[ Pobierz całość w formacie PDF ]
62
czerwonego wina, wisiały portrety i pejzaże w ciężkich, złoconych ramach. Kasetonowy sufit
ozdabiały pełne przepychu sceny z mitologii greckiej. Wysokie okna udekorowano obfitymi,
aksamitnymi zasłonami. Niemal całą podłogę pokrywał perski dywan. Ciężkie, złocone meble
rozstawiono w kilku miejscach w taki sposób, by skupić wzrok na wielkim, pięknie rzezbionym
marmurowym kominku.
Przy kominku, zwrócony plecami do niego, stal mężczyzna. Nie był chyba stary, choć
taki się na pierwszy rzut oka wydawał. Szczupły, poszarzały na twarzy i zgarbiony. Jednak
nawet gdyby się wyprostował, byłby zaledwie średniego wzrostu. Rachel nie widziała swego
wuja od szesnastu lat i teraz bacznie mu się przyglądała. Był zupełnie inny, niż go
zapamiętała. Czy to mógł być on?
Patrzył na nią bystrym spojrzeniem spod siwych, krzaczastych brwi. Podeszła bliżej i
złożyła przed nim głęboki, formalny ukłon. I wtedy go rozpoznała. Przypomniała sobie te oczy,
które zawsze patrzyły wprost na nią. Wielu dorosłych w ogóle nie zauważało dzieci.
- Wuj Richard? - Zastanawiała się, czy powinna podejść jeszcze bliżej niego i
pocałować go w policzek. Za długo się jednak wahała i odpowiedni moment minął. Zresztą
wydawał jej się zupełnie obcy, nawet jeśli był jej jedynym żyjącym krewnym.
- Rachel? - Wuj kiwnął głową uprzejmie, ale obojętnie. Ręce trzymał założone na
plecach. -Jesteś podobna do matki. Wyszłaś więc za mąż, tak?
- Tak - potwierdziła. - Zaledwie przed tygodniem, w Brukseli, dokąd pojechałam jeszcze
przed bitwą pod Waterloo. - Rachel odwróciła głowę i uśmiechnęła się ciepło do Jonathana,
który stanął u jej boku.
- Wuju Richardzie, pozwól, że ci przedstawię sir Jonathana Smitha. Jonathanie, to
baron Weston. Panowie wymienili ukłony.
- Zanim wyszłam za mąż, mieszkałam w Brukseli z moimi najbliższymi przyjaciółkami -
ciągnęła Rachel. - A ponieważ one również w tym tygodniu wracały do Anglii, były tak miłe, że
dotrzymały nam towarzystwa w drodze tutaj. Czy pozwolisz, że je przedstawię? Pani Streat, jej
Szwagierka pani Leavey i panna Clover, która była tak miła, że towarzyszyła mi jako
przyzwoitką, gdy opuściłam posadę u lady Flatley.
Nastąpiły ukłony i dygnięcia.
- Phyllis i ja wręcz upierałyśmy się, by towarzyszyć naszej młodej przyjaciółce aż do
pańskiego domu i dopiero potem ruszyć dalej - wyjaśniła Flossie. - Choć oczywiście nie było
takiej potrzeby, skoro jest już mężatką i towarzyszy jej nasza droga Bridget. Ale my ją tak
lubimy.
Dziwnym trafem udało się jej wyglądać uroczo, a równocześnie sprawiać wrażenie
zmęczonej, jakby przyjazd tutaj był wielkim wysiłkiem i bohaterskim poświęceniem.
- Tłumaczyłyśmy naszej drogiej Rachel, że baron Weston na pewno będzie na nas zły,
jeśli porzucimy ją natychmiast po przybyciu do Anglii - dodała Phyllis z łaskawym uśmiechem,
niczym królowa obdarzająca uwagą prostaka. - Choć zdaje się, że nie byłby pan zbyt
zagniewany, skoro Rachel jest już mężatką. Nadal trudno nam w to uwierzyć, prawda, Floss...
Floro? Takie szaleńcze, romantyczne zaloty, a potem wzruszająca ceremonia zaślubin.
- Zechcą panie usiąść - zaproponował wuj Rachel. - Pan też, Smith. Za chwilę podadzą
nam podwieczorek. Każę dla wszystkich państwa przygotować pokoje. To nie do pomyślenia,
by miały panie kontynuować podróż, zanim porządnie nie odpoczną.
- To bardzo uprzejme z pańskiej strony, milordzie - powiedziała Flossie. - Nie nawykłam
do podróży i muszę przyznać, że jestem bardzo zmęczona, po kilku dniach spędzonych w
drodze.
- A ja wymiotuję, ilekroć tylko cienkie deski pokładu oddzielają mnie od przepastnych
głębi oceanu- dodała Phyllis. - Przypuszczam, że powinnam powiedzieć, iż cierpię na chorobę
63
morską. Jestem jednak znana z tego, że nie przebieram w słowach, prawda, Floro?
Rachel usiadła na kanapie, Jonathan tuż przy niej. Spotkali się wzrokiem. W jej oczach
czaił się grymas, w jego spojrzeniu był śmiech. Jak dotąd doskonale odegrał rolę szacownego
dżentelmena. Rachel miała nadzieję, że Flossie i Phyllis nie będą za dużo mówić.
Po chwili znów spojrzała na wuja. Przyglądała mu się z troską. Więc to był ten wysoki,
silny i roześmiany mężczyzna, którego pamiętała z dzieciństwa? Nawet jeśli wziąć pod uwagę
to, że była bardzo mała i patrzyła na niego oczami dziecka, to bardzo się zmienił przez
ostatnie szesnaście lat. Wydawał się chory. Chory, wymizerowany i słaby.
Myślała, że przyjedzie tu, by stawić czoło silnemu, gniewnemu, upartemu mężczyznie.
Komuś, kogo będzie mogła bez wyrzutów sumienia oszukać i pokonać. Nienawidziła tego, że
wydaje się taki kruchy. Niepokoiło ją to, była nawet trochę przestraszona. To jej jedyny żyjący
krewny. Jedyny człowiek, dzięki któremu nie czuła się zupełnie sama na świecie. Jakże
absurdalna była ta myśl. Przecież przez dwadzieścia dwa lata prawie nie utrzymywali ze sobą
kontaktów. Widzieli się zaledwie przez kilka dni, gdy miała sześć lat. Pózniej przysłał jej dwa
listy, w obu odmawiając jej tego, o co prosiła. Mimo to czuła niepokój.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]