[ Pobierz całość w formacie PDF ]
blasku którego dostrzegł przytuloną do niego głowę ze złotymi lokami, zwiąązanymi nadal na
czubku zieloną wstążką, której użyła, aby seDować włosy pod kapeluszem Terrence~. Clzcial
poprawić koc, bo zsunął się z jej kolan. Dziewczyna jednak zaczęła się kręcić i jeszcze bardziej się
w niego wtuliła.
Delikatnie sięgnął, by odsunąć kosmyk włosów, który spadł jej na twarz, i na chwilę zatrzymał rękę
na gładkim policzku. Kwiatowy zapach, który zawsze ją otaczał, podrażnił przyjemnie jego nos i
wywołał dziwne napięcie w pachwinach.
Z trudem panując nad reakcją ciała, sięgnął po koc, ale w tym momencie powóz przechylił się na
zakręcie i Sean poczuł, że dotyka nagiej skóry. Matko Boża, wyszeptał bez tchu, gdy czuł pod
palcami jędrne kobiece udo. Ona pod płaszczem Terence'a nic nie miała.
Potem było jeszcze gorzej. Ociągał się bowiem z zabraniem ręki i gdy Ariana znów się poruszyła,
dotychczas, przestały istnieć.
Oderwał od niej usta i przycisnął je do ucha.
- Ariana ... Ariana ... - Kciukiem głaskał wrażliwy wzgórek nad jej słodkim otworem.
Drżała pod jego dotykiem, a ciepłe, wilgotne ciało zaciskało się wokół palca Seana.
Nagle zatrzymali się tak gwałtownie, że powóz aż podskoczył. Niezrozumiałe przekleństwo
wyrwało mu się z ust, gdy przycisnąłjąmocniej, a potem usłyszał znajomy głos Henry'ego.
- Stój, Star! Stój, Midnight! Dzięki Bogu, jesteśmy na miejscu. Belmont Manor!
Tłumiąc kolejne przekleństwo, Sean zamknął oczy i skonncentrował się na oddechu. Czuł na piersi
łomotanie serca Ariany i ciekaw był, czy dziewczyna jest nadal równie poddniecona jak on.
- Wszystko w porządku? - zapytał łagodnie.
Nastąpiła cisza, którą zakłócały tylko odgłosy wydawane przez Henry'ego, gdy zsiadał z powozu.
- Ariana? - szepnął, lekko ją od siebie odsuwając. Gdy zobaczył, że unika jego spojrzenia,
wziąłjąpod brodę i zmusił, żeby na niego popatrzyła.
Policzki jej płonęły; była najwyrazniej przerażona tym, co właśnie między nimi zaszło, tą całkowitą
intymnością. "Boże drogi, pomyślała. Będzie mnie uważał za rozpustnicę. Nigdy więcej na mnie
nie spojrzy".
- Ariana ~ powtórzył Sean, patrząc jej w oczy z dziwnie czułym uśmiechem na ustach. - Jesteś taka
piÄ™kna, macushla °dodaÅ‚, a kiedy pocaÅ‚owaÅ‚ jÄ… w usta, już wiedziaÅ‚a: KochaÅ‚a go.
22
Ariana leżała na ogromnym łożu w swoim dawnym pokoju w Belmont Manor i patrzyła na
znajomy baldachim nad głową. Haftowane niezapominajki wyblakły, ale to nie miało znaczenia.
Uwielbiała je i tak, a może właśnie dlatego je lubiła, że wyblakły. Nic się nie zmieniło w tym
cudownym pokoju, gdzie spędziła dzieciństwo. Wszystko było znajome aż do bólu i dlatego drogie
- od wyblakłego nieco drewna komody (poorysowanej zjednej strony, tam gdzie leżałajej kolekcja
kamieni), po pogryzioną podstawę świecznika, na której jej spaniel, Lady, jako szczeniak próbował
swoich zębów. Tutaj mogła się odprężyć i czuć jak w domu, mimo że była w Anglii.
Ale Ariana nie potrafiła się teraz zrelaksować. W głowie kotłowało jej się mnóstwo różnych myśli;
wszystkie coś jednak ze sobą łączyło: Sean O'Hara. I niezaprzeczalny fakt, że się w nim zakochała.
Ale jak to się stało? To rozbójnik, na litość boską! Jak mogła dopuścić do tego, do czego doszło w
powozie?
- Do diabła! - zaklęła, siadając nagle na łóżku. - Co się ze mną dzieje?
Spojrzała w okno, wychodzące na ogromny park, i zdziwiła się, widząc padający śnieg. Nagle
smutna mina zniknęła i nu twarzy Ariany pojawił się uśmiech.
Ciekawe, czy on lubi zimę, zadumała się, wspominając czasy z dzieciństwa, kiedy w Belmont
Manor padał śnieg, a ona nic mogła się nim nacieszyć. Czy kiedy on był chłopcem, w Irlandii też
padał śnieg? Czy budził się rano i odkrywał, że jego ukochane okolice pokrywa cudowny biały
puch, i nie mógł wytrzymać, żeby nie wyjść? Czy Sean O'Hara, chłopiec, lepił bałwany i...
Ciche pukanie do drzwi przerwało jej rozmyślania.
- Proszę, wejdz! - zawołała, bo spodziewała się, że to Mamie z lekarstwami na jej plecy.
Drzwi otworzyły się i do środka weszła niska, pulchna starsza kobieta, sprawnie balansując
zastawioną tacą. Za nią pojawił się ogromny rudy kot, którego sierść sterczała na wszystkie strony
tak, jakby przed chwilą stoczył walkę ze swoim kocim rywalem. Nazywał się Horatio, po kapitanie
okrętu wojennego o takim imieniu. Harry Belmont dostał zwierzę od marynarza, który pływał pod
jego dowództwem.
Kobieta uśmiechnęła się, patrząc rozpromienionymi oczami na Arianę.
- Dzień dobry, moja droga - powiedziała wesoło.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]