[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie usłyszałem niczego.
113
Nie wydawało się rozsądnym wyjściem, by skoczyć na równe nogi i stanąć
w pozycji obronnej. Nie wiedziałem przecież, z której strony nadchodzi niebez-
pieczeństwo. Byłbym łatwym celem. Z drugiej strony, specjalnie rzuciłem płaszcz
w takim miejscu, że miałem za plecami wielką, nisko rozgałęzioną sosnę. Bardzo
trudno byłoby komuś zajść mnie od tyłu, nie wspominając już o zachowaniu ciszy.
Nie sądzę, by stamtąd groził mi atak. Lekko przesunąłem głowę, by spojrzeć na
Smugę. Zachowywał się niespokojnie. Frakir nie przerywała swej ostrzegawczej
działalności, aż nakazałem jej spokój. Smuga strzygł uszami i potrząsał głową,
rozdymając nozdrza. Przyjrzałem się dokładniej: jego uwagę przyciągało chyba
coś po mojej prawej stronie. Zaczął cofać się przez obóz, wlokąc za sobą długi
postronek.
Wtedy usłyszałem dzwięk głośniejszy od kroków Smugi. Coś się zbliżało
z prawej strony. Przez chwilę trwała cisza, potem usłyszałem go znowu. To nie
były kroki; to raczej ciało zaczepiające o gałąz, która zaprotestowała słabo.
Wyobraziłem sobie drzewa i krzaki po tamtej stronie i uznałem, że pozwolę
temu tajemniczemu czemuś podejść bliżej. Odrzuciłem myśl, by wezwać Logrus
i przygotować magiczny atak. Potrzebowałbym na to więcej czasu, niż moim zda-
niem pozostało. Zresztą, sądząc po zachowaniu Smugi i po tym, co usłyszałem,
nadchodził tylko jeden napastnik. Postanowiłem jednak przy najbliższej okazji
przygotować porządny zapas zaklęć, zarówno ofensywnych, jak i obronnych, po-
dobnych do tych, w które uzbroiłem się przeciwko chroniącej mnie istocie. Pro-
blem w tym, że trzeba kilku dni w samotności, by dopracować je w sensownym
zakresie, ustawić i przećwiczyć tak, by potem rzucać błyskawicznie. W dodat-
ku po mniej więcej tygodniu zaklęcia zdradzają tendencję do rozkładu. Czasem
wytrzymują dłużej, czasem krócej, zależnie od ilości włożonej w nie energii oraz
magicznego klimatu konkretnego cienia, w którym przychodzi działać. Rzecz nie-
warta zachodu, jeśli nie ma pewności, że będą potrzebne w konkretnym czasie.
Z drugiej strony dobry czarodziej powinien zawsze mieć pod ręką jedno zaklęcie
ataku, jedno obrony i jedno ucieczki. Ja jednak jestem trochę leniwy i nie lubię
kłopotów, w dodatku do niedawna nie widziałem potrzeby takich przygotowań.
A od niedawna nie miałem czasu, żeby się tym zająć.
Gdybym zatem wezwał teraz Logrus i ustawił się w jego zasięgu, mógłbym
co najwyżej ciskać gromy czystej energii co jest niezwykle wyczerpujące.
Niech podejdzie bliżej, to wystarczy. Wtedy napotka zimną stal i duszący po-
wróz.
Czułem, jak się zbliża, słyszałem delikatne drżenie sosnowych igieł. Jeszcze
parę metrów, mój wrogu. . . Podejdz. Tylko tego mi trzeba. Podejdz blisko. . .
Zatrzymał się. Słyszałem jego równy, cichy oddech.
Wreszcie. . .
Z pewnością wiesz już o mnie, Magu nadpłynął szept. Wszyscy
bowiem mamy swoje drobne sztuczki, a ja znam zródło twoich.
114
Kim jesteś? spytałem. Chwyciłem rękojeść miecza, poderwałem się
i przykucnąłem wpatrzony w ciemność. Ostrze zakreśliło niewielki krąg.
Jestem nieprzyjacielem brzmiała odpowiedz. Tym, o którym myśla-
łeś, że nigdy się nie zjawi.
Rozdział 8
Moc.
Pamiętam ten dzień. Stanąłem na skalnym wzniesieniu.
Fiona odziana w lawendę, przepasana srebrem stała wyżej, przede mną
i nieco na prawo. W prawej dłoni trzymała srebrne zwierciadło i przez mgłę spo-
glądała w dół, gdzie wyrastało wielkie drzewo. Wokół panował absolutny bezruch
i nawet dzwięki dochodziły tu stłumione. Górna część drzewa wniknęła w wiszą-
cych nisko kłębach mgły, a docierające tu światło ostro rysowało jego sylwetkę
na tle ściany mgły wiszącej dalej, wznoszącej się, by dołączyć do tej nad nami.
Jaskrawa, jakby płonąca własnym blaskiem linia lśniła wyrzezbiona w gruncie
u korzeni drzewa, wyginała się i znikała w białym tumanie. Po lewej widoczny
był niewielki, równie jaskrawy łuk; wynurzał się i znikał na powrót w skłębionym
białym murze.
Co to jest, Fiono? zapytałem. Dlaczego sprowadziłaś mnie w to miej-
sce?
Słyszałeś o tym odparła. Chciałeś to obejrzeć.
Pokręciłem głową.
Nigdy o tym nie słyszałem. Nie mam pojęcia, na co patrzę.
Chodz rzuciła i rozpoczęła zejście.
Odepchnęła moją dłoń; poruszała się szybko i z gracją. Zeszliśmy ze skał
i zbliżyliśmy się do drzewa. Było tu coś znajomego, ale nie mogłem tego umiej-
scowić.
Od ojca powiedziała w końcu. Długo opowiadał ci swoją historię.
Z pewnością nie pominął tej części.
Przystanąłem, gdy pojawiło się niepewne z początku zrozumienie.
To drzewo. . . rzekłem.
Kiedy Corwin rozpoczął stwarzanie nowego Wzorca, wbił w ziemię swoją
laskę wyjaśniła. Była świeża. Zapuściła korzenie.
Zdawało mi się, że wyczuwam delikatne drżenie gruntu.
Fiona odwróciła się plecami, uniosła zwierciadło i ustawiła je tak, by ponad
prawym ramieniem obserwować całą scenę.
116
Tak stwierdziła po chwili. Podała mi zwierciadło. Spójrz poleciła.
Jak ja przed chwilą.
Przyjąłem je, podniosłem, nachyliłem i patrzyłem. Obraz w zwierciadle różnił
się od tego, który dostrzegałem nie uzbrojonym okiem. Mogłem teraz spojrzeć
poza drzewo, poprzez mgłę, zobaczyć większą część tego dziwnego Wzorca. Wił
swą ścieżkę po ziemi, skręcając do środka, ku mimośrodowemu krańcowi. Ten
cel był jedynym punktem wciąż zakrytym nieruchomą kolumną bieli, w której jak
gwiazdy rozbłyskiwały maleńkie światełka.
Nie przypomina Wzorca w Amberze zauważyłem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]