeczy. Ale zapewniam pana, że w mig zrobię porządek na tej
wyspie.
- Wszyscy jesteśmy o tym przekonani, milordzie.
- Powodzenia, kapitanie - powiedział Konrad ściskając
dłoń Beemisha. - %7łyczę przyjemnej podróży. %7łałuję, że nie
mogę być na pańskim miejscu - dokończył w zadumie.
Po wyjściu kapitana Beemisha w gabinecie zjawił się
Barnet oznajmiając:
- Jeszcze ktoś do pana, milordzie!
Z tonu jego głosu Konrad poznał kto to i oczy mu
zabłysły. Delora wbiegła do pokoju, nie czekając, aż Barnet ją
zaanonsuje. Rzuciła się Konradowi na szyję, jeszcze zanim
drzwi zamknęły się za służącym.
- Myślałam, że nigdy nie skończysz! - zawołała. - Jestem
zazdrosna o tych wszystkich ludzi, zabierają mi ciebie.
- Chcę uporządkować wszystkie sprawy, kochanie -
odparł Konrad. - Za dwa dni się pobierzemy i chciałbym sam
na sam spędzić z tobą miodowy miesiąc, nie odczuwając
wyrzutów sumienia, że zaniedbuję obowiązki.
- Sam na sam? - dopytywała się Delora.
- Czy to będzie możliwe?
- Jestem gubernatorem tej wyspy czy nie? - zawołał
Konrad. Delora zachichotała.
- Zrobiłeś się nagle taki ważny - powiedziała. - Teraz gdy
zostałeś lordem i na dodatek gubernatorem, będzie mi
brakowało dzielnego zwyczajnego kapitana, z którym jadałam
kolacje we dwoje na Niezwyciężonym".
- Jestem ważny tylko dlatego, że mnie kochasz - odparł
Konrad. - I że - choć trudno mi w to uwierzyć - zostaniesz
moją żoną.
Delora wydała okrzyk radości.
- Ja też nie mogę w to uwierzyć - powiedziała. - Czasem
budzę się w środku nocy, przerażona, że ten cud nie zdarzył
się naprawdę i że mam wyjść za tego okropnego człowieka!
Konrad położył jej palec na ustach.
- Mieliśmy o nim nie mówić - upomniał ją. - Jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]